Ostatnio o Chełmie zrobiło się głośno, bo w swoich mediach społecznościowych napisali o nim Jennifer Aniston, hollywoodzka gwiazda "Przyjaciół" oraz muzyk Sting. Oboje zaapelowali do fanów, żeby przekazywać miastu dary na rzecz uciekających przed wojną Ukraińców. Podali nawet adres. Chociaż mieszkańcy z dumą odnotowują, że świat na nich patrzy, nie sprawia to, że znikają ich problemy. A tych jest mnóstwo. Począwszy od tego, że w ciągu ostatniej dekady z miasta wyemigrowało aż 10 tys. ludzi. - Lubelszczyzna i Podkarpacie, ale w szczególności takie ośrodki jak Chełm, Przemyśl, Hrubieszów, to najbiedniejsze miasta w Polsce, z największą stopą bezrobocia. Nie mam wątpliwości, że (ze względu na inwazję Rosji na Ukrainę - red.) ten problem się pogłębi - prognozuje Banaszek. - Właśnie dlatego inicjujemy wspólne przedsięwzięcie, żeby już teraz tworzyć rządowe programy, które uratują miejsca pracy i w konsekwencji pomogą przedsiębiorcom, m.in. poprzez przebranżowienie - tłumaczy. Władze miasta przewidują, że ze względu na wojnę inwestorzy nie będą chcieli lokować swoich pieniędzy w Chełmie, bo współpraca handlowa z Ukrainą jest niemożliwa. Nie może to nie wpłynąć na nastroje w mieście. I bezpośrednio na to, jak chełmianie pomagają uchodźcom, których będzie więcej. - Zagrożenia są i trzeba o nich mówić wprost. Przede wszystkim, zmniejsza się entuzjazm ludzi. Każdy wraca do swoich obowiązków, to naturalne. W pierwszym zrywie odnotowaliśmy bardzo dużo pomocy, darów, jedzenia. Trzeba liczyć się z tym, że za chwilę będziemy mieli problem - nie kryje Banaszek. Czasem zdarza się, że Ukraińcy nie chcą wyjeżdżać z Chełma. Problemem jest kierunek dalszej podróży. - Uchodźcy nie znają średnich i małych miast w Polsce, znają tylko te duże jak Warszawa czy Kraków. Dlatego tylko te lokalizacje wydają się im bezpieczne. Przez to chcą jechać tylko do stolicy i to powoduje, niestety, duży problem - mówi prezydent Chełma. - Musimy organizować systemowo transporty do bezpiecznych miejsc: tam gdzie jest praca, szkoła, przedszkole. Od kilku dni bardzo intensywnie zachęcamy Ukraińców, żeby jechali do innych miast niż Warszawa, po to, by nie doprowadzać do "zatorów" w metropoliach - podkreśla. Oddają swoje pieniądze Każdy, kto mieszkał w Chełmie doskonale wie, że Ukraińcy byli tu od zawsze. Handlowali na bazarach, przyjeżdżali w interesach do polskich przedsiębiorców czy do swoich rodzin. Być może dlatego mieszkańcy nie wahają się i oferują przybyszom własne domy. Nawet tym, którzy nie doświadczyli wojny tak bardzo, jak Ukraińcy ze wschodu kraju. - Przyjęliśmy 73-letnią babcię, dwie dorosłe kobiety oraz ich dwóch synów. Są z Równego i u nich nie ma jeszcze wojny w takiej skali, jak we wschodniej części Ukrainy. To ludzie zdeterminowani, na pewno chcą wrócić do domu - powiedziała Interii Marzena Wilińska, jedna z mieszkanek Chełma. Nasza rozmówczyni jest w dość komfortowej sytuacji, bo dysponuje kilkoma nieruchomościami. - Gdyby moi goście nie chcieli ze mną zostać, na pewno coś ode mnie dostaną. Chcę pomóc, ale na dłuższą metę to uciążliwe - nie ukrywa. Nie można jednak posądzić chełmianki o złe intencje. - Jeśli ktoś mieszka sam z mężem i mamą w wieku 98 lat to nie może być inaczej. Pomyślałam jednak, że kiedy będę, nie daj Boże, w podobnej sytuacji, też chciałabym, żeby ktoś mi pomógł - dodała. Sami państwo utrzymują uchodźców? - dopytujemy. - Wierzę, że sobie poradzą. Starsza pani to emerytka. Nie wiem, jak z ich finansami, nie pytam o to. Po prostu robię zakupy. Na pewno wszyscy starają się pomagać, ale nie wiem, jak będzie później - usłyszeliśmy. Problem, o którym mówią chełmianie polega na tym, że nie wiadomo jak długo to wszystko potrwa. Co dalej z przyjeżdżającymi Ukraińcami? Sam fakt, że najmłodsi nie znają łacińskiego alfabetu uniemożliwia im naukę w polskich szkołach. Jednemu z chłopców, których goszczą państwo Wilińscy, powiedziano wprost: będzie musiał zaczynać od pierwszej klasy. Po drugie, nie wiadomo jak ludzie będą się zachowywać z upływem czasu, skoro ich osobista sytuacja materialna będzie się pogarszać. Przybysze nie zawsze ułatwiają sprawę Mówi Katarzyna Janicka, chełmska radna i koordynatorka centrum społeczno-miejskiego pomocy Ukrainie przy ul. Piotra Skargi: - W wolontariacie pracuję 20 lat i wiem, że pomoc to nie jest jedna chwila. Ja jestem tylko liderem, natomiast nasze działania to zasługa i poświęcenie ludzi pracujących na rzecz innych. Bez nich akcja pomocowa nie byłaby możliwa. Jeśli mówimy o zrywie, musimy pokazać przykładem, że to nie jest sprint, trzeba rozkładać siły - powiedziała. Chociaż większość ludzi chce i angażuje się w pomoc dla Ukraińców, niektórzy nabierają wątpliwości. - Ci, którzy są zaangażowani w pomoc, rozumieją problem. Są też tacy, którzy pozyskują informacje wyłącznie z mediów i internetu. Jeśli nie zetknęli się z uchodźcami, żyją swoim życiem - podkreśla Janicka. - Martwią się przede wszystkim o siebie: pytają o swoją pracę, inflację, zastanawiają się nad tym, czy nie zaleje nas fala Ukraińców i próbują wpływać na nastroje, chociaż sytuacja i tak jest trudna - dodała. W mieście, ale i całym regionie, słychać też głosy dotyczące postawy samych uchodźców. Zdarzają się nawet tacy, którym nie podobają się warunki, w jakich przyszło im mieszkać. We wtorek "Dziennik Wschodni" opisał historię Magdaleny Tywoniuk ze Starego Zamościa. Kobieta i jej rodzina wyjechała prosto do Hrubieszowa, żeby pomóc Ukraińcom. Zabrali ze sobą siedem kobiet i pięcioro dzieci. Później udostępniła nieużywane piętro we własnym domu. - Dwie z tych pań nie były zadowolone z warunków, mówiły że jest za głośno, więc odwiozłam je do punktu recepcyjnego w Zamościu. Pozostałe osoby zostały - relacjonowała Tywoniuk. W piątek do kobiety przyjechali urzędnicy GOPS, strażacy, a nawet policjanci. Gospodyni powiedziała później gazecie, że panie poskarżyły się na warunki. Ekspert: Obawiałem się tego trochę później Takie historie można usłyszeć również w Chełmie. Nawet jeśli podobnych przypadków nie ma wiele, to bez wątpienia rzutują one na to, jak jako Polacy będziemy odbierać przybyszów z Ukrainy. Dlatego powinniśmy być świadomi zagrożeń. - Obawiałem się tego trochę później, ale pewne zjawiska negatywne mogą już teraz nastąpić. W końcu to już ponad dwa tygodnie - tłumaczy prof. Ireneusz Krzemiński, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Ekspert podkreśla, że z każdym dniem do Polski przybywają ludzie coraz bardziej straumatyzowani. Nie można wymagać od nich, żeby chętnie wchodzili w relacje międzyludzkie. - To ludzie, którzy uciekają przed bombami. Osoby, które straciły najbliższych i pozostają w strasznym stresie, są przerażone. Na ogół nie potrafimy sobie tego nawet wyobrazić - podkreśla Krzemiński. - Ludzie, którzy wymagają pomocy nie zawsze są przyjemni w kontakcie. Sami, kiedy jesteśmy przerażeni, w depresji, nie jesteśmy przyjemni wobec tych, którzy nam pomagają. I musimy to wziąć pod uwagę - dodaje profesor z UW. Jak mówi nasz rozmówca, to naturalne, że ze względu na ograniczone warunki lokalowe Polaków, prędzej czy później może dojść do konfliktów. - W pierwszych dniach uchodźcy na pewno są przerażeni. Ale po miesiącu, dłuższym czasie, zaczynają się problemy jak to w przypadku relacji międzyludzkich - tłumaczy Krzemiński. - Pamiętajmy, że połowa doniesień o tym, jacy Ukraińcy są źli jest zwyczajnie zmyślona. Wynika też ze zwyczajnego zmęczenia nową sytuacją - usłyszeliśmy. Profesor podkreśla, że jako naród mamy "kiepską świadomość psychologiczną" i często sami bywamy aroganccy wobec siebie. - Trudno więc dziwić się, że konflikty będą powstawać. Dlatego potrzeba nam instytucjonalizacji tego wielkiego ruchu społecznego, który zawiązał się podczas pierwszych dni inwazji Rosji na Ukrainę - uważa ekspert. W ostatnich dniach podobne opinie słyszeliśmy od różnych włodarzy z Podkarpacia i Lubelszczyzny. Wniosek jest jeden: jeżeli rząd i samorządowcy nie będą współpracować, najprawdopodobniej czekają nas kolejne problemy. I nie pomogą tu nawet najbardziej otwarte serca. Jakub SzczepańskiWspółpraca: Łukasz Piątek