Minęło pół roku wojny. Pół roku oporu Ukrainy przed niczym niesprowokowaną rosyjską agresją. Pół roku brutalności i zbrodni, które miały się już nigdy więcej nie powtórzyć. Ale to pół roku jest też dowodem na wielkie serca Polaków. Wolontariuszy, przypadkowych ludzi, którzy pomagali na granicy, przyjmowali uchodźców w domach. Bez żadnej namowy i początkowo bez żadnego wsparcia. Potem było wsparcie formalne i socjalne. Nadanie numerów PESEL, 300 złotych na start, świadczenia jak dla obywateli polskich, 500 plus, zasiłek rodzinny, opieka medyczna. Do tego wielka pomoc samorządów, zarówno finansowa, jak i logistyczna. Obecnie w Polsce przebywa 1,3 miliona uchodźców. 93 procent to kobiety i dzieci - informował w środę Bartosz Marczuk, wiceprezes Polskiego Funduszu Rozwoju. Długo, pół roku. Prawie każdego dnia, w morzu dobrych słów i wielkich gestów, słychać narzekania i zarzuty. Pomoc za duża, wszędzie kolejki większe, zabierają pracę, ukrainizacja, Wołyń, UPA, Bandera. Trudno znaleźć kogoś, kto choć raz tego nie usłyszał. Bez wątpienia każdy taki argument podsyca kremlowska propaganda, boty i internetowe trolle. Fora i komentarze zalane są szyderstwami, wrogością. Od kilku dni na Twitterze trenduje tag #StopUkrainizacjiPolski. Wszelkie media społecznościowe to medialne bańki. Pełne kłamstw i dezinformacji. Ale, co również nie ulega wątpliwości, głosy te biorą udział w kształtowaniu opinii publicznej. Fala wrogich komentarzy świadczy o zmęczeniu Polaków solidarnością z Ukrainą? Nie wiadomo, bo oddzielenie prawdziwych opinii od opłaconych postów propagandy jest praktycznie niemożliwe. To za duża skala. Wojna toczy się nie tylko na froncie, walka trwa też o internet. Dlatego prawdziwych opinii trzeba szukać poza bańkami. Dziennikarze mają słuchać ludzi i pisać o prawdziwych emocjach. A prawdziwe emocje są na ulicy. W Interii pytamy mieszkańców stolicy, jak po pół roku oceniają polską pomoc Ukrainie. Praca Czwartkowy poranek, Park Skaryszewski. Na ławce siedzi kobieta i mężczyzna. Ona pali papierosa, on je jabłko. Podchodzę, dowiaduję się, że są bezrobotni. Rozmawiamy. - Źle oceniam, panie. Ja to rozumiem, wojna, czołgi wysyłać. Z tym dobrze robią, niech wysyłają. Lepiej, żeby się tam bili. Ale ja wiem, co się dzieje. Pracy nie ma, wszędzie Ukraińcy, w pośredniaku tylko Ukraińcy - mówi mężczyzna. - Zapomnieliśmy o Wołyniu, o Powstaniu Warszawskim, jak mordowali Polaków. Teraz to są dobrzy, potrzebują, to są dobrzy, a jak to się skończy - urywa, spuszcza wzrok i patrzy w chodnik. Młody mężczyzna odpoczywa na ławce kilkaset metrów dalej. - Jak oceniam pomoc Polski dla Ukrainy? Niewystarczająca. Mam problem teraz, żeby zapisać dziecko do zerówki - opowiada. Szybko pytam, czy w takim razie pomoc dla Ukraińców powinna być ograniczona. On równie szybko zaprzecza. - Po prostu powinna być większa. Żeby miejsc wystarczyło dla wszystkich, i dla Polaków, i dla Ukraińców - mówi Kamil. Ma 38 lat i pracuje w firmie zajmującej się transportem. - Pracy nie ma w pośredniaku? A kto dzisiaj do pośredniaka chodzi? My cały czas szukamy kierowców ciężarówek i nie możemy znaleźć. To samo z magazynierami - śmieje się i tłumaczy, jak wygląda proces rekrutacji, jak trudno kogoś znaleźć. Pomoc Ukrainie ocenia jednoznacznie. - Trzeba pomagać i dobrze, że ta pomoc wciąż jest. Narodowość nie ma żadnego znaczenia. Ludzie to są ludzie. Jakby tutaj zasłabł chłopak z Rosji, też bym mu pomógł - ręką wskazuje na ziemię. - Wiadomo, że zdarzają się ludzie, którzy zachowują się nieodpowiednio, piją za dużo. Ale przecież z Polakami też tak jest, jak wyjeżdżali do Niemiec, Holandii. My przyjmowaliśmy uchodźców z Ukrainy w domu, przewinęło się 30 osób. Za nikogo nie musiałem się wstydzić. Kilka godzin później spotykam Sławomira. Ma 61 lat i wnuka. Kiedy rozmawiamy, co chwilę odwraca głowę i pilnuje młodego. Siedzimy razem przed wejściem do Pałacu Kultury, gdzie dziadek zabrał chłopca na wycieczkę. - Każdemu trzeba pomóc, to pewne. Tylko coś panu powiem. Ja pracuję w firmie sprzątającej, zatrudniam tych, co pracują fizycznie. Przychodzą do mnie Ukraińcy i im się nie chce pracować. Naprawdę. Dwie godziny popracują albo pół zmiany i do końca dnia już by chcieli siedzieć tylko, nic nie robić. I to się zmieniło, tak. Też u tych, którzy tutaj byli jeszcze przed wojną. Jedna pani u mnie pracuje 15 lat. Mówią, że pieniądze dostają za małe, to oni nie będą cały dzień pracować. To jest minimalna krajowa. Rozbrykali się, tak powiem - Sławomir opowiada, robi przerwy. Odwraca głowę i patrzy na wnuka. Teraz razem śledzimy go wzrokiem. - I mówię im, że Polacy za tyle samo pracują, za te same pieniądze. To im się wydaje, że coś im się należy. No to mówię, że obowiązku nie ma, oni nie muszą pracować, ja nie muszę zatrudniać. I to skutkuje. Tylko żeby nie było, to nie wszyscy tacy. Porządni też są - zaznacza i kiedy to mówi, uśmiecha się. Pół godziny wcześniej podszedłem do kobiety na Polu Mokotowskim. Było koło 12, żar lał się z nieba. Na oko miała trzydzieści parę lat. Koszulka, na niej zielona kamizelka odblaskowa. Zadałem to samo pytanie, co wszystkim. Grzecznie przeprosiła i powiedziała, że nie mówi po polsku. Rozmawiamy więc po ukraińsku, kucam obok, bo kobieta na kolanach porządkuje grządki. Chwali Polskę, bardzo chwali. Mówi, że pomoc to nie tylko pieniądze, ale przede wszystkim szkoła dla dzieci. To dla niej najważniejsze. - I ludzie tacy pomocni, naczelnik z urzędu bardzo pomagał - dodaje. To wyjątkowo upalny sierpień w stolicy. Wycieram pot z czoła. Moja rozmówczyni nie przerywa, kopie cały czas w ziemi. Obok dwóch innych pracowników, Polaków. Znoszą jej rośliny, a ona kopie dołki i wkłada do nich sadzonki. Pot się z niej leje, nie przerywa, wykonuje tu najcięższą pracę. Tak, Sławomir miał rację. Porządni też są. Torebki, samochody, kapelusze Zenon ma 76 lat i handluje obuwiem na bazarze Szembeka. - Panie, za dużo tego. Widział pan, jakie oni zakupy robią? Koszyki wyładowane, to skąd oni na to mają. Z tej pomocy całej. A jeszcze to bogaci przyjechali, biedni to tam walczą. Ja sam widziałem, wchodzi Ukrainka do sklepu i ona kapelusz kupuje za 160 złotych. Jakby połowę tego ten kapelusz kosztował to i tak by mnie stać nie było. Pomóc można, ale nie tyle. Albo samochodami jakimi jeżdżą. To sprzedaj samochód i będziesz mieć pieniądze - Zenon gestykuluje, kręci się w miejscu. Wygląda jakby palił papierosa i nie chciał na mnie dmuchać dymem. Pod nosem dodaje coś o Wołyniu. Mówi do mnie, ale niewyraźnie, tak jakby nie chciał, żebym to usłyszał. - Ruski to dla mnie zawsze ruski będzie - podsumowuje. - A można Wołyń wybaczyć? - pytam. Zenon długo milczy. Patrzę na niego wyczekująco, on nie patrzy na mnie. Wzrok ma utkwiony w stoisku obok. W upale sekundy ciągną się niemiłosiernie. - Nie wiem - mówi w końcu i wypowiada te dwa słowa zduszonym głosem. Przez moment mam wrażenie, że to ktoś zupełnie inny. Kilka alejek i sklepów dalej, przy ścianie hali targowej stoi niewielki warzywniak. Przy nim dwie kobiety. Ekspedientka ma 60 lat, niebieską koszulkę i okulary oraz klientka lat 50, ubrana w białą bluzkę. - Każdemu trzeba pomóc. Co z tego, że bogaci? Przecież są i biedni Ukraińcy, i bogaci. Bogatych stać, żeby wyjechać, to przyjeżdżają. Ale jedni i drudzy uciekają przed wojną. I nie wiadomo czy będą mieli do czego wrócić. Jak lecą bomby na głowę wszyscy są jednakowi - mówi klientka. Głos ma pewny, zdecydowany. - Poza tym, to nie tylko bogaci przyjeżdżają. Ja sama byłam wolontariuszką i pamiętam kobiety, które z pociągów z Ukrainy wysiadały. Z jedną, plastikową siateczką czasem - dodaje. Tłumaczy, że dla niej argument wojny jest przed jakimkolwiek innym argumentem. Mówi, że uchodźcom trzeba pomagać i dobrze, że Polacy to robią, że ta pomoc nie ustaje. Jest w tej naszej rozmowie bardzo zaangażowana. Widzę, że jej zależy, to dla niej ważne. Kiedy przerywa, inicjatywę przejmuje ekspedientka. - A Wołyń? Nie można tak ciągle żyć przeszłością. Będziemy każdy dzień rozpamiętywać? Co nam to da? Ukraina teraz to inny naród, inni ludzie - mówi i uśmiecha się, a w tym uśmiechu jest spokój i pewność. Wcześniej spotkałem Ludwinę, lat 43. Kobieta ma radosne oczy, bije od niej energia. Jest muzykiem. - Dobrze oceniam pomoc Polski. Może większa powinna być, bo ludzie 40 złotych dostawali na uchodźcę, a co to dzisiaj jest. Wiem, że ludzie narzekają, że teraz inflacja, że drogo, a to jeszcze pomagamy. Ale jak mamy nie pomagać? Jest coś straszniejszego niż wojna? To tak jak było z narzekaniem na komunikacją miejską za darmo. A przecież nikt z Ukrainy nie przyjechał tu sobie pojeździć tramwajem. - I serce rośnie, jak robimy coś dobrego. Ja też się chciałam się zapisać jako wolontariusz, ale chętnych było tyle, że już nie przyjmowali. U mojej sąsiadki mieszkała Ukrainka z córką. To dziewczynka przychodziła do mnie uczyć się grać, bo mam pianino. - Ale znam też te historie, że Ukraińcy bogaci tylko przyjechali. Mój kolega jest dentystą i na początku wojny powiedział, że będzie Ukraińców za darmo przyjmował. Przyszła kobieta, z drogą torebką. Ludzie mu mówią, że jak to, że za darmo chce do dentysty, a torebkę ma taką drogą. Może ta torebka to najcenniejsze, co jej zostało? Jakbym uciekała przed wojną, też bym ze sobą drogą torebkę zabrała. Liberalizm i Unia Europejska Remigiusz siedzi na ławce w otoczeniu betonów placu Defilad. Zwracam na niego uwagę, bo jest już upiornie gorąco, a on w pełnym słońcu siedzi spokojnie, przegląda jakieś papiery, jakby pogoda nie robiła na nim żadnego wrażenia. 46-latek na każde pytanie odpowiada spokojnie i stara się być bardzo precyzyjny. - Ja rozumiem te głosy, kiedy ludzie mówią, że zasiłki dla Ukraińców są niesprawiedliwe. Byliśmy wychowani w liberalizmie, w którym nikomu nic się nie należało, na nic pieniędzy nie było. To teraz trudno się do takiej pomocy przyzwyczaić nam samym, a co dopiero jak mamy się tą pomocą dzielić. Ale to jest dobra robota. Jakby ocenić to, co zrobili rządzący w skali szkolnej, to dałbym piątkę z plusem. Ludziom pomóc trzeba. I dobrze, że to pomoc długotrwała. Ukraina walczy pół roku i nie ukrywajmy, pomagamy też we własnym interesie. Zatrzymać Rosję, żeby wojna nie przyszła tutaj. Gdybyśmy mniej pomagali, to byłoby większe obciążenie dla Ukrainy. I trudniej byłoby się jej bronić - mówi i to bez zająknięcia, płynnie, tak jakby wiedział o co zapytam i miał przygotowaną odpowiedź. Krystyna natomiast rozsądnie odpoczywa w cieniu. - Pomagamy i dobrze. Oczywiście. Tyle ile możemy, to pomagamy. Ja też pomagałam, nawet chciałam kogoś wziąć do siebie, ale mam małą emeryturę, to byłoby trudno - zaczyna. Ma 71 lat, ale wcale tego po niej nie widać, jest pełna wigoru. - A jak ktoś tam mówi, że za dużo, że zasiłki, to wie pan co? To są głupki i egoiści. Myślą tylko i wyłącznie o sobie - mówi dalej i szybko kontynuuje. - Jak czegoś jest za dużo, to myślę, że rządzących w tym. Myślę, że oni się chcieli na tej pomocy wypromować. A przecież to ludzie pomagali, sami z siebie. Jak jest pomoc socjalna, to też od ludzi, bo jakie rząd ma pieniądze? Od ludzi przecież. Oni wykombinowali, że jak się z tą pomocą pokażą, to im Unia łamanie prawa odpuści, ja tak myślę. No i Unia nie odpuściła. I bardzo dobrze - pani Krystyna wypowiada zdania zwięźle, twardo. To nie koniec naszej rozmowy, ale przy kolejnym pytaniu kobieta opowiadała spokojniej i znów widziałem wzrok błądzący gdzieś daleko. Grzechy naszych ojców - Wołyń, no to wie pan, czy to ma znaczenie dzisiaj? Mój ojciec stamtąd pochodził. Miejscowość Horbacze. To opowiadał, że się bali, tak. Opowiadał, jak matka go przed Ukraińcami pod pierzyną chowała. Ale Polacy złych rzeczy nie robili? Żydom na przykład. Nie możemy żyć przeszłością - przekonuje Krystyna. Podobnego zdania jest Włodzimierz, 72 lata. Spotykam go kilkaset metrów dalej. - Nie mówię, żeby o historii zapominać, nie, nie. Ale wszystko tak mamy rozpamiętywać? To z kim nam wolno mieć dobre relacje, przyjaźnić się? Z Niemcami tyle walczyliśmy, ze Szwedami. Trzeba iść do przodu, zostawić to - odpowiada. Krystyna i Włodzimierz są po siedemdziesiątce, ale ich ocena wcale nie różni się od zdecydowanie młodszych rozmówców. Kuba ma 22 lata i studiuje zarządzanie. - Człowiek to człowiek, nieważne jakiej jest narodowości. Ja się nie zgadzam z rozdawnictwem, ale jak już rozdajemy, to nie ma dla mnie znaczenia kraj pochodzenia. Nie rozumiem, jak można nie pomóc komuś kto ucieka przed wojną. Powinniśmy pomagać jak najlepiej - powiedział, kiedy podszedłem, przeszkodziłem mu w odpoczynki i przez mnie musiał zdjąć z głowy słuchawki. Jednak bardzo kulturalnie zgodził się porozmawiać i o tej pomocy opowiedzieć. - To było jakoś na koniec wiosny. Spotkałem w sklepie czterdziestokilkuletnią panią z Ukrainy, która tam była sędzią. Tu nie miała szansy na pracę w zawodzie. Uważam, że jak ktoś ma kompetencje, to powinno się z nich korzystać. Poprosiłem o pomoc tatę, ma wielu znajomych prawników. Tak udało jej się znaleźć pracę w kancelarii prawniczej. - Sprawy historyczne? Trudno powiedzieć. Ale jakie to może mieć dzisiaj znaczenie? Głupie jest takie gadanie, że Ukraińcy mają odpowiadać teraz za to, co ktoś kiedyś zrobił - ocenił. Z Kubą pewnie zgodziłaby się Karolina. Dzielą ich dwa lata różnicy. Dziewczyna jest starsza. - Sytuacja jest taka, że trzeba pomagać. A rozpamiętywanie przeszłości? To tak z każdym możemy. Z Niemcami, za III Rzeszę. To jest niepotrzebne - uważa. O samej pomocy Ukrainie ma jednoznaczne zdanie. - Pewnie, zdarzają się tacy, którzy może nadużywają tej pomocy. Albo jej nie potrzebują. Ale tacy ludzie są wszędzie, to nie dotyczy tylko Ukraińców albo tylko Polaków, albo kogokolwiek innego. Tak robią po prostu ludzie, zdarza się, bez względu na pochodzenie. - Ale to jak pomagamy, wolontariusze i całe wsparcie socjalne, to jest ważne. Naprawdę ważne. To nie jest jakaś zachcianka. To coś więcej niż pomoc Polaków dla Ukraińców. To pomoc człowieka, drugiemu człowiekowi. Wołyń Czy o rzezi wołyńskiej można opowiedzieć w kilku zdaniach? Nie można. Nie będę nawet próbował tego robić. Opisanie wzajemnych krzywd, pretensji, porównywanie ich wymaga analiz, absolutnej precyzji historyków. W kilku zdaniach nie da się przedstawić lat 30., kolonialnego traktowania kresów przez II Rzeczpospolitą. W kilku zdaniach nie da się oddać dramatu późniejszych zbrodni na Polakach. Nie można krótko wyjaśnić, co i kiedy robił Stepan Bandera, jak działało UPA, z ilu podorganizacji się składało. Ale skoro ten temat pojawia się na ulicy, nie można go też pominąć. Dlatego na koniec pytam kogoś, kogo rzeź wołyńska naprawdę dotyczy. - Chowaliśmy się bunkrze albo w ziemiance. Najpierw przed Niemcami, potem przed Ukraińcami. Niemcy ukradli wszystko co wartościowe. Mama krowę do domu chowała przed nimi. Jedzenia nie było, to żeby chociaż to mleko zostało - opowiada mi Maria Dziweńka, drobna osiemdziesięcioparolatka. Mieszkała z rodzicami w Dżurynie, niewielkiej wsi na południe od Tarnopola. Była wtedy tylko małą dziewczynką. Pamięta dużo, chociaż jak powiedziałem, o czym chcę rozmawiać, zapewniała, że pamięć już nie ta i pewnie niewiele mi powie. Widać jednak, że są rzeczy, których zapomnieć się nie da. Pani Maria przywołuje kolejne obrazy. - Wszystko wartościowe zabrali Niemcy. Resztę Ukraińcy. Kuzyn uciekał przed nimi 15 kilometrów na boso, w samych kalesonach, wszystko z niego zdjęli - mówi coraz szybciej, oddycha ciężko. - Mama z domu nas tylko pod wieczór na chwilę puszczała. Cały czas się chowaliśmy. Nie było jedzenia. Dziadek był w Armii Krajowej. Jego ścigali. Opowiadał, co oni robią. Ludzie się w sianie chowali, to kłuli widłami, aż kogoś nie złapali. Palili, rąbali nogi, ręce. Oczy wydłubywali - opowiada szybko, podniesionym głosem, prawie krzykiem. - A teraz Ukraina wszędzie, Ukraina cud-miód - wzdycha nagle i urywa, patrzy w bok. Widzę, że ta historia Marii nie daje spokoju, jest w niej głęboko, bardzo głęboko, a ja nie chcę starszej pani męczyć. Boję się zadać kolejne pytanie. To taki strach jak przed egzaminem na prawo jazdy, jakby od tego pytania miało wszystko zależeć. Tak młodzi ludzie myślą o egzaminie. Jakby od pozytywnego wyniku wszystko zależało. Jakby to był początek albo koniec. - Ale można to wszystko wybaczyć? - pytam. Maria ucieka od odpowiedzi. Powtarza to samo, drugi raz opowiada o kuzynie, o schronie, o ziemiance. Pytam raz jeszcze. Patrzy na mnie ciężko, zmęczonym wzrokiem. - Jak ktoś tego nie przeżył, to nie zrozumie - mówi. Cisza. Potem pytam trzeci raz o wybaczenie. Czy można wybaczyć? Długo milczy. Głowę ma przechyloną lekko w dół i patrzy gdzieś w odległy punkt. - Było, minęło - odpowiedziała cicho i machnęła ręką.