Podczas sobotnich obrad Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego, 23 maja, sędziowie wyłonili pięciu kandydatów na stanowisko I prezesa Sądu Najwyższego. Włodzimierz Wróbel uzyskał 50 głosów poparcia, Małgorzata Manowska 25 głosów, Tomasz Demendecki 14 głosów, Leszek Bosek cztery głosy, a Joanna Misztal-Konecka dwa głosy. Do przewodniczącego tym obradom sędziego Aleksandra Stępkowskiego trafił wniosek, by Zgromadzenie Ogólne podjęło uchwałę o przedstawieniu prezydentowi listy kandydatów. Sędzia uznał jednak, że wniosek nie ma podstawy prawnej i już dwa dni później, 25 maja, Andrzej Duda, mimo apelu grupy 50 z 95 sędziów wskazujących na liczne uchybienia, do których miało dochodzić podczas obrad, zdecydował o powołaniu Małgorzaty Manowskiej na sześcioletnią kadencję I prezes Sądu Najwyższego. Uchwały nie było Tymczasem art. 183 ust. 3 konstytucji mówi wyraźnie: "Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego". W tym wypadku uchwały przedstawiającej kandydatów nie było. - Wybór dokonany przez prezydenta Andrzeja Dudę nie ma podstawy prawnej. Zgodnie z art. 183 ust. 3 konstytucji prezydent może powołać I prezesa Sądu Najwyższego tylko wtedy, gdy kandydatów przedstawi Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego - kandydaci mają być zaakceptowani przez całe Zgromadzenie Ogólne, a nie być tylko jakimiś nominatami wskazanymi przez poszczególnych sędziów czy przez grupki sędziów. Jeżeli nie aktualizuje się podstawa prawna z art. 183, to decyzja powołująca I prezesa jest decyzją pozorną - tłumaczy dr Mikołaj Małecki, ekspert prawa karnego z Katedry Prawa Karnego Uniwersytetu Jagiellońskiego, prezes Krakowskiego Instytutu Prawa Karnego. I zaznacza: - Nie doszło do wyboru I prezesa Sądu Najwyższego, ponieważ procedura wyłaniania i przedstawiania kandydatów przez Zgromadzenie Ogólne nie została dokończona. To nawet nie jest działanie z pominięciem woli Zgromadzenia, tylko działanie wbrew Zgromadzeniu Ogólnemu, ewidentne naruszenie konstytucji. Na pewno mniejszym naruszeniem standardu konstytucyjnego byłoby wybranie osoby, która w głosowaniu uzyskała poparcie większości - sędziego Włodzimierza Wróbla. W konstytucji chodzi jednak o to, by prezydent mógł wybrać jednego spośród co najmniej dwóch kandydatów popieranych przez Zgromadzenie, a w omawianej sytuacji wyboru takiego nie miał. Wybór sędzi Manowskiej to ewenement Jak zauważa w rozmowie z Interią dr Małecki, wybór sędzi Małgorzaty Manowskiej na stanowisko I prezes Sądu Najwyższego to ewenement - wszyscy wcześniejsi prezesi byli osobami nie tylko wyłonionymi przez Zgromadzenie Ogólne z największą liczbą głosów, ale były to też osoby z poparciem większości sędziów - Zgromadzenie Ogólne, bez żadnego sprzeciwu, przedstawiało tych kandydatów prezydentowi. - Wszystkie poprzednie wybory I prezesa były zgodne z prawem, standardy konstytucyjne zostały spełnione. Sędzia Manowska ani jednego, ani drugiego warunku nie spełnia - ani nie zebrała największej liczby głosów, ani nie miała poparcia większości Zgromadzenia, a ten drugi warunek jest wymagany przez konstytucję. Więc na pewno nie była kandydatem na stanowisko I prezesa w rozumieniu konstytucyjnym. A ktoś, kto nie jest kandydatem na I prezesa, przedstawionym przez Zgromadzenie Ogólne, nie może zostać wybrany na I prezesa - wyjaśnia. Stępkowski się broni. Ale… "Wniosek o to, by dokonać przedstawienia kandydatów na stanowisko I prezesa Sądu Najwyższego w formie uchwały Zgromadzenia Ogólnego, nie znajdował podstaw normatywnych" - napisał w poniedziałkowym oświadczeniu sędzia Stępkowski, próbując odeprzeć zarzuty, które pojawiły się po wskazaniu I prezesa tego sądu bez podejmowania stosownej uchwały. "Nigdy takiej uchwały nie podejmowano pod rządami Konstytucji RP z 1997 r., co łatwo można stwierdzić, zapoznając się z opublikowanymi protokołami z przebiegu głosowania i wyboru kandydatów na I Prezesa SN w latach 1997-2020" - czytamy (pełen tekst oświadczenia dostępny jest TUTAJ). - Do tej pory było tak, że przedstawiano pisma z podaniem kandydatów i wszyscy członkowie Zgromadzenia nie wnosili żadnego protestu odnośnie do tych kandydatów - Zgromadzenie działało jednolicie i wyrażało zgodę na to, kogo przedstawić prezydentowi, więc żadne głosowanie nie było potrzebne. Aktualna sytuacja jest taka, że potrzebna była uchwała, ponieważ nie było jednolitości poglądów co do tego, jacy kandydaci powinni być przedstawieni (tylko jeden kandydat - wspomniany już sędzia Włodzimierz Wróbel - uzyskał ponad 50 proc. głosów - przyp. red.) - tłumaczy dr Małecki, pytany o stanowisko sędziego Stępkowskiego. - Wymóg takiej uchwały wynika z aktualnego stanu prawnego, został potwierdzony orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego. To prawda, że uchwały wcześniej nie podejmowano, ale był inny stan prawny, inny stan faktyczny, było to przed wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego. Na dzień dzisiejszy nie ulega wątpliwości, że obrady Zgromadzenia powinny się kończyć akceptacją wszystkich kandydatów przedstawianych prezydentowi - słyszymy. "Techniczny administrator", "polityczny delegat" Nasuwają się więc pytania - kim w rozumieniu prawa jest obecnie sędzia Małgorzata Manowska, skoro, jak twierdzi dr Małecki, nie I prezes Sądu Najwyższego? Jak teraz będzie działał Sąd Najwyższy? I jakie kroki powinny zostać przedsięwzięte, by wyłonić właściwego prezesa tego sądu? - Decyzję pana prezydenta trzeba traktować w perspektywie prawnej jako powołanie "technicznego administratora", który w jakimś zakresie ma pomóc sędziom Sądu Najwyższego w zarządzaniu Sądem Najwyższym. Prezydent powołał politycznego delegata do Sądu Najwyższego, który ma pełnić funkcje administracyjne, ale nie jest to I prezes Sądu Najwyższego w rozumieniu konstytucyjnym, nie jest to konstytucyjny organ państwa - zauważa dr Małecki. Pytany o prace Sądu Najwyższego, uspokaja: - Sędziowie nie tracą swojego statusu, sprawy będą toczyły się dalej, składy będą pracowały, mimo że formalnie I prezesa nie ma. Zdaniem prezesa Krakowskiego Instytutu Prawa Karnego, procedura wyboru I prezesa Sądu Najwyższego musi zostać w przyszłości dokończona. - Od kandydatów na prezydenta musimy wymagać teraz jasnej deklaracji, co zamierzają w tej sprawie zrobić. Powinni zadeklarować, jak oni zamierzają tę sytuację naprawić, jak zamierzają przywrócić stan praworządności - podkreśla. Uchwała trzech izb Sądu Najwyższego i Trybunał Stanu Dr Małecki zwraca uwagę na dwa możliwe scenariusze ryzyka, które niesie ze sobą wybór sędzi Manowskiej. - Może dojść do próby zakwestionowania dotychczasowego orzecznictwa Sądu Najwyższego, przede wszystkim uchwały trzech izb tego sądu, która mówiła, że jeśli mamy wątpliwości co do bezstronności sądu, to trzeba takich sędziów wyłączać od rozpoznawania sprawy. To dotyczyło Izby Dyscyplinarnej i Izby Kontroli Nadzwyczajnej, i dotyczyło też sędzi Manowskiej, która w rozumieniu tej uchwały była "sędzią podejrzanym" (Małgorzata Manowska została sędzią Izby Cywilnej Sądu Najwyższego, z nominacji nowej KRS, w 2018 roku - przyp. red.). Sędzia Manowska może inicjować jakieś działania w celu anulowania skutków tej uchwały, która wiąże wszystkie składy Sądu Najwyższego. Oby do tego nie doszło! - zaznacza. W drugim scenariuszu na pierwszy plan wysuwa się fakt, że I prezes Sądu Najwyższego przewodniczy Trybunałowi Stanu, który ocenia odpowiedzialność konstytucyjną polityków, a więc osób pełniących funkcje publiczne, w tym np. prezydenta. - Jeżeli nie mamy I prezesa Sądu Najwyższego, to nie mamy też przewodniczącego Trybunału Stanu - podkreśla dr Małecki. - Jeżeli ktoś będzie uzurpował sobie prawo do uważania się za przewodniczącego Trybunału Stanu, może dojść do wyraźnego konfliktu interesów - prezydent wybrał I prezesa SN, który ma pewne konotacje polityczne - jest "sędzią podejrzanym" z uwagi na zarzut bezstronności w związku z uchwałą trzech izb Sądu Najwyższego ze stycznia - i taka osoba może w przyszłości przewodniczyć ewentualnie Trybunałowi Stanu, który będzie oceniał odpowiedzialność samego prezydenta - analizuje. Przypomnijmy również, że sędzia Małgorzata Manowska w 2007 roku pełniła funkcję wiceministra sprawiedliwości w resorcie, którym kierował wówczas Zbigniew Ziobro. Co więcej, od 2016 roku jest dyrektorem Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury, która podlega Ministerstwu Sprawiedliwości. - Z tych dwóch powodów, obiektywnie rzecz biorąc, pojawią się wątpliwości co do bezstronności takiej osoby. Nie chodzi o to, czy sędzia ma o sobie wysokie mniemanie i uważa siebie za osobę niezależną, nie chodzi o to, co sędzia ma w głowie i czy jest najwyższej klasy ekspertem, ale o to, jak jest odbierany. Osoba, która była wiceministrem sprawiedliwości i która współpracowała z ministrem sprawiedliwości, który aktualnie pełni tę funkcję, i uzyskała powołanie na stanowisko sędziego przez upolitycznioną KRS nie może być w obiektywnym odbiorze osobą uważaną za w pełni niezależną od władzy politycznej - stwierdza. Gdzie w tym wszystkim sędzia Laskowski? Andrzej Duda w poniedziałek zdecydował nie tylko w sprawie sędzi Manowskiej - zdecydował także o powołaniu sędziego Michała Laskowskiego (w latach 2016-2020 rzecznika prasowego Sądu Najwyższego) na stanowisko prezesa Sądu Najwyższego kierującego pracą Izby Karnej. O powołaniu Michała Laskowskiego prezydent postanowił, wybierając spośród trzech kandydatów, wśród których znaleźli się też sędziowie Jerzy Grubba i Jarosław Matras. - Sędzia Laskowski spełnił wszystkie przesłanki, żeby być wskazanym na osobę, która pełni funkcję prezesa kierującego Izbę Karną - opisuje dr Małecki. W przypadku tej decyzji, zdaniem eksperta, uwagę zwraca jednak moment, w którym ją ogłoszono. - Prezydent zastawił tutaj trochę taką polityczną pułapkę. Pokazuje, że wskazał sędziego Laskowskiego, co do którego wyboru nie ma przecież żadnych wątpliwości prawnych, a przy okazji tego samego dnia powołał sędzię Manowską, mimo braku wypełnienia warunków do jej powołania. Te dwie nominacje są zupełnie od siebie niezależne, ale połączenie obu decyzji może służyć próbie pokazania pozornej niezależności prezydenta - komentuje. ***#POMAGAMINTERIA Zróbmy małym pacjentom prezent na Dzień Dziecka W Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie, na II piętrze, w budynku najbardziej oddalonym od wejścia, znajduje się mały oddział - Oddział Przeszczepiania Komórek Krwiotwórczych z sześcioma izolatkami. To tutaj trafia część dzieci chorych na nowotwory, żeby skorzystać z - czasami ostatniej - szansy powrotu do zdrowia i życia. Stowarzyszenie Koliber prowadzi zbiórkę, by z okazji Dnia Dziecka podarować małym pacjentom - nie zabawki, bo ich tam nie mogą mieć - ale m.in. nowe materace i pościel. Sprawdź szczegóły >>>WESPRZYJ ZBIÓRKĘ >>>