Do skandalicznej pomyłki doszło na początku maja w podkieleckiej gminie Zagnańsk. Weterynarz, który był wezwany do chorego psa, pomylił adres posesji i bez żadnych formalności uśpił 5-letniego zdrowego czworonoga. Sprawa nabrała rozgłosu dzięki facebookowemu profilowi "Scyzoryk się otwiera". "Stefan miał zaledwie 5 lat. Był wspaniałym, potężnym psem w typie owczarka niemieckiego. Nie był rasowy, ale miał spokojny charakter, nie był agresywny, uwielbiał swoją rodzinę, a rodzina jego. Niestety Stefana już nie ma. Zabił go weterynarz, który pomylił adres" - czytamy w facebookowym wpisie kieleckich aktywistów. "On już nikogo nie ugryzie, przecież go uśpiłem" Z relacji zamieszczonej w mediach społecznościowych wynika, że 4 maja na podwórku właścicieli psa pojawił się Maciej D., miejscowy lekarz weterynarii. Ze strzykawką w ręku. Zapytał gdzie jest ich pies, a ci przywołali zwierzę. - Dlaczego to nie zdziwiło właścicieli psa? Bo ten sam weterynarz od lat przyjeżdżał do nich szczepić ich psy. Wchodził ze strzykawką, szczepił i wychodził. Tym razem właściciel też był przekonany, że chodzi o szczepienie przeciwko wściekliźnie. Więc przyprowadził pieska, a weterynarz bez słowa zrobił mu zastrzyk - opowiada Interii lek. wet. Aleksander Borowiecki, Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Świętokrzyskiej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej. Według relacji na FB, pies po zastrzyku uciekł do kojca, nie reagował na przywoływanie. Kiedy nieświadomi niczego właściciele poprosili weterynarza o wpisanie szczepienia do książeczki zdrowia psa, "na wszelki wypadek gdyby na przykład kogoś ugryzł", Maciej D. odpowiedział, że nie jest to konieczne. "On już nikogo nie ugryzie, przecież go uśpiłem" - miał zareagować lekarz. Kiedy właściciele ruszyli w stronę psa, ten miał już drgawki i po chwili zmarł. - Zacząłem krzyczeć do doktora "Coś ty człowieku zrobił"? Ale on już zbierał się do wyjścia. Zapytał wtedy: "A to nie jest numer XX?" Rzucił książeczkę zdrowia, 100 zł, które od nas dostał za "szczepienie", a na odchodne powiedział: "Możecie sobie kupić nowego psa" - relacjonował właściciel uśpionego czworonoga w rozmowie z twórcami profilu "Scyzoryk się otwiera". "Czekamy na wyniki sekcji zwłok psa" Jeszcze tego samego dnia sprawą zajęła się kielecka policja. Ciało uśpionego psa trafiło na stół sekcyjny. - Policjanci podjęli czynności procesowe już w dniu zdarzenia, 4 maja. Dwa dni później zostało wszczęte dochodzenie. Jest ono prowadzone pod nadzorem prokuratora. Większość materiału dowodowego, w szczególności zeznania świadków, są już zabezpieczone. Obecnie oczekujemy na ostateczne wyniki sekcji zwłok zwierzęcia. Nikt dotychczas nie usłyszał zarzutu, natomiast ta opinia będzie mieć kluczowe znaczenie dla dalszego biegu sprawy - mówi Daniel Prokopowicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Kielcach. Śledczy ostatecznej opinii spodziewają się w połowie czerwca. Prokurator Prokopowicz podkreśla, że okoliczności zdarzenia nie budzą wątpliwości, ale prokuratura musi się pochylić nad sprawą całościowo. - Będziemy oceniać sprawę nie tylko przez kwestię czy tam była pomyłka adresu, czy nie, ale także, czy mężczyzna prawidłowo procedował w związku z przystąpieniem do określonych działań jako weterynarz. Na przykład czy upewnił się co do stanu psa i zbadał zwierzę przed podaniem środka - dodaje prok. Prokopowicz. "Czterdzieści parę lat pracuję w tym zawodzie i o czymś takim nie słyszałem" Odpowiedź na to pytanie zna już Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Świętokrzyskiej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej. Wyniki ustaleń Aleksandra Borowieckiego, który prowadził postępowanie wyjaśniające z ramienia izby, są jednoznaczne. - Główny zarzut wobec pana doktora to złamanie etyki, polegające na uśpieniu psa bez wskazań do tej czynności. Nasze przepisy mówią, że eutanazji można dokonać tylko w celu skrócenia cierpienia zwierzęciu, ale zdrowych sztuk się nie usypia. Psa zbadał Zakład Higieny Weterynaryjnej. Zapoznałem się z wynikami ich badań. Wynika z nich jednoznacznie, że pies był zdrowy - mówi Interii lek. wet. Aleksander Borowiecki, Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Świętokrzyskiej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej. Maciej D. przyznał się do zarzucanego mu czynu, tłumacząc się przed rzecznikiem pomyłką. - Pewne jest, że przed podaniem zastrzyku nie zbadał psa. Czemu? To jest wielka tajemnica wiary pana doktora. Tłumaczył się tym, że się spieszył, że miał zgłoszenie do uśpienia psa, pomylił numery posesji itd. Takie tłumaczenia na poziomie małego Kazia z piaskownicy - ocenia Aleksander Borowiecki. W środowisku zawrzało. Jak mówią weterynarze, pomyłka adresu może się zdarzyć każdemu. Ale brak badania i podanie jednego zastrzyku zamiast dwóch, co spowodowało, że pies umierał w męczarniach, jest skandalem. - Czterdzieści parę lat pracuję w tym zawodzie i o czymś takim nie słyszałem - podkreśla rzecznik odpowiedzialności zawodowej. I dodaje: - Jeszcze nigdy nikt tak nie poniżył naszego zawodu. To, co się wydarzyło, przekracza wszelkie normy przyzwoitości. Nie ma osoby, która nie byłaby tym zbulwersowana i nie żądała dla kolegi wysokiej kary. Kara? "Z doświadczenia wiem, że prawa do wykonywania zawodu się nie zabiera" Wniosek o ukaranie weterynarza trafi niebawem do Sądu Lekarsko-Weterynaryjnego. Ale jak się okazuje, kara może nie być sroga. - Pod kątem odpowiedzialności zawodowej weterynarzowi grozi maksymalnie upomnienie lub nagana. Owszem, jest przepis pozwalający na odebranie weterynarzowi prawa wykonywania zawodu, ale w orzecznictwie to zostało zakwestionowane przez Sąd Najwyższy jako kara niewspółmiernie wysoka w stosunku do popełnionego czynu - wyjaśnia Aleksander Borowiecki. Dodaje, że formalnie będzie wnioskował o uchylenie prawa wykonywania zawodu Maciejowi D., ale nie wierzy w jego orzeczenie. - Sąd Lekarsko-Weterynaryjny, w którym będę wnioskować o ukaranie, bardzo rzadko stosuje najwyższą z przewidzianych kar. Dużo szersze uprawnienia ma w tej gestii sąd powszechny. Tu skończy się pewnie naganą - przyznaje Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Świętokrzyskiej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej. Interii udało się skontaktować z weterynarzem, który popełnił fatalny w skutkach błąd. Maciej D. odpowiedzi na nasze pytania odmówił. - Wszystko już powiedziałem na policji i u rzecznika odpowiedzialności zawodowej. Ja w życiu zawsze miałem sukcesy, a tu nagle przez przypadek, zwykły przypadek, podpuszczenie, zostałem tym, kim zostałem. Dajcie mi święty spokój - powiedział, rozłączając się. Z informacji uzyskanych od Izby Lekarsko-Weterynaryjnej wynika, że wcześniej na pracę Macieja D. skarg nie było. - Nadal prowadzi działalność, zgodnie z ustawą i przepisami. Póki nie zostanie mu odebrane prawo wykonywania zawodu, może - przyznaje w rozmowie z Interią Aleksander Borowiecki. Irmina Brachacz