W Darłówku, nadmorskiej część miasta Darłowa, w to, że znajdą się chętni do pracy, wierzyli do końca. - Niestety, nie udało nam się zebrać kompletu na lipiec. Zaplanowaliśmy dziewięć sektorów strzeżonych, na każdym powinno być trzech ratowników, czyli powinniśmy mieć 27 osób. Na dziś mamy 21 i dwóch szefów grup. To powoduje, że otworzyliśmy jedynie siedem kąpielisk - mówi Interii Waldemar Śmigielski, kierownik referatu sportu i rekreacji Urzędu Miejskiego w Darłowie. "Prawie" udało się w Mielnie. Prawie, bo plan jest taki, żeby na każdą wieżę przypadało czterech ratowników. - Ustawa mówi o trzech, ale my uważamy, że przy bieganiu na plaże niestrzeżone, trzech to za mało. Otworzyliśmy wszystkie kąpieliska, ale w dwóch mamy obsady trzyosobowe. Do pełni szczęścia brakuje nam czterech osób - przyznaje Leszek Pytel, szef mieleńskich ratowników. Jeszcze kilka dni temu, te same słowa usłyszeć można było w Kołobrzegu i w Sopocie. - Nieobsadzonych stanowisk na chwilę obecną nie ma. Ale jak będzie dalej, nie wiem. Liczymy się z tym, że w każdym momencie ktoś może zrezygnować - mówi Łukasz Nizgorski z sopockiego WOPR-u. A kolejki chętnych do pracy brak. Waldemar Śmigielski podkreśla, że to nie kwestia tylko Darłówka. - Brak ratowników odczuwa także wiele innych miejscowości. Co jest problemem? Nie wiem, bo wydaje się, że pensje są na tyle wysokie, że powinny być dla młodych ludzi kuszące - ocenia urzędnik z darłowskiego magistratu. 5,2 tys. zł na rękę dla debiutanta Na pierwszy rzut oka stawki dla nadmorskich ratowników nie wydają się niskie. - W Kołobrzegu ratownik bez doświadczenia może liczyć na 5,5 tys. zł brutto. Ten, który ma na koncie dwa sezony, dostanie 100 zł więcej. Starszy wieży 6,2 - 6,3 tys. zł, podobnie sternicy, a starszy plaży - 6,9 tys. zł - wymienia Stanisław Malepszak, prezes Oddziału Powiatowego WOPR w Kołobrzegu. - U nas płacimy ratownikowi, który jest pierwszy sezon na plaży, czyli człowiekowi bez doświadczenia, 5,2 tys. zł na rękę. Jeżeli jest już trzeci sezon lub więcej, albo jest szefem ratowników, to zarabia prawie 6 tys. zł - mówi Waldemar Śmigielski z Urzędu Miejskiego w Darłowie. Ratownicy zwracają jednak uwagę na ważny szczegół. - Wielkość tej sumy jest fajna, jeśli mielibyśmy 21 pracujących dni w miesiącu. Wtedy stawka godzinowa wynosiłaby około 32 zł na godzinę. Ale ratownicy pracują 31 dni i tak naprawdę jak sobie to podzielimy, to ta stawka zmienia się w 22 zł za godzinę - mówi Stanisław Malepszak, szef kołobrzeskich ratowników. Łukasz Nizgorski z sopockiego WOPR-u dodaje: - Jak się godzinowo to policzy, to zarabia się podobnie jak w budce z kebabem, albo gdzieś indziej tutaj w gastronomii, bo to są podobne pieniądze. Ale u nas odpowiedzialność ogromna - podkreśla ratownik. Hotele podbijają stawkę. 7 tys. zł na rękę Są jednak miejsca, gdzie ratownicy mogą zarobić więcej. I to za np. mniej godzin. Jak dowodzą eksperci IDEA HR Group, w nadmorskich miejscowościach coraz częściej dochodzi do dumpingu polegającego na tym, że komercyjne hotele podkupują ratowników pracujących na kąpieliskach. - Każde kąpielisko strzeżone musi posiadać pełną obsadę ratowników. Podobnie jest z hotelami, które mają na swoim terenie basen. Ratowników jest z roku na rok coraz mniej, a obiektów, które należy strzec, przybywa. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że w sezonie nad morzem odbywa się prawdziwa walka o rzetelnych ratowników z uprawnieniami, którzy są gotowi do pracy - przyznaje Anna Sudolska, ekspert rynku pracy, IDEA HR Group. Eksperci podkreślają, że stawki ratowników wodnych w roku 2022 są najwyższe od lat. Oferty często dotyczą także kontraktów "na cały sezon". Wówczas można zarobić nawet 20 tysięcy złotych netto za deklarację trzech miesięcy pracy, sześć dni w tygodniu. - Dochodzi do sytuacji, że hotele podkupują ratowników działających na rzecz samorządów oferując im przykładowo jednorazową premię w kwocie tysiąca złotych za podpisanie umowy na cały sezon wakacyjny. Pojawiają się także bardzo atrakcyjne stawki nadgodzin, np. dwukrotne wynagrodzenie za każdą godzinę poza ośmiogodzinnym systemem pracy. To powoduje, że hotele są bardzo atrakcyjnym miejscem pracy - mówi Anna Sudolska. Jak wynika z wyliczeń ekspertów, ratownicy w hotelach zarobić mogą miesięcznie około 7 tys. zł na rękę. Plusem ma być także charakter pracy. - Nad morzem nie brakuje stresów. Tłum ludzi, wielkie zamieszanie, dużo sytuacji interwencyjnych. W hotelach? Zwykle cisza, spokój, mniejsza liczba ludzi i większe pieniądze. No i nie trzeba siedzieć bez przerwy na słońcu. Samorządy i organizatorzy kąpielisk publicznych muszą się wykazywać sporą determinacją, by zawalczyć o pracowników - podkreśla ekspert rynku pracy z IDEA HR Group. Zjawisko zauważają sami miejscowi. - To prawda. Nie słyszałem, żeby baseny narzekały na brak ratowników. Praca lepiej płatna. Natomiast dyskusyjne czy lżejsza. Ratownika z odpowiedzialności nikt nie zwalnia, tylko dlatego, że jest na basenie, a nie na plaży - mówi Waldemar Śmigielski. - W hotelu często ratownicy mają zagwarantowane także wyżywienie i nocleg. Taki all inclusive. U nas 7 tys. zł na rękę ciężko jest osiągnąć - przyznaje Łukasz Nizgorski z sopockiego WOPR-u. I wyjaśnia: - My mamy określony budżet i musimy się w nim zmieścić, a nie dość, że musimy zapłacić ludziom za pracę, to jeszcze trzeba tych ludzi ubrać, zakupić sprzęt. Jak wiadomo, zdrożało wszystko. Paczka rękawiczek kiedyś kosztowała 8 zł, dziś 30 - tłumaczy ratownik. "Jeszcze nigdy nie było na plaży tak wielu młodych ratowników" W wielu miejscach sytuację na plażach ratują... debiutanci. Młodzi ratownicy, dla których to pierwszy sezon w nadmorskich kurortach. - Jest to zauważalny trend. Przyjeżdżają głównie 18-, 19-, 20-latkowie. W większości bez doświadczenia. Nam to nie przeszkadza jakoś specjalnie, bo to są młodzi, pojętni ludzie, szybko się uczą - mówi Stanisław Malepszak, szef kołobrzeskich ratowników. Zmianę zauważają też w Sopocie. - Zazwyczaj mieliśmy stałą kadrę. Na 30 osób, 5-6 było nowych. Teraz jest inna proporcja. Mamy 16 osób doświadczonych i 10 takich, dla których będzie to pierwszy sezon na plaży - przyznaje Łukasz Nizgorski. Tym młodym praca na plaży bardziej się też opłaca niż starszym kolegom. Ich pensji nie zjadają podatki. - Dochodzi do sytuacji, gdy ci, którzy piastują te ważniejsze funkcje, czyli starszy wieży, starszy plaży, zastępca kierownika i mają więcej niż 26 lat, zarabiają mniej niż ci, którzy przyjeżdżają pierwszy raz pracować nad morzem - zaznacza Stanisław Malepszak. W Darłowie, mimo wszystko, ciągle mają nadzieję, że znajdą się ratownicy, którzy lada dzień dołączą do obsady. - Prócz wspomnianej pensji zapewniamy ratownikom noclegi i ekwiwalent żywnościowy w kwocie 300 zł miesięcznie. Cały czas mamy otwarty nabór. Każdego, kto tylko spełnia wymagania, ma odpowiednie uprawnienia, możemy w każdej chwili przyjąć - mówi Waldemar Śmigielski. Dlaczego nie ma ratowników? Zdaniem naszych rozmówców są jeszcze inne powody, dla których ratowników brakuje. Leszek Pytel tłumaczy, że problem zaczął się kilkanaście lat temu, kiedy zmienił się system szkolenia. - Wcześniej system był bardzo prosty. Był młodszy ratownik, ratownik wodny, starszy ratownik i instruktor. Młodsi ratownicy to byli adepci ratownictwa. Od 15-16 roku życia mogli zrobić ten kurs, kosztowało to 300-400 zł. Taki młody człowiek wchodził na plażę, mógł pracować tylko pod opieką osoby dorosłej, uczył się ratownictwa. I jeśli mu się spodobało, to zostawał, jeśli nie - odchodził. A koszt był niski. Teraz? - Pierwszym stopniem jest stopień ratownika wodnego, którego można zrobić tylko w wieku 18 lat. Koszt "wejścia na plażę" wynosi nie 300 a 2 tys. zł, bo trzeba zrobić kurs ratownika, który kosztuje około 1 tys. zł plus kurs kwalifikowanej pierwszej pomocy. Nie każdy może sobie pozwolić, by wydać 2 tys. zł po to, aby sprawdzić czy się do tej pracy nadaje. Bo nie każdy kto skończy kurs, odnajduje się w pracy zespołowej i zostaje na plaży - mówi Leszek Pytel. Zdaniem Waldemara Śmigielskiego, nie pomogła też pandemia. - Przez ostatnie dwa lata nie odbywały się kursy ratowników, żaden młody człowiek nie został w Polsce wyszkolony. Jest wyrwa w systemie - mówi kierownik kierownik referatu sportu i rekreacji Urzędu Miejskiego w Darłowie. - W następnych latach ta sytuacja się poprawi, ale ten rok musimy jakoś przeżyć. A jak widać już po pierwszych dniach wakacji 2022, w tym roku będzie co robić. "Polska Husaria Pływacka" po dwóch piwach i "pogoda na trupa" Chwilę przed naszą rozmową Leszek Pytel wywiesza na plaży czerwoną flagę. - Jest słonecznie, ale wieje mocny wiatr, więc musieliśmy ją wywiesić. A to najgorsze co może być, bo wtedy na niestrzeżonych kąpieliskach dzieją się rzeczy straszne - przyznaje szef mieleńskich ratowników. Stanisław Malepszak dodaje: - Między sobą mówimy, że jest pogoda normalna i jest "pogoda na trupa". Czyli wtedy, kiedy mamy ładne słońce, ale zaczynają się pojawiać fale i wywieszamy czerwoną flagę. Część ludzi rozumie sytuację i rezygnuje z kąpieli. Ale część - po alkoholu, narkotykach, albo tych, którzy "przyjechali z drugiego końca Polski i oni 'muszą' wejść do wody" - idzie na plażę niestrzeżoną - mówi Stanisław Malepszak. - Dlatego czerwona flaga to dla nas zawsze stan gotowości. Czekamy tylko na informacje, bo tego, że wezwanie nastąpi, jesteśmy prawie pewni. Fantazja ludzka nie zna granic - dodaje kołobrzeski ratownik. Utonięcia to najczęściej połączenie niestrzeżonych kąpielisk, używek, wiary we własne umiejętności pływackie i brawury. Leszek Pytel o tej grupie odpoczywających nad morzem mówi: "Polska Husaria Pływacka". Nie ma dnia, by ratownicy nie wyciągali z wody kogoś pod wpływem alkoholu. - Z reguły większość tych, których wyciągamy z wody, na pytanie: "ile wypiłeś?", odpowiada: "dwa piwa". Żartujemy przez łzy, że najbardziej niebezpieczne jest wypicie dwóch piw, bo wszyscy w sytuacjach kryzysowych są zawsze "tylko po dwóch piwach" - mówi Leszek Pytel. "Festiwal brawury i braku odpowiedzialności uważamy za otwarty" Mimo, że sezon dopiero się rozkręca, ratownicy zaznaczają, że turyści już dali się poznać z nienajlepszej strony. Zakazy i nakazy dla większości z nich nie istnieją. Interia Kobieta: Plażowicze uwielbiają te akcesoria. Mogą okazać się wyjątkowo niebezpieczne - Jak na przykład nakaz używania kamizelek asekuracyjnych na sprzęcie wodnym. Przedwczoraj na zmianie wypłynęliśmy i spotkaliśmy dwie osoby na SUP-ie (stand up paddle board - rodzaj deski surfingowej przeznaczonej do pływania przy użyciu wiosła - przyp. red). Na naszą delikatną prośbę o założenie kamizelek asekuracyjnych, odpowiedzieli, że nie, bo "przepisy mówią, że kamizelkę muszą mieć, ale nie mówią, że założoną". Ręce opadają. Czyli, że jak leży obok to im w czymś pomoże - opowiada Łukasz Nizgorski. I dodaje: - A wiatr od lądu tego dnia był taki, że naszą jednostkę, jak byliśmy na biegu jałowym, potrafiło przesunąć o cztery metry na wodzie. Co dopiero człowieka. Jak mówią ratownicy, festiwal brawury i braku odpowiedzialności można uznać za otwarty. - Sezon dopiero się zaczął, a refleksje są takie, że ludzie zachowują się jakby stracili zdrowy rozsądek - ocenia Waldemar Śmigielski. - Nie przestrzegają oznakowania, są zawsze mądrzejsi od ratowników, nie słuchają poleceń. Coś się z ludźmi dzieje takiego, że jadąc nad morze samochodem, przestrzegają znaków drogowych, ale jak już dojadą i wejdą na plażę, to już żadne znaki ich nie obowiązują. I już na początku sezonu widać, że z tym będzie kłopot - wieszczy kierownik referatu sportu i rekreacji darłowskiego magistratu. Irmina Brachacz