Ogłoszona przez ministrów Zbigniewa Ziobro i Michała Wosia reforma więziennictwa prócz zmian wymierzonych w skorumpowanych funkcjonariuszy ma także uderzyć w więźniów. Twórcy projektu "Nowoczesne więziennictwo" zapowiadają koniec z przywilejami dla odsiadujących kary. - Jest parę paradoksów w funkcjonowaniu polskiego więziennictwa i cieszę się, że teraz je naprawiamy, likwidujemy patologię - ogłasza minister Woś. I zaczyna społeczną dyskusję, ile wolno odsiadującym wyroki. Skargi o zbyt jasne światło, ścienną gazetkę i zupę mleczną Jednym z punktów proponowanych zmian jest ukrócenie nadużywania przez więźniów prawa do skargi. Jak twierdzi resort sprawiedliwości, konieczność poddawania analizie każdego pisma stworzonego przez osadzonych znacznie zwiększa zakres obowiązków funkcjonariuszy Służby Więziennej i generuje olbrzymie koszty. - W 2021 roku wpływa skarga, że w 2008 roku więźniowi nie podobała się ścienna gazetka, albo że sześć lat temu był nie taki posiłek. Jeden z osadzonych w areszcie śledczym na Śląsku w pół roku zdołał napisać tyle listów, że koszt ich znaczków, które musiała mu doręczyć Służba Więzienna wyniósł 26 tys. zł - mówi Sekretarz Stanu Michał Woś, który nadzoruje więziennictwo. Wiceminister dodaje, że to jedna z patologii, które trzeba zlikwidować. Skalę problemu podkreślają także sami funkcjonariusze. - Skazanemu przysługują dwa znaczki ustawowe na list zwykły w miesiącu, natomiast jeśli skazany pisze w tzw. swojej własnej sprawie i skarży się do urzędów, sądów, instytucji to są listy urzędowe wysyłane na koszt podatnika. Takie mają prawo i z tego przywileju skrzętnie korzystają - mówi Tomasz Fijałkowski, rzecznik prasowy Zakładu Karnego Nr 1 w Strzelcach Opolskich. - Problem skargowości rzeczywiście jest zatrważający, a ilość pisanych przez osadzonych skarg paraliżuje system. Od wielu lat w inspektoratach, w jednostkach, są tworzone komórki organizacyjne, które zajmują się tą skargowością i trzeba zatrudniać dodatkowych funkcjonariuszy, żeby odpisywali wyjaśnienia tym wszystkim instytucjom, jakie zawiadamiają osadzeni - mówi Andrzej Kołodziejski, przewodniczący Krajowej Sekcji Służby Więziennej NSZZ Solidarność. Kołodziejski dodaje, że tematy niektórych pism bywają porażające. Ale każdej skardze musi być nadany bieg. - Jeśli ktoś pisze, że dyrektor nie pozwolił mu przyjąć chomika do kryminału, albo że gołębie brudzą parapet okna celi i takimi bzdurami trzeba się zajmować, to jest to patologia - dodaje. - A najlepsze jest to, że niektóre z tych zażaleń są uwzględniane. Jeden osadzony napisał u nas skargę, że on nie pracuje i nie chcę tak wcześnie jeść śniadania jak ci co wychodzą do pracy. I teraz jest śniadanie dla niepracujących o godz. 8:30. Albo kolejna: że za często na śniadanie jest zupa mleczna. To teraz zupa mleczna jest tylko w sobotę albo niedzielę - opowiada Interii funkcjonariusz z jednego z Zakładów Karnych. 37 tys. skarg rocznie. Zasadnych: 267 - Jeśli ktoś chce tak intensywnie z prawa pisania skarg korzystać, to proszę bardzo, ale z własnej kieszeni. Chyba, że będą usprawiedliwione przypadki, wówczas administracja więzienia będzie podejmowała decyzje w danej sprawie - mówi minister Michał Woś. Funkcjonariusze Służby Więziennej co do zasady są "za". Ale w ukróceniu pisania tysięcy skarg widzą pewien problem. - Zaraz pojawi się krzyk, że łamiemy prawa osadzonych. Skazany jest pozbawiony wolności i tylko wolności, ale poza tym ma pełnię praw, może pisać do każdej instytucji i zaskarżyć każdą decyzję - mówi Tomasz Fijałkowski, rzecznik prasowy Zakładu Karnego Nr 1 w Strzelcach Opolskich. - Spalone kryminały będą kosztować więcej niż te znaczki. Jeśli oni piszą skargi, to znaczy że jeszcze nie tłuką tych funkcjonariuszy i nie palą kryminałów. Oni jak napiszą skargę to mają nadzieję, że dostaną swoje, naprawią rzeczywistość albo zemszczą się za coś. To z jednej strony zawór bezpieczeństwa, ale też poczucie u więźniów, że jeszcze rządzi prawo, może nie w kryminale, może nie w Ministerstwie Sprawiedliwości, ale że w sądach je znajdą. Jeśli resort domknie tę pokrywę, to ten gar z parą bardzo szybko wybuchnie - mówi Paweł Moczydłowski. Więzień pacjentem VIP. Ministerstwo: "Już nie" Zapowiadana reforma ma także zmienić zasadę udzielania świadczeń zdrowotnych osobom pozbawionym wolności na takie, jakie obowiązują wszystkich Polaków. - Korzystając z tego, że rząd wprowadza bardzo dobre zmiany w ramach Polskiego Ładu, likwidacje limitów do specjalistów, proponujemy żeby w tych kolejkach, jak zwykli obywatele, czekali też osadzeni - mówi minister Michał Woś. - Jeśli porównamy czas oczekiwania statystycznego Kowalskiego na zabieg specjalistyczny, a czas oczekiwania osoby, która odbywa karę pozbawienia wolności, no to rzeczywiście można powiedzieć, że osadzeni korzystają ze służby zdrowia na innych niż reszta warunkach - mówi Andrzej Kołodziejski, przewodniczący Krajowej Sekcji Służby Więziennej NSZZ Solidarność. Funkcjonariusze zapewniają, że dziś osadzony nie trafia do lekarza zawsze wtedy kiedy tego oczekuje, ale skazani mają sposoby, żeby wymóc na służbie więziennej swoje żądania. - Skazany zgłasza na przykład silny ból głowy. Zostaje zapisany do kolejki, ale on chce do tego lekarza dostać się już. Zgłasza więc w godzinach wieczornych oddziałowemu, że spadł z łóżka i ma zawroty głowy. Oddziałowy powiadamia dowódcę, ten służbę zdrowia. Najczęściej pielęgniarka dyżurna lub dowódca nie chcąc ryzykować i narażać siebie na raporty, więc wzywają pogotowie. Skazany karetką lub furgonem SW dociera do szpitala na SOR. Lekarze nie chcą wśród chorych ludzi mieć pacjenta skutego w łańcuchy w eskorcie trzech uzbrojonych funkcjonariuszy. A gdy jeszcze pacjent jest agresywny, z wyrokiem na przykład za próbę zabójstwa? W szybkim tempie robi się badania, na które ten sam człowiek musiałby czekać ze dwa miesiące - opowiada Interii oddziałowy z jednego z zakładów karnych. Nieco inaczej widzi sprawę rzecznik jednego z zakładów karnych. - Wejście na umówioną na godzinę wizytę bez kolejki to nie są przywileje. Skazany jedzie w asyście osób konwojujących posiadających przy sobie broń i tu chodzi nie wygodę skazanego, ale o bezpieczeństwo konwoju. Żeby było sprawnie, szybko i bez zbędnej zwłoki siedzenia w kolejce, z pięćdziesiątym numerkiem - mówi Tomasz Fijałkowski, rzecznik prasowy Zakładu Karnego Nr 1 w Strzelcach Opolskich. Praca więźniów. „Jest dobrze, będzie jeszcze lepiej” Prócz likwidacji będą też rozszerzenia. Na przykład zainicjowanego w 2016 roku przez ówczesnego wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego programu "Praca dla więźniów", który jak informuje resort przynosi znakomite efekty. - Cały świat nas pyta jak w ciągu tych paru lat udało nam się osiągnąć takie wyniki. Bo kiedy obejmowaliśmy odpowiedzialność za resort sprawiedliwości, powszechność zatrudnienia więźniów była w rozsypce i wynosiła 36 proc. osadzonych. Mimo pandemii osiągnęliśmy najlepszy wynik w historii. Dziś zatrudnionych jest 85 proc. zdolnych do pracy skazanych - mówi minister Michał Woś. Podkreśla, że liczba pracujących więźniów zwiększyła się od 2015 roku o 11 tys. osób. - Ale tych odpłatnych czy nieodpłatnie pracujących? Bo są osadzeni, którzy pracują na halach produkcyjnych i zarabiają pieniądze. Ale mamy też osadzonych, którzy pracują nieodpłatnie, to są tak zwani "funkcyjni". Oni sprzątają, wydają posiłki lub składają kopertki na leki. Często listę tych, którzy pracują nieodpłatnie powiększa się sztucznie, dla statystyk - przyznaje jeden z funkcjonariuszy. - Zatrudnienie jest korzystnym procesem, ale to co oni z tym zrobili to jest chore. Statystyki w sprawie zatrudnienia zwłaszcza nieodpłatnego są brutalnie zmanipulowane. Znam przypadki, że dyrekcja Zakładu Karnego nalicza, że do pracy wyszło więcej niż faktycznie poszło. Wypuszcza się zwykłą fikcję. I nie dlatego, że dyrektorzy są oszustami, tylko góra robi taki nacisk, że ma być dobrze, że ma być zatrudnienie, to oni je wynajdują spod ziemi, żeby się statystyka zgadzała. I dlatego ja się nie dziwię, że ministerstwu zatrudnienie wzrosło z 36 do 85 proc. Za chwilę będą mieli 150 proc. Pobiją PRL - mówi Paweł Moczydłowski. Resort zapewnia, że mocnym impulsem do dalszego rozwoju programu "Praca dla więźnia" będzie wprowadzenie przepisu, na mocy którego skazani, odbywający karę pozbawienia wolności, będą mieli możliwość wykonania pracy na terenie jednostki penitencjarnej w zamian za niespłacone przez nich grzywny. Nowe regulacje pozwolą też na szybkie włączenie skazanych do udziału w usuwaniu skutków klęsk żywiołowych. - Nasi skazani biorą udział w takich akcjach od dawna. Jak nad Polską przechodziły burze czy wichury skazani wysyłani byli do prac ogólnoporządkowych, typu sprzątanie połamanych drzew. W innych jednostkach terenu opolskiego gdzie są tereny zalewowe osadzeni pracowali układając tam worki z ziemią. To dla nas nie nowość - mówi Tomasz Fijałkowski. I dodaje: - Może ministerstwo planuje wprowadzić jakieś procedury, że skieruje do likwidacji skutków klęsk żywiołowych więcej osób? Może chcą coś ulepszyć? Bo u nas jeśli urzędy gminy, starostwa, zgłaszają takie prośby to my kierujemy więźniów do pracy beż żadnych problemów - tłumaczy rzecznik Zakładu Karnego nr 1 w Strzelcach Opolskich Wielka rewolucja kontra gra wizerunkowa Czy zapowiadane szumnie zmiany naprawdę odmienią polskie więziennictwo? - Wielkiego przełomu nie będzie - ocenia ostrożnie Andrzej Kołodziejski z Krajowej Sekcji Służby Więziennej NSZZ Solidarność Bardziej kategoryczny jest dr Paweł Moczydłowski. - W mojej ocenie to jest totalny bubel. Bzdet, którym przykrywa się to, że ten system się wali. Jak jest burdel to przyjechanie na koniu z szabelką i krzyk: my tu zrobimy w burdelu porządek, niewiele zmieni - mówi Interii Paweł Moczydłowski, socjolog, kryminolog, były szef Służby Więziennej. I podkreśla, że prawdziwym problemem jest pogarszający się stan bezpieczeństwa w zakładach karnych. - Takiego rozchełstania, takiego braku dyscypliny, nie było nigdy. Znam przypadek, że funkcjonariusz został uderzony przez więźnia i kiedy poskarżył się dyrekcji to usłyszał: ty bądź cicho. Poprosili go, żeby papier wycofał, że nie zarejestrowano takiego wydarzenia. Więźniom też mówią, że mają być cicho, bo nic się nie stało. Bo wszystko ma być dobrze, kolorowo. Jak za PRL: krawężnik umalowany na przyjazd dygnitarza równiutko - mówi Paweł Moczydłowski.