- Czujemy się jak w jakimś filmie science-fiction albo ukrytej kamerze. Znajdujemy podsłuch, ktoś nas nagrywa i nic się nie dzieje? - mówią Interii rozżalone przedszkolanki. 24 maja, tuż przed siedemnastą, dwie pracownice popołudniowej zmiany w przedszkolu Stowarzyszenia Przyjaciół Szkół Katolickich w Gomulinie nieopodal Piotrkowa Trybunalskiego sprzątają salę zabaw. Jedna z kobiet, oprócz rozrzuconych zabawek, znajduje nagle coś, co nijak nie pasuje do wyposażenia przedszkola. - Przy oknie w sali starszaków, za skrzyneczkami na drobiazgi, zauważyłyśmy jakieś urządzenie wyglądające jak pendrive. W pierwszym odruchu pomyślałyśmy nawet z koleżanką, że może któraś z dziewczyn z porannej zmiany przyniosła do placówki zewnętrzny dysk, żeby odtworzyć dzieciom jakąś piosenkę. Ale co robiłby w takim miejscu? - opowiada jedna z przedszkolanek. - Wsadziłyśmy pendrive’a w przedszkolne radio, ale urządzenie nie chciało go czytać. Wtedy zdecydowałyśmy, że jedna z nas weźmie go do domu i zobaczy co to - wspomina pracownica przedszkola. Podsłuchy w przedszkolnej sali Kiedy kilka godzin później druga z kobiet odtwarza zawartość pendrive’a i zamiera. - Otworzyłam plik i z głośnika popłynęły nasze głosy. Zapis prowadzonych zajęć, głosy dzieci i wszystko to, o czym rozmawiałyśmy między sobą z koleżankami z popołudniowej zmiany. Nogi się pode mną ugięły - wspomina jedna z kobiet. - Do dziś nie mieści mi się w głowie, że ktoś zdobył się na coś takiego. Podsłuchy? I to jeszcze w katolickim przedszkolu? - dziwi się druga z podsłuchiwanych. Trzy nagrywane przedszkolanki z popołudniowej zmiany od razu informują o znalezisku dyrektorkę placówki. Ta następnego dnia zwołuje zebranie pracowników. - Niby w kwestii wyjaśnienia sprawy, ale nie miałyśmy poczucia, że ktokolwiek prócz nas jest zainteresowany dojściem do prawdy. Pani dyrektor zapytała czy ktoś do kogoś "coś" ma, ale nikt nie przyznał się do zainstalowania podsłuchu i na tym się skończyło. W naszej ocenie pani dyrektor od razu chciała wszystko wyciszyć - wspomina jedna z poszkodowanych. "Są panie pewne, że chcą zgłosić sprawę?" Przedszkolanki nie zamierzają jednak odpuścić. Natychmiast kontaktują się z najbliższym komisariatem policji w Grabicy nieopodal Piotrkowa Trybunalskiego. - Już przy pierwszym telefonie usłyszałyśmy, że to nie jest żadna wielka sprawa, że jak kiedyś w sąsiedniej wiosce była podobna, to ją umorzyli, ale jak już bardzo chcemy, to żebyśmy poszły na komendę w Piotrkowie, bo to oni się takimi sprawami zajmują - opowiada jedna z poszkodowanych. Podsłuchiwane przedszkolanki jadą więc do Piotrkowa Trybunalskiego. Twierdzą, że tamtejszy dyżurny wysłuchuje ich historii i... dzwoni po policjantów z Grabicy, bo przedszkole to ich rejon. - Tłumaczyłam, że to bez sensu, bo to tamci nas odesłali do Piotrkowa. Siedzący w okienku dyżurny tylko znacząco przewrócił oczami - wspomina kobieta. Jak twierdzą podsłuchiwane przedszkolanki, policjanci z Grabicy przyjechali i znowu nie przejęli się ich losem. - Pan powiedział, że takie sprawy to tylko z powództwa cywilnego, że musimy iść do sądu. Nie dawało mi to spokoju, więc zasięgnęłam języka i znowu zadzwoniłam na komendę w Piotrkowie, że my koniecznie chcemy to złożyć. Policjant, który ze mną rozmawiał bardzo się zdziwił i odczytał mi, że śledczy z Grabicy wpisał w aktach, że zmieniłyśmy zdanie i odstąpiłyśmy od złożenia sprawy - wspomina jedna z przedszkolanek. Dowody ocenia się jako mocne, ale... Przedszkolanki nie poddają się. Składają zeznania, sprawa rusza. Kobiety są pełne nadziei, że dowiedzą się, kto stoi za podsłuchem. - W lipcu policjant, który prowadził sprawę zaprosił nas nawet na rozmowę. Zapytałam jakie są szanse na to, że ktoś tu dostanie zarzuty i on mi powiedział, że dowody są tak mocne, że nie zostanie to umorzone - wspomina jedna z nagrywanych. Po dwóch miesiącach nadzieja przedszkolanek gaśnie. 20 września 2021 roku piotrkowscy śledczy sprawę umarzają. Powód: "czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego". W umorzeniu czytamy, że wypowiedzi, którym przysługuje ochrona muszą mieć charakter poufny. A nagrane rozmowy zdaniem śledczych takie nie były. "Nagrane rozmowy pracowników przedszkola oraz miejsce ujawnienia zabezpieczonego urządzenia wskazują, iż do rejestracji rozmowy doszło w sali, do której dostęp mieli inni pracownicy przedszkola, a sama rozmowa prowadzona była w taki sposób, że bez przeszkód mogły ją usłyszeć inne osoby w tym obecne na sali dzieci" - czytamy w uzasadnieniu. - Tylko, że trzylatek nie wyniesie tego co usłyszy poza przedszkole, a dorosły, który ten podsłuch założył, już tak, bo przecież po to to zrobił - denerwuje się jedna z przedszkolanek. - My tam rozmawiałyśmy i o sprawach służbowych, i o sprawach związanych ze zdrowiem przedszkolaków, tam było mnóstwo tematów wrażliwych. No i do tego nasze prywatne sprawy. Przedszkolaki wychodzą o 16:30, a ja na przykład zostaję w pracy do 18:00, sprzątając salę. Nie raz w tym czasie dzwonił do mnie mąż czy moje dziecko. Przecież to też się nagrywało! Ktoś tego słuchał wbrew mojej woli - kobieta nie kryje emocji. - W głowie mi się nie mieści, że przynosimy im znaleziony podsłuch, a oni umarzają sprawę. Sam fakt, że ktoś nas celowo nagrywał nie jest przestępstwem? - dopytują podsłuchiwane. Pytamy o to rzeczniczkę Komendy Miejskiej Policji w Piotrkowie. Od środy do momentu publikacji, żadnej odpowiedzi nie otrzymujemy. Kto podsłuchiwał przedszkolanki? Oficjalnie, mimo upływu pięciu miesięcy, nikt nie ustalił, kto założył podsłuch. - My wiemy kto nas na pewno nie podsłuchiwał. Same sobie nie założyłyśmy podsłuchu. Rodzic, jakby chciał nas podsłuchać, to zaszyłby pendrive w misiu i położył obok dziecka, a nie montował podsłuch w drugim końcu sali, przy biurku, gdzie siedzą tylko przedszkolanki. Z resztą w dobie pandemii żaden rodzic nie ma prawa wejść do sali zabaw. To kto nam to podrzucił? Trzylatki? Kobiety nie złapały nikogo za rękę, ale mają swoje hipotezy, które jednoznacznie wskazują, że musiał to być ktoś z ich placówki. - Osiem minut przed końcem nagrania, które wtedy zabezpieczyłyśmy, słychać jak koleżanka z naszej zmiany kończy sprzątać, zamyka drzwi i wychodzi, po czym po chwili ktoś wchodzi tak jak do siebie, otwiera kluczem drzwi, podchodzi i wyłącza urządzenie. Czyli nie zrobił tego nikt spoza przedszkola - domniemuje przedszkolanka. - Mnie zastanawia także to, że nagranie które znalazłyśmy obejmuje tylko pracę drugiej zmiany. Porannej nikt nie podsłuchiwał. Ale nikogo to, jak widać, nie dziwi, tylko nas - dopowiada kolejna. Dyrekcja i stowarzyszenie problemu nie widzą Co na ten temat sądzi dyrektorka katolickiego przedszkola? Próbujemy się dowiedzieć u źródła. Pani dyrektor Marlena Szajder komentarza w tej sprawie stanowczo odmawia. - Bez konsultacji z organem prowadzącym nie udzielam żadnych informacji - ucina na wstępie. - Pani wie, kto zainstalował ten podsłuch? Co pani jako dyrektorka zrobiła w tej sprawie? - pytamy. - Muszę skonsultować tę sprawę z organem prowadzącym. Nie udzielam odpowiedzi na żadne pytanie - odpowiada dyrektor. Dopytujemy czy to normalne, że w katolickim przedszkolu stosuje się podsłuchy. W odpowiedzi słyszmy dźwięk odkładanej słuchawki. Co do powiedzenia ma zarząd Stowarzyszenia Przyjaciół Szkół Katolickich w Częstochowie, który jest organem prowadzącym placówkę? Rozmawiamy ze Zbigniewem Zastawnym, wiceprezesem Stowarzyszenia Przyjaciół Szkół Katolickich. - Jakie są państwa ustalenia w tej sprawie jako organu prowadzącego przedszkole w Gomulinie? - W sprawie tego rzekomego podsłuchu, według naszej wiedzy, sprawa została skierowana przez byłego pracownika na policję i została umorzona, także w tym temacie mamy tyle do powiedzenia. To dla nas sprawę zamyka - ucina prezes Zastawny. Określenie "rzekomy podsłuch" zaskakuje. Tym bardziej, że w samym uzasadnieniu policyjnego umorzenia czytamy jak ten rzekomy podsłuch wyglądał: "Zabezpieczone urządzenie podsłuchowe nie posiadało cech identyfikacyjnych. Budową przypominało pendrive, natomiast posiada funkcję nagrywania dźwięku. Urządzenie to rejestruje będąc wzbudzone przez dźwięk, w sytuacji ustawienia bocznego suwaka w pozycji "on" (...) Na jednym czytelnym nagraniu słychać rozmowę lub rozmowy pracowników przedszkola o panującej w nim atmosferze pracy, w tle której słychać głosy dzieci." - Każda z nas trzech napisała pismo do zarządu, który jest organem prowadzącym przedszkole. Żadna z nas nie otrzymała do dziś odpowiedzi. Oni też się tą sprawą mało przejęli i chyba tylko modlili się o to, by nikt jej nie nagłośnił - dodaje jedna z przedszkolanek. - Mam ogromny żal, że ani dyrekcja, ani stowarzyszenie nie wyjaśnili tej sprawy. Cisza. Zero reakcji. Jakby się nic nie stało - wzdycha kolejna z kobiet. - Chociaż nie! Jedna reakcja była! Usłyszałyśmy, że wyniosłyśmy pendrive’a z przedszkola nielegalnie i to my popełniłyśmy przestępstwo, bo przecież nie było to nasze mienie... "Boję się co by było, gdybyśmy tam zostały" Wszystkie trzy pracownice od września nie pracują już w katolickim przedszkolu w Gomulinie. - Zwolniłam się bez okresu wypowiedzenia, bo stwierdziłam, że szkoda moich nerwów - tłumaczy jedna. - Ja się bałam dalej tam pracować, żeby ktoś mi czegoś nie podrzucił, nie spreparował jakiś dowodów, że nie wiem, z dzieckiem którym coś zrobiłam. Bo jeśli ktoś zakłada w przedszkolu podsłuchy, to nie wiem do czego byłby jeszcze zdolny - kwituje kolejna była pracownica. Kobiety nie zamierzają jednak składać broni. Dwie z trzech poszkodowanych zamierzają odwołać się od umorzenia. - We mnie wywołuje to zbyt duże emocje. Nie mam już sił na tę walkę. Za dużo mnie to zdrowia kosztuje - dodaje smutno jedna z poszkodowanych. - A ja się nie poddam. Jak nie zareagujemy dalej, to tak jakbyśmy dały przyzwolenie na taki czyn. Temu, który zainstalował ten podsłuch włos z głowy nie spadł, utwierdził się w przekonaniu, że tak można robić. A tak robić nie można - zapewnia podsłuchiwana kobieta.