Założenia projektu ustawy o Polskim Instytucie Rodziny i Demografii zdaniem jej twórców są jasne. - To projekt oczekiwany przez wiele środowisk prorodzinnych, ważny dla całego kraju. Merytoryczne zaplecze dla trwałej, organicznej polityki prorodzinnej i demograficznej - podkreśla na konferencji prasowej Bartłomiej Wróblewski z Prawa i Sprawiedliwości. Na sejmowym korytarzu wtóruje mu posłanka Dominika Chorosińska, przytaczając wyniki badań socjologicznych, z których wynika, że znaczna część Polaków rodzinę uważa za najwyższą wartość, a synonimem szczęścia indywidualnego jest dla nich szczęście rodzinne. Czym tak naprawdę ma być Polski Instytut Rodziny i Demografii i czy zachęci Polki do rodzenia dzieci? Na ratunek dzietności Polaków Z uzasadnienie projektu wynika, że ma on zapewnić bezpieczeństwo demograficzne naszego kraju i uratować spadającą dzietność Polaków. "Niestety, takie programy, jak 500 plus nie doprowadziły do znaczącego zwiększenia się poziomu dzietności w Polsce, choć w jakimś stopniu wyhamowały prognozowany spadek liczby urodzeń. Osiągnięcie celów demograficznych możliwe jest jedynie w oparciu o rzetelne i wszechstronne badania naukowe oraz wielowymiarowe działania prowadzone w sposób ciągły i konsekwentny" - czytamy w uzasadnieniu proponowanej ustawy. Pytana przez Interię posłanka Dominika Chorosińska mówi wprost: - Liczba rozwodów z roku na rok wzrasta. Młodzi deklarują, że chcą mieć dzieci, a jednocześnie mierzymy się z ogromnym kryzysem demograficznym. Te zjawiska trzeba analizować, badać, proponować rozwiązania. Stąd postulujemy powołanie Instytutu Rodziny i Demografii - tłumaczy w rozmowie z Interią Dominika Chorosińska z Prawa i Sprawiedliwości. - Zgadzam się, że wyzwania demograficzne, przed którymi stajemy, są wyzwaniami dla całego kraju. Ale nie spodziewam się, żeby instytucja w takim kształcie mogła tym wyzwaniom podołać. Odpowiedzią na spadającą dzietność nie jest lansowanie jakiegoś jednego modelu rodziny, tylko raczej tworzenie takich rozwiązań, które będą odpowiadać na potrzeby różnych rodzin, różnych związków i zachęcać je do tego, żeby mieli dzieci, ale nie na określonych przez władzę warunkach - mówi Interii Paweł Marczewski z Fundacji Batorego. Think tank z uprawnieniem prokuratorskim W 17-stronnicowym projekcie ustawy czytamy, że do najważniejszych zadań instytutu należeć będzie gromadzenie, opracowywanie oraz udostępnianie organom władzy publicznej informacji o zjawiskach i procesach demograficznych, społecznych i kulturowych w Polsce, przygotowywanie analiz, ekspertyz i studiów prognostycznych, organizowanie i prowadzenie badań naukowych, opiniowanie projektów ustaw i rozporządzeń pod względem ich wpływu na sytuację rodzin, dzietność czy tworzenie rozwiązań polityki rodzinnej i demograficznej. Z lektury projektu wynika jednak, że instytut będzie miał dużo szersze uprawnienia. Jego prezes będzie mógł na przykład żądać wszczęcia postępowania w sprawach cywilnych i rodzinnych, szczególnie związanych z wykonywaniem władzy rodzicielskiej, a także brać udział w toczących się już postępowaniach, na prawach przysługujących prokuratorowi. Eksperci są nieco zaskoczeni wizją powstania proponowanego instytutu. - Poza polityczną logiką to nie rozumiem uzasadnienia dla powstania tej instytucji. Z jednej strony ma to być jednostka badawcza, think-tankowa, zbierająca wiedzę na temat przemian rodziny i dzietności Polaków, ale jednocześnie wyposaża się prezesa tego instytutu w funkcje prokuratorskie. Wydaje się to trudne do pogodzenia. Mam wrażenie, jakby to miał być demograficzny odpowiednik IPN - mówi Paweł Marczewski z Fundacji Batorego. - Mamy Rzecznika Praw Obywatelskich, mamy Rzecznika Praw Dziecka, istnieją już poważne instytucje zajmujące się badaniami demograficznymi jak Komitet Nauk Demograficznych PAN czy Pełnomocnik Rządu ds. Polityki Demograficznej. A po drugie cały czas mamy prokuraturę, która ma za zadanie stanie na straży praworządności. Nie widzę potrzeby, abyśmy powoływali kolejną instytucję, z resztą całkiem kosztowną - mówi Marcin Wolny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Nasi rozmówcy ostrzegają, że w projekcie nie ma żadnych mechanizmów gwarantujących bezpieczeństwo stosowania narzędzia w postaci uprawień prokuratorskich przez prezesa instytutu. Posłanka Chorosińska odpowiada, że nie ma żadnych powodów do obaw. - Prezes instytutu nie będzie miał uprawnień prokuratorskich, to fake news. Prezes będzie miał uprawnienia rzecznikowskie w zakresie ochrony konstytucyjnych praw rodziny. Będzie miał takie same kompetencje jak Rzecznik Praw Obywatelskich i Rzecznik Praw Dziecka. Dzięki temu będzie mógł występować do urzędów, przystępować do toczących się postępowań w sytuacjach, gdy naruszane są prawa rodziców lub dzieci. Powstawanie bardziej wyspecjalizowanych rzeczników jest tendencją europejską - mówi Dominika Chorosińska. Kto ma większość w Sejmie, ten ma prezesa Podpisani pod projektem politycy zapewniają o apolitycznym wydźwięku projektu. Wątpliwości wśród naszych rozmówców budzi jednak sposób powoływania dwóch najważniejszych organów Polskiego Instytutu Rodziny i Demografii: prezesa i rady instytutu, który z apolitycznością ma niewiele wspólnego. - Z projektu wynika, że do powołania prezesa wystarczy zwykła sejmowa większość, nie potrzeba zgody Senatu. Czyli krótko mówiąc, rządząca większość, jakakolwiek by ona nie była, ma prostą drogę powoływania osoby, która będzie takiemu instytutowi przewodniczyć. W domyśle: projektodawcy chcą uniknąć tych wszystkich problemów, z którymi rządząca większość miała do czynienia przy okazji powoływania następcy Adama Bodnara na urząd Rzecznika Praw Obywatelskich - mówi Paweł Marczewski z Fundacji Batorego. - Owszem prezesa powołuje Sejm, ale na wniosek rady składającej się z członków wszystkich istotnych środowisk w polskim parlamencie - odpowiada Dominika Chorosińska, posłanka Prawa i Sprawiedliwości. - Rada ma składać się z dziewięciu osób. Dwie wyznacza prezydent, dwie Senat, natomiast pięć osób wyznacza Sejm. Czyli sejmowi nominaci zawsze będą mieli tam większość. Krótko mówiąc to będzie instytucja całkowicie obsadzana i kontrolowana przez większość sejmową. I to budzi moje obawy, bo trudno uwierzyć w niezależność naukową i ekspercką tego rodzaju instytucji, jeżeli tak skonstruowany będzie proces jej powoływania i obsadzania - mówi Paweł Marczewski z Fundacji Batorego. Marczewski przypomina, że nie jest to pierwsza próba powołania tego rodzaju urzędu. - W 2012 r. Solidarna Polska próbowała wnieść i przegłosować ustawę o Rzeczniku Praw Rodziny. Ta ustawa wówczas upadła. Tamta instytucja nie miała być instytucją, która budować będzie zaplecze intelektualne dla ruchów prorodzinnych w Polsce, ale pod względem uprawnień prokuratorskich była dość podobnie skonstruowana. Ale nawet tam zakładano, że przy powoływaniu będzie wymagana zgoda Senatu, tak jak w przypadku RPO czy RPD. W porównaniu do projektu Solidarnej Polski tutaj prerogatywy instytutu będą o wiele szersze, a kontrola nad nią i proces powoływania osób zarządzających nią będzie dużo bardziej upolityczniony - mówi Paweł Marczewski z Fundacji Batorego. Bat na LGBT? Cele instytutu są zdefiniowane dość jednoznacznie: troska o rodzinę i stanie na straży jej konstytucyjnego umocowania, troska o dzietność. - I dlatego zachodzą uzasadnione podejrzenia, że ta instytucja będzie służyła promowaniu modelu rodziny, który będzie uznawany przez rządzącą większość sejmową za pożądany, bez względu na to jak faktycznie kształtują się wzorce rodzinne w naszym kraju, jak wyglądają globalne i krajowe trendy demograficzne - mówi Paweł Marczewski z Fundacji Batorego. - Obawiam się że kwestie ideologiczne mogą być dominujące w działaniu tego instytutu. Obaw nie studzi fakt, że posłowie, którzy podpisali się pod tym projektem znani są z bardzo fundamentalnych poglądów na kwestie planowania rodziny. Może być to instytucja, która posłuży do utemperowania chociażby orzecznictwa sądów sprzyjającego równości małżeńskiej, czyli gwarantującego ochronę praw osób będących w związkach nieheteronormatywnych czy dzieci pochodzących z tych związków - mówi Marcin Wolny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Poseł sprawozdawca projektu Bartosz Wróblewski był jednym z posłów, który podpisał się pod wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. - Nie ma to żadnego związku z jakąkolwiek represyjnością czy sprawami osób LGBT. Takie instytuty działają na całym świecie. Z Grupy Wyszehradzkiej Polska jest jedynym państwem, które takiego instytutu nie posiada - mówi w rozmowie z Interią Dominika Chorosińska, posłanka Prawa i Sprawiedliwości. Marcin Wolny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka zwraca uwagę na inny aspekt tej sprawy. - Osobą która przedstawia ten projekt jest poseł Wróblewski, ja nie mogę oceniać tego w oderwaniu od faktu, że pan poseł chciał zostać rzecznikiem praw obywatelskich i mu nie wyszło, więc może próbuje stworzyć jakiś inny rodzaj instytucji rzeczniczej dla siebie. Tego się nie dowiemy, dopóki ten instytutu nie zostanie powołany i nie dowiemy się kto będzie jego prezesem, a kto zasiądzie w radzie instytutu - mówi Marcin Wolny. Projekt zakłada powołanie kilku jednostek organizacyjnych instytutu w tym: departamentu kultury, mediów i edukacji, departamentu badań i analiz, departamentu współpracy zagranicznej, departamentu współpracy z samorządami i organizacjami pozarządowymi, departamentu prawnego i biura organizacyjno-koordynacyjnego. Szacowany koszt utworzenia Polskiego Instytutu Rodziny i Demografii to 30 mln zł.