Janusz Biruś ma 76 lat. Przez 34 lata był wojskowym. Pod koniec 2017 roku z bólem nogi i guzem na udzie trafia do lekarza. Od półtora roku miewa też bóle brzucha. Zgłasza je co jakiś czas, ale ponieważ w 2016 roku przeszedł w dębickim szpitalu operację woreczka żółciowego, słyszy, że po takim zabiegu bóle brzucha są normalne. Ale że noga dokucza jeszcze mocniej niż brzuch, idzie na wizytę. Opowiada lekarzowi o wszystkich dolegliwościach. "Jeśli to wojskowy, to może ma w sobie odłamek pocisku" - Lekarz zrobił mi usg. Tyle że zamiast po nodze, jeździł mi głowicą po brzuchu. Jak pytałem czemu, mówił, że musi wszystko sprawdzić - wspomina wizytę w rozmowie z Interią pan Janusz. - I jedyne co mi powiedział to: niech się pan jutro zgłosi do szpitala. No i się zgłosiłem - dodaje. Mężczyzna zgłosił się do placówki w Dębicy, tej samej, która operowała jego woreczek żółciowy. Tam zaczęła się diagnostyka. - Robili mi rezonans, ale w czasie badania zwariował. Lekarz powiedział, że muszę chyba mieć w sobie jakiś metal. Padło podejrzenie, że może jakiś odłamek z poligonu, w końcu zawodowo służyłem wojsku - mówi Janusz Biruś. O dalszej części badania mężczyzna opowiada z pewnym zażenowaniem. - Doktor kazał mi klęknąć i przyrządem, który przypominał wykrywacz min, jeździł mi po plecach, pewnie szukał tego odłamka. Czułem się jak wariat. Potem skierowali mnie do Rzeszowa, ale tam się tylko zdziwili po co Dębica mnie do nich przysłała i wróciłem z powrotem do dębickiej placówki - opowiada. "Dwie diagnozy. Co jedna to gorsza" Pan Janusz w końcu trafia do Centrum Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie. Tam dowiaduje się, że rosnący na nodze guz to nowotwór złośliwy. Ale to nie koniec złych wieści. Badania obrazowe pokazują, że w ciele mężczyzny, tuż nad pęcherzem moczowym tkwi... kawał stali o wymiarach 168x19x6 mm. - 17 centymetrów metalu. Już wiedziałem, że to musi być jakieś narzędzie chirurgiczne po operacji woreczka z 2016 roku. Od razu zadzwoniłem do doktora z Dębicy. Prosiłem, niech pan przyjedzie, są tu lekarze, zrobimy spotkanie, usuniemy ten metal i nie ma tematu. To usłyszałem: "To jest za daleko" - opowiada Interii Janusz Biruś. I dodaje: - Ja nie chciałem chodzić z nimi po sądach, nie zależało mi na odszkodowaniu, więc gdyby szpital przyznał się do błędu i go naprawił, byłoby po sprawie. Ale poszli w zaparte - kwituje poszkodowany pacjent. Szpital: To pamiątka po operacji sprzed ponad pół wieku O sprawie dowiaduje się rzecznik praw pacjenta. Wszczyna postępowanie wyjaśniające. Po zgromadzeniu dokumentacji medycznej i przesłuchaniu świadków stwierdza, że metalowy przyrząd to faktycznie najprawdopodobniej pozostałość po operacji woreczka sprzed półtora roku. Ale dyrekcja szpitala do winy się nie poczuwa. Jako pierwsze sprawę pana Janusza opisały podkarpackie "Nowiny 24". To na ich łamach czytamy, że dyrekcja dębickiego szpitala od początku podnosi, że podczas operacji woreczka żółciowego nie mogli "zgubić" w brzuchu pacjenta ujawnionego narzędzia, ponieważ akurat takie nie było podczas operacji w ogóle używane. Szpital sugerował, że metalowa szpatułka mogła znaleźć się w brzuchu pana Janusza po wcześniejszej operacji wyrostka robaczkowego, której mężczyzna poddany był... w latach 60. - Absurd - kwituje dziś Janusz Biruś. - 34 lata służyłem w wojsku. Ćwiczenia, skoki. Jak ja bym wtedy miał w sobie taki metal, to by mi wyszedł bokiem chyba. A ja nawet nigdy przez te lata na żadnych bramkach nie piszczałem - dodaje. Wskazuje też na inny argument, który wyklucza możliwość życia z kawałkiem metalu w brzuchu od ponad 50 lat. - Po wyrostku mam na brzuchu szramę długości 6 cm, a po woreczku sprzed czterech lat bliznę na 22 cm. I metal jest ustawiony nad pęcherzem moczowym. Ale oni ciągle swoje, że nie można wykluczyć, że to jest we mnie od lat 60. Logika lekarzy poraża - kwituje mężczyzna. Rzecznik praw pacjenta: Idziemy do sądu Argumenty pana Janusza w pełni podzielił rzecznik praw pacjenta i wniósł powództwo przeciw szpitalowi do Sądu Okręgowego w Rzeszowie. Zażądał dla pana Janusza 80 tys. zł zadośćuczynienia. - Sąd stwierdził ponad wszelką wątpliwość, iż doszło do błędu w sztuce lekarskiej. Oparł się na opinii biegłego, który uznał z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że do pozostawienia jednego z narzędzi medycznych w ciele pacjenta musiało dojść w trakcie zabiegu w 2016 roku. Wskazywał na takie okoliczności jak chociażby to, że przed tym zabiegiem pacjent przechodził określone badania, które nie wykazały obecności żadnego ciała obcego w jego brzuchu - mówi Interii Tomasz Mucha, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Rzeszowie. Januszowi Birusiowi przyznano jednak tylko połowę wnioskowanego przez rzecznika praw pacjenta zadośćuczynienia. - Sąd uznał, że kwota powyżej 40 tys. stanowiłaby niezasadne wzbogacenie się poszkodowanego - tłumaczy sędzia Tomasz Mucha. - Rzecznik praw pacjenta absolutnie się z tym nie zgodził, uznał, że kwota ta jest zbyt niska i wniósł odwołanie. Sąd Apelacyjny w Rzeszowie przyznał nam rację i podwyższył zadośćuczynienie do 65 tys. zł - podkreśla biuro prasowe rzecznika praw pacjenta. I tłumaczy, co szczególnie wzburzyło rzecznika. "Uderzyło nas nie tylko to, iż w trzewiach pacjenta pozostawiono narzędzie chirurgiczne, ale także to, że pacjent dowiedział się o tym półtora roku po fakcie, podczas kolejnej wizyty w szpitalu. A nade wszystko to, że mimo tego odkrycia został wypisany bez wskazania na dalszy sposób postępowania. Nie wyjaśniono mu nawet, czy potrzebne będzie operacyjne usunięcie ciała obcego" - czytamy w oświadczeniu rzecznika praw pacjenta. "Nie czuję satysfakcji. Raczej żal, że nikt nie powiedział przepraszam" Wyrok jest już prawomocny. Kiedy gratuluję panu Januszowi wygranej ze szpitalem, mówi mi, że chociaż właśnie czyta wyrok, nie czuje satysfakcji. - Wie pani, czego bym chciał? Żeby lekarze pacjenta szanowali. Leżałem w Warszawie, leżałem w Dębicy i różnica przeogromna w podejściu do człowieka - opowiada Janusz Biruś. W Warszawie lekarze zajęli się nowotworem, to było priorytetem. - Konieczna była amputacja nogi, leczenie onkologiczne. Ale od razu mi powiedzieli, że jak tylko dojdę do siebie po nowotworze, to muszę to jak najszybciej usunąć - mówi pan Janusz. Bo jak przyznaje, żyć z 17 centymetrami ciała obcego w brzuchu się po prostu nie da. - Cały czas mam dolegliwości bólowe. Jak się na boku położę, nie mogę długo wytrzymać, od razu muszę się przekręcić na wznak. Boję się tej operacji, ale muszę się na nią zdecydować - mówi Janusz Biruś. I dodaje, że mimo zakończenia sprawy wciąż ma do szpitala żal. - Nie mogę spać, takie mam nerwy poszarpane i taką smutną refleksję. Wie pani, dlaczego niektórzy lekarze chociaż nie powinni dalej są lekarzami? Bo ich błędy przykrywa ziemia - podsumowuje gorzko pan Janusz. *** Rzecznik praw pacjenta na bieżąco podejmuje działania w sprawach cywilnych dotyczących naruszenia praw pacjenta. W ramach uprawnienia, dzięki któremu działa na prawach prokuratora, może wytoczyć powództwo na rzecz pacjenta lub dołączyć do już toczącego się postępowania cywilnego. W 2020 r. toczyły się 74 takie procesy, o ponad 50 proc. więcej niż przed rokiem. - Od 2017 r. rzecznik odnotowuje regularny wzrost liczby podejmowanych spraw cywilnych. Zakończone dotąd w całym okresie działalności rzecznika 32 sprawy przyniosły pacjentom, na mocy wydanych orzeczeń i zawartych ugód, łącznie ponad 4 mln zł zadośćuczynień i odszkodowań, nie licząc odsetek i rent - podkreśla biuro prasowe rzecznika praw pacjenta. Dane za rok 2021 będę znane za kilka tygodni.