Kiedy dowiedziały się o wybuchach metanu w kopalni Pniówek, a potem o wstrząsach w Zofiówce, ich świat znowu się zatrzymał. - Ja od tygodnia nie funkcjonuję normalnie. Odbieram telefony od rodzin wdów z Pniówka, mówię co i gdzie można załatwić, jak się do tego zabrać, ale serce pęka - mówi Agata Kowalczyk. - To wszystko wraca. Sama nie wiedziałam, że tak zareaguję po tylu latach. Budzę się w nocy, nie zasnę, póki nie sprawdzę w komputerze czy już jakiegoś górnika nie wydobyli, a może któryś akurat żyje - opowiada Małgorzata Brokos. Obie kilka lat temu usłyszały słowa: "Bardzo nam przykro. W kopalni doszło do wypadku". "Błagałam, żeby powiedzieli mi, że Marek żyje" Małgorzata Brokos potrafi odtworzyć tragiczny dzień w najdrobniejszych szczegółach. Chociaż od tamtych chwil minęło już ponad 20 lat. - Mąż był w Zabrzu w pracy, ja z dziećmi w Ustroniu. Budowaliśmy tam wymarzony letniskowy domek. Gdybym, jak zawsze, słuchała na działce radia, już rano dowiedziałabym się, że w kopalni KWK Bielszowice doszło do wypadku. Ale tego dnia robiłam pranie i jedyne wolne gniazdko zajmował kabel od pralki, zamiast wtyczki od radia - wspomina Małgorzata Brokos. Kiedy kilka godzin po wypadku do jej domku zapukała górnicza delegacja, już wiedziała. - Znałam tych ludzi z widzenia. Kiedyś też pracowałam w kopalni, w lampowni, tam z resztą się z Markiem poznaliśmy. Pamiętam, że prosiłam, żeby powiedzieli mi, że mąż żyje. Że był wypadek, nie ma rąk, nóg, ale żyje. Błagałam, żeby tylko powiedzieli, że nie umarł - wspomina pani Małgorzata. Tego delegacja powiedzieć pani Małgorzacie nie mogła. 16 sierpnia 2001 roku górnik-kombajnista Marek Brokos, pomimo reanimacji, zmarł. W oficjalnych dokumentach przeczytać można o wymianie noży w górniczym kombajnie i leżącym na przenośniku ścianowym poszkodowanym, przyciśniętym bryłą węgla o wymiarach 1,4 × 0,4 × 0,35 m. 34-letnia Małgorzata Brokos została wdową z trójką dzieci. - Przyjechałam do domu, dzieci się położyły, a ja myślałam, że oszaleję. Wzięłam kartkę i zaczęłam pisać do Marka - opowiada pani Małgorzata. "Kochany mój Mareczku najdroższy. Jest godz. 3:30 w nocy. Siedzę w kuchni na Twoim miejscu i płaczę. O godz. 16:30 świat mi się zawalił. Straciłam to co dało mi najwięcej szczęścia w życiu - straciłam Ciebie" - pisze w pierwszym liście do męża. - Chodziłam po domu i przytulałam policzek do płytek w łazience. Bo to mąż je kładł. Kładłam się spać z jego koszulką, tuliłam ją i wyłam z żalu, samotności i bezradności - wspomina pani Małgorzata. - W sierpniu minie 21 lat od naszej tragedii. Przyjęłam do wiadomości, że mąż nie żyje. Ale nigdy się z tym nie pogodziłam. Listy do męża pisze do dziś. Opisuje w nich wszystko, co spotyka ją na co dzień. Że wyprowadziła się z Zabrza i mieszka na Kujawach, że sprzedała domek w Ustroniu, bo ciągle ktoś go dewastował. - Piszę cały czas. Tylko nie ma do kogo ich wysłać - dodaje smutno. Stowarzyszenie Wdów i Sierot Górniczych. "Wiedziałam, że nie tylko ja przeżywam taką tragedię" Agata Kowalczyk z chwili, kiedy dowiedziała się o śmierci męża, pamięta tylko tyle, że zemdlała. Miała 50 lat, pięcioro dzieci, w tym troje już dorosłych i ogromną nadzieję, że ten, którego ciało wydobyto spod ziemi w kopalni KWK Julian w Piekarach Śląskich to nie jej mąż. Był sierpień 2012 roku. - W najbliższą środę mąż skończyłby 59 lat. Na początku w ogóle nie dopuszczałam do siebie myśli, że on nie żyje. Czułam straszną złość. Byłam w stanie iść o północy na cmentarz i krzyczeć: "Dlaczego mnie zostawiłeś?". Ciężko się było pozbierać - wspomina Agata Kowalczyk. Trzy lata po tragicznej śmierci męża postanowiła założyć Stowarzyszenie Wdów i Sierot Górniczych. - Bo widziałam, że nie tylko ja przeżywam taką tragedię. Wypadki w kopalniach się zdarzają. Po naszej tragedii na tej samej kopalni zaraz był następny wypadek - mówi Agata Kowalczyk. Dziś Stowarzyszenie Wdów i Sierot Górniczych skupia ponad sto członków górniczych rodzin, dotkniętych powypadkową traumą. W środę wdowy ze stowarzyszenie były w kopalni Pniówek, w niedzielę w Zofiówce. - Nie mogłyśmy tam nie jechać - podkreśla pani Agata. "Nowe" wdowy. "Najgorsze dopiero przed nimi" W poniedziałek premier Mateusz Morawiecki podczas wizyty w Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu zapewniał, że rodziny ofiar z Pniówka i Zofiówki nie zostaną same. - Wprawdzie wiadomo, że nikomu nie przywrócimy życia, ale chcę zapewnić, że państwo nikogo nie pozostawi samemu sobie - dzieci, rodziny, żony, najbliżsi tych górników, którzy zginęli w Zofiówce i Pniówku zostaną otoczeni opieką państwa polskiego - podkreślił premier. - Dwie kopalnie, dwa wypadki. Ja wiem, że oni wszyscy to przeżywają. Teraz. To co mówi premier jest bardzo dobre, ale jak zgasną światła, to zapomną o tych wdowach, tak jak zapomnieli o nas - mówi Agata Kowalczyk. - Dla mnie kopalnia wsparciem była tylko na początku. Potem zaczęły się schody. A to problem z deputatem węglowym, a to okazało się, że nie mogłam się starać o żadną rentę wyrównawczą, bo podpisałam jakiś dokument. Ja rozumiem, że ich finanse nie są z gumy, tylko potem człowiek zostaje z tym wszystkim zupełnie sam. Jest tylko niemoc i dołująca, wszechobecna samotność. Chodziłam do psychiatry, bo nie mogłam dojść ze sobą do ładu. Miałam myśli, żeby wjechać z dziećmi pod TIR-a. I do tych "nowych" wdów, kiedy opadnie kurz i zainteresowanie, najgorsze dopiero przyjdzie - mówi pani Małgorzata. Fundacja Rodzin Górniczych. Pięć tysięcy poszkodowanych przez górnicze tragedie Smutne wnioski górniczych wdów potwierdza Ryszard Wyględacz, prezes Fundacji Rodzin Górniczych. - Jak jest tragedia, to są ludzie, pieniądze, zainteresowanie, wszyscy chcą pomóc, ale jak już szum minie, to ci, którzy pozostali na powierzchni, zostają sami. Kiedyś zrobiliśmy taki projekt, gdzie zaproponowaliśmy wdowom i dzieciom po górnikach opisanie tego, co działo się w ich życiu po tragedii. Odpowiedziało 56 osób. 6 ratowników, kilkadziesiąt sierot i wdów po górnikach - mówi Interii Ryszard Wyględacz, prezes Fundacji Rodzin Górniczych. Ich historie znalazły się w książce "Niebezpieczna praca - silna rodzina" pod redakcją Sylwii Jarosławskiej-Sobór. Wśród opublikowanych poruszających relacji były listy Małgorzaty Brokos. - Bardzo czytelne było w tych opowieściach to, że po pierwszym szumie, wszystkie te rodziny zostały same. Robiono też badania jak po katastrofach górniczych radzą sobie bliscy ofiar. Okazało się, że bardzo dużo tych rodzin z traumy nigdy nie wychodzi - mówi Ryszard Wyględacz. "Zawsze ciepło robiło mi się na sercu, gdy widziałam kręcące się kółka maszyny wyciągowej kopalni. Przecież to właśnie tam pracowaliśmy i poznaliśmy się. Teraz nienawidzę kopalni! To ona zabrała mi Ciebie, a naszym dzieciom ojca. Nie potrafię pisać dalej... Coś okropnie ściska serce i gardło... Górnik - to brzmi dumnie. Wdowa po górniku - żałośnie" - pisze w liście Małgorzata Brokos. - Często we wdowach zostaje poczucie: "kopalnia zabiła mi męża". Tu wiele zależy od tego, jak się dana kopalnia zachowa. Bywa różnie. Ale są już takie, z którymi nie musimy walczyć. Bo kiedyś jakiekolwiek środki musieliśmy wręcz dla wdów od firm wydzierać - opowiada Ryszard Wyględacz. Działająca od 25 lat Fundacja Rodzin Górniczych do tej pory otoczyła opieką ponad pięć tysięcy osób poszkodowanych na skutek wypadków w kopalniach. Świadczy pomoc prawną, psychologiczną, materialną. Czego najbardziej potrzeba kobietom, które straciły pod ziemią mężów? - W pierwszej chwili najbardziej środków do życia, żeby przetrwać. Wiele z nich nie pracowało, bo to mąż utrzymywał rodzinę. Zanim komisje rozstrzygną powody tragedii, wdowa zostaje z niczym. Najgorzej kiedy nie wydobyto ciała. Dopóki się nie stwierdzi śmierci, nie ma żadnych wypłat. A w przypadku zamknięcia takiego pola jak jest teraz na Pniówku, nie wiadomo nawet kiedy ratownicy znowu wejdą po ciała. W Brzeszczach po jednego górnika nie wchodzili rok - wyjaśnia Ryszard Wyględacz. Pomoc górniczym wdowom kontra RODO - Kiedyś jak dochodziło do wypadku, kopalnia przysyłała nam dane, mówiąc: słuchajcie, tu jest rodzina, trzeba ich otoczyć pomocą. A teraz jest RODO. Kopalnia nie może dać nam danych rodzin, które ucierpiały. Procedura jest taka, że my musimy się zwrócić do kopalni, żeby ta wystąpiła do tych rodzin z prośbą o przekazanie nam swoich danych, żebyśmy mogli pomagać. W przypadku takiej traumy jak teraz, kiedy ktoś jest nadal na dole, może żyje, a może zginął, to te rodziny nie mają głowy do zgód - mówi Ryszard Wyględacz. Fundacja Rodzin Górniczych czeka aż opadną największe emocje. Wtedy będzie próbować kontaktować się przez kopalnię z rodzinami. W Stowarzyszeniu Wdów i Sierot Górniczych pierwsze prośby o pomoc już się pojawiły. - Już miałam kilka telefonów nie od wdów, bo dla nich to jeszcze za wcześnie, ale od rodzin wdów, jak można się z nami skontaktować, jak pomóc. Wiem, że tym dziewczynom teraz będzie trudno się przełamać, otworzyć, rozmawiać. Ale wystarczy, że któraś z nas pojedzie, usiądzie, potrzyma za rękę i to już jest duże wsparcie - mówi Agata Kowalczyk. - Dokładnie wiemy, co te dziewczyny przeżywają, bo myśmy to wszystkie przechodziły - mówi Małgorzata Brokos. - Nikt tego nie zrozumie, kto tego nie przeżył. Wstrząs w kopalni Zofiówka, wybuch metanu w kopalni Pniówek W środę w należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej kopalni Pniówek w Pawłowicach doszło do dwóch wybuchów metanu. Dotąd potwierdzono śmierć sześciu ofiar tej katastrofy. Siedmiu osób wciąż nie odnaleziono. Ze względu na skrajnie niebezpieczne warunki w rejonie poszukiwań, zdecydowano o czasowym odstąpieniu od poszukiwań. W sobotę ok. godz. 3:40 do wstrząsu doszło w kopalni Zofiówka. W jego rejonie było 52 pracowników. 42 wyszło o własnych siłach. Zginęło sześciu górników. Czterech uważanych jest za zaginionych. - W niedzielę z dziewczynami pod Zofiówką rozmawiałyśmy, że jest inaczej jak przyjdzie dyrekcja do domu i powie, że mąż nie żyje i możesz odebrać to ciało i pochować, niż tak jak u tych, które teraz czekają na ciała swoich małżonków. Ja to przeżyłam z wdowami z Czech. Wypadek był w grudniu, pogrzeby w maju. To są traumy nie do opisania - opowiada Agata Kowalczyk. "Krążą po Polsce legendy, jak to wdowy po górnikach mają się dobrze, jakie to olbrzymie renty mają. Ja nie chcę być wdową! Często żałuję, że nie zginęliśmy wszyscy razem w jakimś wypadku. Cała nasza rodzina. Jeśli jest gdzieś życie pozagrobowe, to bylibyśmy razem szczęśliwi. Tak naprawdę to po Twoim wypadku żyję tylko ze względu na dzieci. Mojego prawdziwego życia już nie ma"- pisze w liście do zmarłego męża pani Małgorzata Brokos. Irmina Brachacz