Gdy w marcu 2020 roku rząd ogłosił pierwszy lockdown, na wiele biznesów padł blady strach. Gastronomia była jednym z sektorów, które zamknięto jako pierwsze. Ratunkiem były tarcze finansowe Polskiego Funduszu Rozwoju, dzięki którym przedsiębiorcy próbowali przetrwać pandemię. Jak wynika z wyliczeń PFR, tarcze uratowały setki tysięcy miejsc pracy. Część przedsiębiorców, która skorzystała z rządowych pieniędzy, dziś zmaga się z niespodziewanymi problemami. - Coraz więcej małych i średnich firm skarży się, że Polski Fundusz Rozwoju każe im oddać pomoc z czasów pandemii. W wielu przypadkach - z trudnych do wyjaśnienia powodów - wsparcie okazało się tylko czasowe. Jeśli oddadzą pieniądze, których domaga się PFR, to już mogą ogłaszać upadłość - alarmuje Północna Izba Gospodarcza. Tarcza 2.0. Nie wszyscy przedsiębiorcy są zadowoleni Z ratunku w postaci tarczy z Polskiego Funduszu Rozwoju skorzystała m.in. jedna ze szczecińskich sieci gastronomicznych. Ich lokale mieszczą się głównie w centrach handlowych. Kiedy te zamknięto, właściciel firmy stanął przed wizją zwalniania pracowników i bankructwa. - Mój klient dostał dofinansowanie z tarczy 2.0 dla sektora małych i średnich przedsiębiorstw. Tyle, że kiedy rząd wprowadzał dofinansowanie PFR 2.0, przewidywał, że lockdown będzie trwał do końca marca. I pod tym kątem te przepisy zaprojektował. Ale lockdown się przedłużył, firmy mogły się otwierać dopiero pod koniec maja - opowiada Michał Wojtas, pełnomocnik jednej z sieci lokali gastronomicznych. Jak podkreśla doradca podatkowy, chociaż przedsiębiorca działał racjonalnie, wpadł w pułapkę. - Polski Fundusz Rozwoju nie zakomunikował wyraźnie i było to bardzo trudne do wyczytania z regulaminów, że pomimo, iż wydatkuje się środki zgodnie z przepisami w okresie kiedy jest się zamkniętym, to części tych pieniędzy rozliczyć nie będzie można, bo chociaż lockdown trwał do maja, okres rozliczeniowy był tylko do końca marca - tłumaczy Michał Wojtas. Ratująca się pieniędzmi z tarczy 2.0 firma ma zwrócić do końca czerwca prawie 1,5 mln zł. - To 80 proc. całej dotacji. Całoroczny zysk w dobrze prosperującym roku z czasów przed pandemią czy kryzysem. Przedsiębiorca nie zrobił nic złego, bo od początku pilnował, żeby wszystko było zgodnie z zasadami, żeby nikt nie mógł mu zarzucić, że źle rozlicza, że źle wydatkuje. Więc tym bardziej jest rozgoryczony. Dzisiaj przy inflacji i powszechnej drożyźnie firma jest w stanie tylko gonić koszty, wychodzić na zero, tu nie ma przestrzeni na to, żeby zapracować i móc to spłacić. Dotacja pozwoliła przetrwać sieci restauracji pandemię, ale teraz zwrot tych środków to widmo katastrofy - mówi pełnomocnik sieci lokali. O problemy zgłaszane przez przedsiębiorców zapytaliśmy Polski Fundusz Rozwoju. Strategiczna spółka Skarbu Państwa podkreśla, że wszelkie niejasności wyjaśnia regulamin, który był znany w momencie wnioskowania o dotację. "Tarcza 2.0 to subwencja, której kwota umorzenia oraz kwota podlegająca zwrotowi zależy od wypełnienia warunków, wskazanych w regulaminie. Część firm z sektora MSP wnioskowała o wyższe kwoty niż wysokość ich faktycznych strat i tę różnicę musi oddać. Ich sytuacja finansowa okazała się lepsza, niż prognozowana przez nich w momencie składania wniosku o subwencję" - podkreśla w przesłanym Interii oświadczeniu biuro prasowe Polskiego Funduszu Rozwoju. PFR: Warunki rozliczeń były znane i nie zostały zmienione Biuro prasowe PFR wyjaśnia, że firmy z sektora MSP wnioskując o subwencję, podawały prognozowane dane dotyczące spadku przychodów oraz kosztów stałych w pierwszym kwartale 2021 r. "Na etapie rozliczenia dane prognozowane zastępowane były danymi rzeczywistymi. Jeśli firma z sektora MŚP miała za pierwszy kwartał 2021 r. rzeczywiste wyniki finansowe lepsze niż prognozowane, w oparciu o które dostała subwencję, to zwróci część nadwyżki przekraczającej 70 proc. kosztów stałych. Jeżeli rzeczywiste koszty były zgodne z przewidywaniami lub nie zostały doszacowane na etapie składania wniosku o subwencję i firma nie naruszyła innych postanowień umowy, to subwencja będzie umorzona w całości" - tłumaczy biuro prasowe PFR. Spółka podkreśla, że "warunki rozliczenia i umorzenia były znane na etapie udzielania subwencji i nie zostały zmienione". "Przedsiębiorcy z najbardziej poszkodowanych branż uzyskali od rządu pełne umorzenie subwencji z tzw. Tarczy Finansowej 1.0. W Tarczy Finansowej PFR 2.0, zgodnie z zasadami pomocy UE, firmy z sektora MSP firmy miały pokrywane straty finansowe" - czytamy w wyjaśnieniu PFR. Tarcze antykryzysowe. Do PFR wróci 29 mld zł Firm, które muszą dokonać zwrotu setek tysięcy złotych jest więcej. Z podsumowania programu tarcz finansowych Polskiego Funduszu Rozwoju wynika bowiem, że łączna kwota subwencji, która wróci do PFR, to 29,4 mld zł. Przy Tarczy 2.0 Polski Fundusz Rozwoju szacuje, że poziom umorzeń wyniesie 6,3 mld zł, a więc firmy będą musiały oddać ok. 800 mln zł. - Według PFR firmy, które muszą zwrócić środki, nie wydatkowały ich zgodnie z przeznaczeniem, zgodnie z terminami lub w rzeczywistości ich sytuacja nie była tak zła, jak deklarowana, stąd też umorzenie jest niższe niż przedsiębiorca mógłby się spodziewać. Mamy świadomość, że mogą występować nieprawidłowości, ale nie we wszystkich przypadkach wina przedsiębiorcy jest tak oczywista - podkreśla Hanna Mojsiuk, prezes Północnej Izby Gospodarczej w Szczecinie. Do Północnej Izby Gospodarczej trafiło już kilkanaście skarg od zachodniopomorskich przedsiębiorców, którzy nie są w stanie spłacić zobowiązań nałożonych przez PFR. - To kwoty rzędu kilkuset tysięcy złotych, a często nawet powyżej miliona. Dla wielu firm zwrot wsparcia z PFR to faktyczne bankructwo. Przedsiębiorcy przetrwali dzięki tym pieniądzom koronawirusa, ale skąd mają wziąć środki, by teraz tą "pomoc" spłacić? Polski Fundusz Rozwoju musi być świadomy, że jak ktoś popadł w tarapaty finansowe w czasie pandemii, to wychodzenie na prostą zajmie tym firmom lata. Trudno wyobrazić sobie przedsiębiorstwo, które teraz bez straty wyciąga z konta milion złotych. Wiele firm walczy o przetrwanie, a PFR serwuje im sytuację bez wyjścia - mówi Hanna Mojsiuk. Innego zdania jest Polski Fundusz Rozwoju. "W ramach Tarczy 2.0 zrekompensowane zostały straty firm, więc nie powinny one mieć problemu ze zwrotem kwoty nadwyżki, która nie jest ich stratą. Wskazują na to też dobre dane makroekonomiczne z sektora przedsiębiorstw, czy o sytuacji płynnościowej firm. Od dłuższego czasu gospodarka funkcjonuje normalnie i firmy zarabiają" - podkreśla biuro prasowe PFR. Przedsiębiorcy: Nie nazywajmy tego tarczą, ale pożyczką Adwokat Grażyna Wódkiewicz z kancelarii Wódkiewicz & Sosnowski reprezentuje sieć restauracji, która także musi dokonać zwrotu subwencji. Jej klient musi oddać milion zł. Szczecińska mecenas zwraca uwagę na słowo "tarcza". - Przedsiębiorcy wpadli w pułapkę niejasnych przepisów. Nigdzie nie jest napisane, że to jest pożyczka i trzeba to zwrócić. Nazywano to tarczą. Czy kiedykolwiek słyszeliśmy o tym, że będzie to pomoc zwrotna? Nigdzie. A tu nagle dochodzimy do szczegółów, patrzymy jaki był przychód, że ta dotacja zwiększała przychód i trzeba dotację zwracać. Absurd. Algorytm zwrotu jest tak skonstruowany, że zawsze jest "do zwrotu". Miała być pomoc, a jest gospodarcza pułapka - mówi w rozmowie z Interią mec. Grażyna Wódkiewicz. Z takim przedstawieniem sprawy PFR również się nie zgadza. Spółka podkreśla, że "w ramach Tarczy 2.0 przedsiębiorcy muszą zwrócić jedynie ok. 12 proc. kwoty subwencji". "Jedynie dla części z nich te kwoty mogą być znaczące, ponieważ zakładana przez nich wysokość strat nie pokrywa się z danymi finansowymi, które przedstawiły w momencie rozliczenia" - informuje w swojej odpowiedzi Polski Fundusz Rozwoju. Przedsiębiorcy, którzy skarżą się na olbrzymie zwroty, podkreślają, że otrzymaną dotację w całości pochłonęły ich firmy. - To nie są pieniądze, które firma odłożyła czy z nich żyła. Oni wydali te pieniądze na koszty prowadzenia działalności. To jest do sprawdzenia, więc dlaczego mają je teraz oddać? - pyta mec. Wódkiewicz. Michał Wojtas podkreśla, że jego klienci zwracali się do PFR-u z prośbą o zrozumienie sytuacji. - Pisaliśmy do PFR-u, że przedłużenie lockdownu to nie nasza wina. PFR albo nie odbiera korespondencji, albo odpowiada jak komornik: "Wszystko zgodnie z regulaminem, trzeba zapłacić". W ogóle nie zainteresowali się merytorycznie tematem. Jeszcze w styczniu sam prezes funduszu zapowiadał, że ci którzy się nie rozliczą w ogóle, i tak mogą zapukać do PFR i fundusz im rozłoży to na raty. A dzisiaj jest sytuacja taka, że my pukamy, a oni mówią: "Regulamin". My mówimy: "Ale sytuacja nadzwyczajna". Oni: "Regulamin". My mówimy: "Ale to nie nasza wina". A oni: "Regulamin". Jak w zabawie w pomidora - mówi doradca podatkowy Michał Wojtas. PFR podkreśla, że jest z przedsiębiorcami w kontakcie i reaguje na ich potrzeby, a od początku "przykładał szczególną dbałość do tego, aby przedsiębiorcy znali i rozumieli regulamin i zasady działania Tarczy", organizując liczne szkolenia i przeprowadzając z przedsiębiorcami tysiące rozmów telefonicznych. "Prowadziliśmy również szeroką kampanię informacyjną w mediach. Od początku zasady przyznawania i zwrotu środków były jasne, niezmienne i równe dla wszystkich wnioskujących" - podkreśla Polski Fundusz Rozwoju. PFR: Dwa razy przedłużyliśmy termin na spłaty nadwyżki Właściciele firm mają prawa dociekać sprawiedliwości przed sądem, ale większość wolałaby tego uniknąć. Powody są proste. Sprawy będą ciągnąć się latami, a zobowiązania trzeba płacić. Nad wieloma firmami wisi więc znowu widmo upadłości. - Przedsiębiorcy czują się potraktowani bardzo niesprawiedliwie. Posłusznie zamknęli się w czasie lockdownu licząc na pomoc, dzisiaj muszą ją zwracać. Co warte odnotowania, przedsiębiorcy, którzy nie zamknęli firm i starali się zarabiać i normalnie funkcjonować w czasie pandemii, wygrywają sprawy przed sądami. Faktycznie więc bardziej opłacało się liczyć na siebie i ryzykować niż ufać deklaracjom rządu, że pomoc będzie im zapewniona - mówi Grażyna Wódkiewicz, wspólnik w kancelarii Wódkiewicz & Sosnowski. Co dalej? - Ja będę konsekwentnie wnosić o umorzenie tej kwoty i będziemy się procesować, bo na pewno nie doradzę swojej klientce, żeby wzięła jakiś kredyt, aby to spłacić - mówi mec. Wódkiewicz. - Banki już powiedziały, że nie dadzą złotówki, bo firma zaledwie wychodzi na zero. Sytuacja jest patowa, bo restaurator nie ma skąd tych pieniędzy wziąć, a jeśli ich nie wpłaci do 30 czerwca, to już może ogłaszać upadłość. To jest wbrew logice. Tarcze miały służyć pomocy, by te miejsca przetrwały, a teraz same je dobijają - mówi Michał Wojtas. Czy Polski Fundusz Rozwoju nie obawia się, że jeśli do 30 czerwca firmy zwrócą pieniądze, upadną? "Rozumiemy, że dla wielu firm okres 'nabierania rozpędu' po pandemii trwał dłużej. Wychodząc naprzeciw postulatom już dwa razy przedłużyliśmy termin na spłaty nadwyżki z Tarczy 2.0 ze stycznia na marzec, a później z marca do końca czerwca. Dłużej już nie możemy przedłużać tego terminu, żeby zapewnić równe traktowanie firm i być fair w stosunku do tych, które właściwie oceniły swoje zapotrzebowanie na finansowanie i nie muszą zwracać środków" - podkreśla w przesłanej odpowiedzi biuro prasowe PFR. Irmina Brachacz