Nie mogą się już doczekać turystów i chętnie zaczęliby przygotowania na ich przyjazd. Ale boją się, że znowu zainwestują i tak jak rok temu, w ostatniej chwili na skutek nowych obostrzeń zostaną zamknięci. - Żeby ruszyć zimą musimy działać od wczesnej jesieni. To naprawdę ostatni dzwonek, by zacząć. Póki jest ciepło trzeba zrobić konserwację, uruchomić sprzęt. W listopadzie musimy zwiększać przydział mocy, no i przy pierwszych mrozach robić już próby śnieżne - tłumaczy Rafał Nowobilski, właściciel wyciągu "Stajkowa". - To są bardzo duże koszty. Nie każdy wie, że lwia część naszych wydatków to działania jeszcze przed sezonem. Nie możemy więc pozwolić sobie na zgadywanie jakie decyzje i kiedy podejmie wobec nas rząd - tłumaczy Sylwia Groszek, rzeczniczka prasowa Polskich Stacji Narciarskich i Turystycznych. Dlatego branża dmucha na zimne i domaga się od rządu jasnych informacji na jakich zasadach może w tym roku działać. Właściciele stoków pytają, rząd milczy W opublikowanym oświadczeniu Zarządu Polskich Stacji Narciarskich i Turystycznych czytamy: "Zima zbliża się dużymi krokami, a polskie stacje nadal nie wiedzą jak będzie wyglądało narciarstwo w nadchodzącym sezonie. W tym miesiącu wystąpiliśmy do Ministerstwa Rozwoju i Technologii, aby ustalić w trybie pilnym spotkanie, które formalizowałoby sposób działania ośrodków narciarskich tej zimy. Branża z zaniepokojeniem patrzy na zbliżającą się zimę, szczególnie w kontekście z jednej strony milczenia polskiego rządu, a z drugiej decyzji, jakie zapadły i zostały wprowadzone w życie w alpejskich ośrodkach narciarskich" - podkreśla w oświadczeniu zarząd organizacji. - Bo Europa ma już wszystko ustalone, Skandynawia i Szwajcaria jeździły nieprzerwanie mimo pandemii koronawirusa poprzedniej zimy i teraz to się nie zmieni, tylko u nas cisza - tłumaczy Sylwia Groszek. Alpy gotowe na przyjęcie turystów Rzeczniczka Polskich Stacji Narciarskich podkreśla, że Włosi już 30 sierpnia wiedzieli w jaki sposób będą funkcjonowali zimą, a Austriacy poznali wytyczne w połowie września. - Wczoraj dostałam informację od naszych kolegów z Austrii. Tam wszystko jest jasne. Osoby w pełni zaczepione lub posiadające certyfikat ozdrowieńca mogą korzystać z całej infrastruktury turystycznej bez ograniczeń. Od wjazdu do Austrii, poprzez hotele, restauracje, i wyciągi. Od 15 listopada przy zakupie karnetu narciarskiego muszą tylko okazać stosowny certyfikat lub negatywny wynik testu - wymienia Sylwia Groszek. Turyści wybierający się w Alpy nadal będą musieli korzystać z maseczek. Ale tylko w kolejkach górskich, na stacjach, toaletach czy w obszarach kasowych. - Już wiemy, że w Austrii nie ma ograniczeń w ilościach osób w gondolach i na krzesełkach, bo - co my także od początku podnosimy i co potwierdzali i lekarze, i naukowcy z AGH, którzy tłumaczyli badania Szwajcarów - ryzyko zakażenia się COVID-19 podczas uprawiania narciarstwa jest znikome - dodaje rzeczniczka Polskich Stacji Narciarskich i Turystycznych. "Apelujemy o pilne rozpoczęcie efektywnych rozmów z branżą narciarską, na wzór krajów alpejskich, a przede wszystkim Skandynawii, gdzie organizacje takie jak PSNIT, są w stałym i bezpośrednim kontakcie z rządem. Stawiamy otwarte pytanie: Alpy już teraz są otwarte. Czy polskiemu rządowi zależy żeby polskie ośrodki pozostały zamknięte?" - pytają przedstawiciele Polskich Stacji Narciarskich i Turystycznych. Właściciele stoków są wściekli, że nasz rząd nie idzie śladem zachodnich kolegów. - Tam już wiedzą na czym stoją, a my dalej drżymy czy nas znów nie pozamykają albo nie wprowadzą jakiś przedziwnych obostrzeń. Jeśli u nas dalej znak zapytania, a tam konkret, to gdzie pojadą Polacy na narty? No na pewno nie do nas. A my nadal nie możemy się podnieść po tamtym roku - mówi Rafał Nowobilski. "To nie "tylko" jeden sezon. To cały rok wywrócony do góry nogami" Nowobilski prowadzi z żoną ośrodek narciarski w Krościenku nad Dunajcem. Ostatni sezon pamięta aż za dobrze. - Przetrwaliśmy, ale z ledwością. Musieliśmy się ratować kredytem obrotowym, który trzeba spłacać. Jak ktoś mi mówi "Jeden sezon masz w plecy" to szlag mnie trafia. Nie mamy wielkiego ośrodka, ale to jest wyciąg, to są pokoje, to jest karczma, to jest wypożyczalnia i to jest szkółka, to jest pięć interesów, z których żyliśmy. A przez zamknięcie nie mogliśmy prowadzić żadnego z nich - mówi Rafał Nowobilski. Branża podkreśla, że to co wydarzyło się w tamtym roku było dla nich szokiem. - Widząc co się działo już w sierpniu 2020 roku rozpoczęliśmy proces ustalania warunków reżimu na zimę, a w połowie października rozpoczęliśmy ich konsultowanie z Ministerstwem Rozwoju i w Głównym Inspektoracie Sanitarnym. I nagle decyzja: zamykamy stoki - wspomina Sylwia Groszek. Zgodnie z wydanym w tamtym roku rozporządzeniem, mimo prawnych niejednoznaczności i zaskoczenia branży wprowadzeniem dla niej tak radykalnych restrykcji, sprzecznych z wcześniejszymi zapowiedziami, stoki narciarskie zostały zamknięte, a branża zastosowała się do obostrzeń rządowych. Od 28 grudnia 2020 ruch narciarski na stokach, z dnia na dzień został wygaszony do zera. Nowobilski dodaje, że jeśli w tym roku sytuacja miałaby się powtórzyć, jego ośrodek może już sobie nie poradzić. - Mamy z żoną dwóch synów, myśleliśmy że im jakiś start w życiu zrobimy, a jak to tak dalej pójdzie, to im tylko długi zostawimy - mówi Rafał Nowobilski. Właściciele stoków: "Jesteśmy gotowi. Rok temu też byliśmy" - Logicznych przesłanek żeby nas pozamykać to nie ma. Tyle, że w tamtym roku też nie było. Żal było na to wszystko patrzeć. Ja w tamtym roku na pewnym etapie przerwałem przygotowania, bo gdybym tego nie zrobił, utonąłbym w długach i dziś miałbym komornika na karku. Ale duże stacje były do końca w pełni gotowe. Włożyły mnóstwo pieniędzy w te covidowe obostrzenia, wymysły sanitarne, siatki, bramki. To są dziesiątki tysięcy złotych żeby to przygotować. Oni to mieli, a i tak ich zamknęli i tak - wspomina Rafał Nowobilski. "Nie wyobrażamy sobie powtórki z końca roku 2020 i całkowitego zamknięcia stoków, który to stan potrwał praktycznie do końca sezonu zimowego. Czy naprawdę chcemy ponownie widzieć chaos na zamkniętych trasach narciarskich okupowanych przez saneczkarzy?" - czytamy w oświadczeniu branży. Branża ma nadzieję, że ich oświadczenie spowoduje, iż rozmowy się rozpoczną i dojdzie do sprawnego i sensownego ustalenia sposobu funkcjonowania branży w nadchodzącym sezonie. "Nie przyjmujemy innego scenariusza niż ten, że będziemy normalnie funkcjonować w reżimie sanitarnym i w ten sposób wręcz pomagać zarówno państwu jak i Polakom - utrzymując chociażby zatrudnienie i zapewniając wpływy z tytułu podatków dla państwa, jak i dając wytchnienie i odpoczynek podczas aktywności fizycznej na polskich stokach. Tak rozumiemy naszą rolę jako odpowiedzialnych obywateli i przedsiębiorców" - podkreśla w oświadczeniu Zarząd Polskich Stacji Narciarskich i Turystycznych. Rzeczniczka organizacji przyznaje, że jest już pierwszy efekt ich akcji. - Dostaliśmy wczoraj z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów pismo, które KPRM wysłał do Ministerstwa Rozwoju i Technologii z zaleceniem, żeby się zajęli naszą sprawą. Natomiast tutaj nie ma wielkiego hurra optymizmu, bo my czekamy na konkrety. Bo to, że szef, czyli premier poprosił, żeby ktoś się z nami spotkał, to jest jednak trochę za mało. My chcemy wiążących informacji, na których będziemy mogli się oprzeć - tłumaczy Sylwia Groszek. Jeśli ośrodki zbankrutują, pozwą Skarb Państwa Branża po zeszłorocznych przejściach w tym roku stawia sprawę jasno. Jeśli ośrodki nie zaczną tej zimy działać, to marka "Polska Zima", na którą tyle lat pracowali przestanie istnieć. "A w konsekwencji możemy założyć, iż branża narciarska będzie musiała poważnie rozważyć pozew przeciwko Skarbowi Państwa. To będzie na pewno ostatnie narzędzie, ale jeśli zostaniemy postawieni przez rząd bez odpowiedzi, pod ścianą, nie będzie innej możliwości rekompensaty poniesionych przez nas strat" - ostrzega Zarząd Polskich Stacji Narciarskich. - Ciągle mamy nadzieję, że w tym roku będziemy jednak mogli normalnie działać - mówi Rafał Nowobilski. - A mnie denerwuje, że my ciągle musimy funkcjonować w retoryce nadziei a nie pewności. Oczekujemy konkretnych zasad, do których się będziemy stosować i z których nikt się nie wycofa pod presją polityczną, emocjonalną czy Bóg wie jaką. Bądźmy sensowni i logiczni w swoich działaniach. Wszyscy. My przedsiębiorcy jesteśmy. Mówimy jednym głosem i tego samego oczekujemy od drugiej strony, która w dodatku jest decyzyjna - dodaje Sylwia Groszek. Zapytaliśmy wczoraj Ministerstwo Rozwoju i Technologii, do którego zrzeszeni w Polskich Stacjach Narciarskich i Turystycznych występowali o spotkanie w trybie pilnym, o to dlaczego właściciele ośrodków jeszcze nie otrzymali żadnych wytycznych, dzięki którym mogliby zacząć przygotowania do sezonu. Prosiliśmy także o informacje kiedy zainteresowani otrzymają konkretne wskazania warunków, na jakich będą mogli działać. Dziś nadeszła odpowiedź z Biura Komunikacji resortu: "Działania w zakresie wypracowania stosownych rozwiązań mających na celu zapewnienie bezpieczeństwa zdrowotnego w kraju należą do kompetencji Ministra Zdrowia. Opracowanie wytycznych dla poszczególnych branż, w tym narciarskiej, należą do zadań Głównego Inspektora Sanitarnego". - Obijanie piłeczki trwa, a my dalej wiemy tyle co nic. I tylko modlimy się o to, żeby nie było takich rzeczy jak w tamtym roku, że w czwartek pan Gowin wychodzi i mówi: śnieżcie, nie bójcie się, wyciągów nie zamykamy, a w sobotę pan Morawiecki zamyka wyciągi. Nie wytrzymamy jeszcze raz takiej huśtawki emocjonalnej, bo człowiek nie wie czy jutro będzie miał co do garnka włożyć, czy za chwilę zapuka pan w czarnym płaszczu i powie: komornik, robię tu zajęcie - tłumaczy Rafał Nowobilski, właściciel wyciągu "Stajkowa".