- Gdybym się rok temu nie poślizgnęła na chodniku, nigdy bym się nie dowiedziała z czym od ponad 20 lat żyłam - zaczyna swoją historię pani Wanda. - Teraz brzuch już nie boli. Ale poczucie niesprawiedliwości, a i owszem - dodaje pacjentka. Operacje z lat 90. "Cały czas coś mnie pobolewało" Historia pani Wandy zaczyna się w 1996 roku. To wtedy kobieta pierwszy raz trafia na blok operacyjny. - Przeszłam operację macicy, tak zwane podwieszenie. Miałam 42 lata, byłam jeszcze na tyle młoda, że lekarze nie chcieli mi macicy usuwać - opowiada dziś kobieta. Sam zabieg wspomina nie najlepiej. - Nie wiem co się działo, ale ja wszystko słyszałam, także słowa: "Ona już sinieje, zobacz paznokcie". Atmosfera była nerwowa. Nie było ze mną dobrze - wspomina 68-latka. Czas po operacji też do łatwych nie należał. - Rana ropiała, ale to było lato i lekarze tłumaczyli wszystko upałami i moim nadciśnieniem - przyznaje pani Wanda. Trzy lata później, w 1999 roku, doszło do kolejnej operacji. Tym razem pani Wandzie usunięto macicę. - Tu już komplikacji nie było. Ale chociaż operacja się udała, cały czas coś mi doskwierało. Chodziłam od lekarza do lekarza, bo tu mnie bolało, tam mnie kłuło, ale ci zawsze mówili: nic się nie dzieje, taka pani uroda. Męczyłam się, ale nigdy by mi nie przyszło do głowy dlaczego cierpię - wspomina pacjentka. Na RTG pani Wandy nikt przez lata nie wysłał. A ona z bólem i dyskomfortem nauczyła się żyć. Bo jakie miała inne wyjście. RTG przez przypadek. "Ciało obce, 3,2 cm. Igła?" Sprawa nabrała tempa... przez przypadek. W Dzień Babci w ubiegłym roku pani Wanda przewróciła się na chodniku. - Byliśmy na cmentarzu, było ślisko. Nagle rozjechały mi się nogi i strasznie zaczęło boleć mnie biodro. Poszłam do lekarza rodzinnego, lekarka mówi: "To nie wygląda na biodro, ale zrobimy prześwietlenie i zobaczymy czemu boli". Dała mi skierowanie na RTG - opowiada 68-latka. Wykonane w lutym 2021 roku prześwietlenie i jego opis nie pozostawiały wątpliwości. "W tkankach miękkich w miednicy w rzucie prawej kości krzyżowej jest cieniutkie łukowate dobrze wysycone pasemko na dł. 3,2 cm - ciało obce? Igła chirurgiczna? Inne?" - czytamy w opisie zdjęcia RTG. - To był szok. Przez ponad dwadzieścia lat nie wiedziałam z czym chodzę w brzuchu. Gdybym się nie przewróciła na tym cmentarzu, dalej bym nie wiedziała, że żyję z igłą - mówi pani Wanda. Jej prawnik nie ma wątpliwości, że pacjentka miała i tak dużo szczęścia. - Ta igła przez ponad 20 lat była źródłem nieustającego stanu zapalnego. To się mogło skończyć naprawdę tragicznie - mówi Leszek Krupanek, katowicki prawnik, do którego trafiła pani Wanda. Samo życie z igłą w brzuchu ciężko sobie wyobrazić. - Przy każdym gwałtowniejszym ruchu, przy każdym napięciu mięśni ta igła pracowała, przesuwała się, drażniła okoliczne tkanki. To nie mogło nie boleć - podkreśla prawnik. Pod koniec sierpnia 2021 r. pani Wanda idzie do szpitala. 2 września "ciało obce w powłokach jamy brzusznej", jak fachowo nazywają starą igłę lekarze, zostaje usunięte. - Była już tak skorodowana, że w czasie wyciągania im pękła. Byli tym nawet trochę przerażeni - wspomina kobieta. Zardzewiałą igłę przekazano pacjentce. Ta postanowiła zawalczyć o odszkodowanie za lata życia z bólem. "Nie ma bardziej ewidentnego zaniedbania" O tym, że w przypadku pani Wandy doszło do błędu medycznego przekonany jest prawnik kobiety. - Wiadomo, że nikt tej igły specjalnie nie zostawił, ale jest to wyraz niestaranności. W zespole operującym jest instrumentariuszka, której obowiązkiem jest potwierdzenie chirurgowi, że wszystkie narzędzia wróciły na stół. W tym również igły. To jest podstawowa procedura - tłumaczy Leszek Krupanek. - Dowód jest - mówi prawnik, pokazując skorodowaną igłę. - Nie ma bardziej ewidentnego zaniedbania jak pozostawienie czegoś w ciele pacjenta - podsumowuje. Kto zostawił igłę w brzuchu pani Wandy? Początkowo podejrzenia padły na szpital, który ostatnio operował kobietę. - W 2018 roku klientka przeszła jeszcze plastykę pochwy. Po usunięciu igły, zwróciłem się pisemnie do tego szpitala o wyjaśnienie. Szpital odpisał uprzejmie i rzeczowo, że to nie oni, bo to jest stary typ igły, który w 2018 roku już nie był używany. Poza tym stan tej igły, to że praktycznie samoistnie się rozpadła na pół, świadczy o tym, że ona w organizmie pani Wandy była dłużej niż 3 lata. Musiała być więc pozostawiona przy którejś operacji z lat 90. - opowiada Leszek Krupanek. Szpital, w którym 20 lat temu dwukrotnie operowano panią Wandę, formalnie już nie istnieje. To jednak nie stanowiło większego problemu, bo finansową odpowiedzialność w ramach następstwa prawnego mogłaby ponieść placówka, która dawny szpital wchłonęła. Ale na drodze do odszkodowania stanęły przepisy prawa. Przepisy, które historii takiej jak ta pani Wandy, najwyraźniej nie przewidziały. Walka o odszkodowanie. "Jak mogłam upomnieć się wcześniej?" Art. 442 [1] Kodeksu Cywilnego dotyczący przedawnienia roszczeń o naprawienie szkody mówi wprost: Roszczenie o naprawienie szkody wyrządzonej czynem niedozwolonym ulega przedawnieniu z upływem lat 3 od dnia, w którym poszkodowany dowiedział się albo przy zachowaniu należytej staranności mógł się dowiedzieć o szkodzie i o osobie obowiązanej do jej naprawienia. Jednakże termin ten nie może być dłuższy niż 10 lat od dnia, w którym nastąpiło zdarzenie wywołujące szkodę. - 3 lata od ujawnienia, 10 od zdarzenia. W przypadku pani Wandy pierwszy warunek został spełniony, bo ona zgłosiła się do mnie jeszcze przed wyciągnięciem tego ciała obcego, zaraz po zdjęciu RTG, jak tylko uzyskała wiadomość, że coś takiego się stało - mówi Leszek Krupanek. - Ale pokonał nas drugi warunek. Bo do ujawnienia doszło ponad 20 lat po operacji. Roszczenia, mimo że słuszne, niestety się przedawniły - dodaje prawnik. Pani Wanda nie kryje zawodu. - Jak ja się mogłam o to upominać wcześniej, skoro nie miałam pojęcia, że żyję z igłą w brzuchu? Przecież dowiedziałam się w zeszłym roku. Skąd miałam wiedzieć? To jest niesprawiedliwe - przyznaje kobieta. - Nie da się z panią Wandą nie zgodzić. To jest bardzo krzywdzące, że ktoś kto musiał znosić ponad 20-letnie cierpienie, dziś nie może liczyć na żadną rekompensatę - ocenia prawnik. - Zostaję z niczym. No, poza skorodowaną igłą na pamiątkę - dodaje smutno pani Wanda. *** W tej sprawie dziwi jeszcze jedno. Chociaż pacjentka przez lata uskarżała się na ból, nikt nie zadał sobie trudu skierowania jej na prześwietlenie. Prześwietlenie, które od razu pokazało gdzie jest źródło problemu. - Jeśli jest nieznana przyczyna dolegliwości, powinno się sukcesywnie poszerzać diagnostykę, także i obrazową. Tutaj nikt o tym nie pomyślał. Lekarze dolegliwości bólowe kładli na karb chorób kobiecych, być może endometriozy czy innych łatwiej wytłumaczalnych przyczyn, które "zwalniały" ich z dalszego dociekania dlaczego ta kobieta cierpi. Dopiero po 20 latach pani Wanda trafiła na lekarza, który zadał sobie ten trud, by dać jej skierowanie na RTG. Przerażające - podsumowuje Leszek Krupanek. *imię bohaterki na jej prośbę zostało zmienione Irmina Brachacz