O mającym wkrótce nastąpić swoistym kadrowym trzęsieniu w rządzie Prawa i Sprawiedliwości słyszy się ostatnio dużo i często. Co prawda premier Beata Szydło ustami swojego rzecznika, Rafała Bochenka zaklina rzeczywistość i zapewnia, że "w tym momencie żadnych zmian w swoim gabinecie nie przewiduje", ale jednocześnie wprost przyznaje, że "niektórzy ministrowie będą musieli poprawić swoją pracę". Kogo tak naprawdę ma na myśli, oficjalnie nie zdradza, ale z zakulisowych rozmów wynika, że co najmniej kilku szefów resortów powinno zachować czujność i mieć się na baczności. Gorące krzesła Od dawna mówiło się, że na "czarnej liście" widnieje między innymi nazwisko Witolda Waszczykowskiego, ale media spekulują, że zagrożeni są także Jan Szyszko, Krzysztof Jurgiel, czy Konstanty Radziwiłł. Czy ich godziny w rządzie istotne są już policzone, na razie orzec trudno. Pewne jest jednak to, że w pogłoskach o mającym wkrótce nastąpić "nowym otwarciu" w Prawie i Sprawiedliwości jest dużo prawdy. Okazja nadarza się sama i jest nią zaplanowany na koniec kwietnia zjazd partii, a powodów podjęcia wzmożonych działań co najmniej kilka, które można sprowadzić do szeregu komunikacyjnych - a w szerszej perspektywie strategicznych - błędów.Te ostatnie przekładają się na niekorzystne dla Prawa i Sprawiedliwości sondaże. Ale od początku. Ofensywa PiS Prawo i Sprawiedliwość długo nie miało z kim przegrać i - jak pokazują najnowsze badania opinii publicznej - nadal nie ma. Jednak trend powoli zaczął się zmieniać na korzyść największej partii opozycyjnej, czyli Platformy Obywatelskiej Grzegorza Schetyny. Sondaż przeprowadzony 30 marca przez Kantar Millward Brown wskazuje, że przewaga partii rządzącej nad Platformą stopniała do dwóch punktów procentowych. Ta pierwsza może liczyć na poparcie sięgające 29 proc., druga - 27 proc. Obóz Jarosława Kaczyńskiego uspokaja, że nic złego się nie dzieje, ale przekazowi oficjalnemu w pewnym stopniu przeczą doniesienia zakulisowe. Kwietniowy kongres partii ma służyć nie tylko podsumowaniu dotychczasowych działań ekipy rządzącej i dopięciu na ostatni guzik przygotowań do ofensywy przed wyborami samorządowymi, której punktem specjalnym jest objazd prezesa partii po regionach, ale także zaprezentowaniu nowych rozwiązań programowych oraz opracowaniu wariantu, zakładającego personalne zmiany w rządzie. Dwa scenariusze W ostatnich dniach o mniej lub bardziej głębokiej rekonstrukcji gabinetu Beaty Szydło zaczęli wspominać - bardzo często na forum publicznym - kluczowi politycy rządzącej partii, z marszałkiem Senatu na czele. - Intuicja podpowiada mi, że być może dojdzie do płytkiej rekonstrukcji rządu. Do świąt niczego jednak nie będziemy robili - wskazywał na antenie Radia Zet Stanisław Karczewski. W sprawie tego, jak duże miałyby być to zmiany, wciąż trwa dyskusja. Z prasowych doniesień wynika, że w grę wchodzą przede wszystkim dwa scenariusze: rewolucyjny, czyli zakładający wymianę wielu ministrów, za którym opowiada się między innymi sam prezes Jarosław Kaczyński, jak i mniej inwazyjny, ograniczający się do kosmetycznego retuszu. Ku tej ostatniej opcji ma się skłaniać premier Beata Szydło. Koło ratunkowe W świetle widocznej w sondażach spadkowej tendencji nowe, kadrowe rozdanie mogłoby przynieść Prawu i Sprawiedliwości wymierne korzyści. Praktyka pokazała, że zabieg się opłaca, co wcześniej wielokrotnie udowodnił były premier Donald Tusk. - Rekonstrukcja rządu sprzyja temu, że uwaga opinii publicznej skupia się na kwestiach personalnych, czyli na tym, kto zostanie odwołany albo awansuje, a nie na istotnych problemach, jak choćby ekonomicznych i zawsze z punktu widzenia partii rządzącej okazuje się kołem ratunkowym - argumentuje w rozmowie z Interią prof. Ewa Marciniak, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Strzał do własnej bramki Dzięki zastosowaniu takiego rozwiązania Prawu i Sprawiedliwości być może udałoby się naprawić, to, co mu najbardziej zaszkodziło. - Początkiem błędów, które uruchomiło korekty w poparciu dla Prawa i Sprawiedliwości - bo nie są to duże spadki, tylko wciąż mieszczące się w granicach błędu statystycznego - była przede wszystkim sprawa reelekcji Donalda Tuska. Polacy nie rozumieli, dlaczego Prawo i Sprawiedliwość wciąż trwało przy swoim postanowieniu, mimo że doskonale wiedziało o tym, że będzie jedynym rządem reprezentującym państwo, które tej reelekcji nie popiera - zaznacza nasza rozmówczyni. - Późniejsze uciekanie się do komentarzy wskazujących na to, że wybór był nieważny, czy wręcz graniczący z fałszerstwem, tylko ten problem komunikacyjny pogłębiło. Wyborcy nie wiedzieli, dlaczego z jednej strony na szali była stawiana polska racja stanu, a z drugiej osobista niechęć do Donalda Tuska. Tych dwóch spraw nie da się mierzyć jedną miarą, a Prawo i Sprawiedliwość to zrobiło - dodaje. Podobna niespójność pojawiła się w odbiorze wizyty Jarosława Kaczyńskiego w Londynie. - Prawo i Sprawiedliwość zamiast zareagować na sygnały wskazujące na to, że politykę zagraniczną należy zmienić, podążało starym tropem. Skutkowało to tym, że Polskę zaczęto odbierać jako kraj izolujący się od Unii Europejskiej - wskazuje ekspertka. Wyrywanie się przed szereg Samodzielne przygotowywanie rozmów dotyczących praw Polaków po Brexicie, mimo że było z góry wiadomo, że kwestia obywateli Unii Europejskiej będzie negocjowana przez Wspólnotę, zostało źle odebrane. - Polska w tym przypadku wyrwała się przed szereg. Mam na myśli wizytę prezesa Jarosława Kaczyńskiego, która była swojego rodzaju symbolem, ale tak naprawdę żadnych wymiernych rezultatów nie przyniosła. Niekorzystne oceny Prawa i Sprawiedliwości są moim zdaniem spowodowane w głównej mierze prowadzeniem niespójnej polityki zagranicznej. Można to zaobserwować także w przypadku naszych relacji z krajami Grupy Wyszehradzkiej - punktuje. Aby Prawo i Sprawiedliwość mogło zahamować niekorzystny trend widoczny w ostatnich sondażach, potrzebne jest coś znacznie więcej niż tylko kolejne rozdanie, sprowadzające się do kliku ministerialnych roszad. Najlepszym rozwiązaniem byłaby odpowiedź na wysyłane przez obywateli sygnały. - Do opinii publicznej przebija się taka teza, że po półtora roku rządzenia sposób sprawowania władzy wymaga korekty - zarówno personalnej, jak i programowej. Jeśli Prawo i Sprawiedliwość to zrozumie, to może odzyskać zaufanie społeczne i przyciągnąć wyborców. Mam tutaj na myśli przede wszystkim tych mało zdecydowanych, którzy przykładowo chwalą go za "Program 500 plus", a ganią za spór wokół Trybunału Konstytucyjnego - argumentuje nasza rozmówczyni. Drugie "500 plus" - Obecnie Prawu i Sprawiedliwości potrzebne jest coś niemal na miarę "Programu 500 plus", żeby mogło pokazać, że konstruktywnie zmienia rzeczywistość. Chodzi nie tylko o reorganizację instytucji, ale o tworzenie czegoś, co ma konkretną wartość dodaną, czyli jakiś program społeczny - dodaje. Zasadnicze pytanie dotyczy tego, co mogłoby to być. - Czy ludzi jeszcze można przyciągać poprzez mechanizm ekonomiczny? Być może, ale skąd na to wszystko brać pieniądze? - dodaje. Strategia czy ambicje? O tak pożądane "nowe otwarcie" może być zatem w praktyce znacznie trudniej niż się wydaje, a potencjał mogą zniweczyć indywidualne ambicje. - Szansę na nowe otwarcie mógłby dać Prawu i Sprawiedliwości stojący na czele superresortu Mateusz Morawiecki, którego znakiem rozpoznawczym są duże kompetencje. Problem polega jednak na tym, że jego większą ekspozycję i większą aktywność pozostali kluczowi w partii politycy mogliby odebrać ambicjonalnie, czyli jako zagrożenie dla ich pozycji - zaznacza nasza rozmówczyni. - Obawiam się, że walka o własną pozycję w rządzie jest na tyle zajmująca, że myślenie strategiczne, czyli postawienie na kandydata bardziej wyrazistego, co w długofalowej perspektywie może przynieść wszystkim korzyści, jest w tym przypadku niemożliwe, czy wręcz zagrożone - dodaje. Jednocześnie studzi emocje i wskazuje, że jeszcze nie wszystko stracone. - To, że Platforma Obywatelska teraz zyskuje w badaniach opinii publicznej, jest w pewnym stopniu zasługą przepływów elektoratów między Platformą a Nowoczesną i w pewnym stopniu błędami strategicznymi popełnionymi przez Prawo i Sprawiedliwość. Poczekałabym jeszcze na kolejne sondaże. Dopiero one pokażą, czy nastroje społeczne są rzeczywiście mniej przychylne rządzącej partii - puentuje.