* W ramach akcji #tekstyroku przypominamy najlepsze materiały napisane przez dziennikarzy serwisu Interia Fakty w ciągu ostatnich 12 miesięcy. * Dworzec Główny w Warszawie, wiosna 1939 roku. Podróżni niecierpliwie czekają na odjazd pociągu do Wiednia. Pożegnania z bliskimi, w niejednym oku kręci się łza. Dziennik Jakuba Bujaka, wpis z 23 kwietnia 1939 r. "Patrzę na uśmiechniętą twarz żony; obiecała uroczyście, że wytrzyma odważnie do końca i słowa dotrzymuje. Niech by wreszcie pociąg ruszył, po co to przedłużać! (...) Ruszył w końcu. Wymieniamy ostatnie okrzyki pożegnalne; szereg znajomych twarzy przesuwa się przed oknem wagonu, a wśród nich jedna - najbardziej znajoma, najbardziej bliska. Przy niej mała czteroletnia figurka macha drobną rączką. Do widzenia, czy zobaczymy się jeszcze i kiedy?" Tego dnia Magdalena Bujak-Lenczowska widziała tatę po raz ostatni. Segregatory pamięci Kościelisko, 77 lat później. Rześkie powietrze dociera do płuc. Z okien niewielkiego drewnianego domu widok na majestatyczną panoramę Tatr. Leniwie siąpi deszcz. Mógłbym tak stać godzinami, zahipnotyzowany wpatrywać się w góry. Dzielę się tą oczywistą uwagą, pewnie jak każdy gość państwa Lenczowskich, a pan Adam - były taternik - parzy wyborną kawę i zaczyna opowiadać. - Przeprowadziliśmy się do Kościeliska na emeryturze. Wcześniej mieszkała tu teściowa. Jak zmarła, domek stał pusty. Niszczał, baliśmy się, że ktoś się włamie. Zapraszaliśmy znajomych, w lecie i zimie chętnych nie brakowało, gorzej późną jesienią. Ta tkanina na ścianie to dzieło teściowej. Projektowała i wykonywała wiele tkanin, wystawianych w kraju i za granicą. Odłożyła trochę pieniędzy i kupiła ten domek - gospodarz spełnia się w roli przewodnika. Na piętrze są dwa pokoje. Na dole kuchnia, łazienka i salon przedzielony ścianką z książkami. W salonie na regale segregatory ze starannie poukładanymi rodzinnymi dokumentami - pamiątkami po słynnym dziadku prof. Franciszku Bujaku, twórcy historii gospodarczej. I ojcu - Jakubie. - Moja mama, Maria Bujakowa, z domu Łomnicka była artystką, dyrektorką szkoły tkackiej w Zakopanem i projektantką tkanin. Znali się z tatą ze wspólnych wędrówek w gronie lwowskiej młodzieży po Karpatach Wschodnich. Pobrali się w 1934 roku. Byli dobrym małżeństwem. Mama nie wyszła ponownie za mąż. Powiedziała mi kiedyś, że nie ma mowy, żeby w jej życiu mógł być ktoś inny - podkreśla pani Magda. Mogła być Burdżulą Jakub Bujak miał dwie pasje: naukę i góry. W listopadzie 1931 roku rozpoczął pracę we Lwowie jako asystent na tamtejszej Politechnice. Po roku przeniósł się do Warszawy, do pracy w przemyśle. Pracował w znanej fabryce maszyn Lilpop, Rau i Loewenstein. Każdą wolną chwilę spędzał na wspinaczce. W ciągu ośmiu lat zdobył najwyższe szczyty Norwegii, przemierzył Tatry, Alpy i góry Kaukazu, często wytyczając nieznane dotąd szlaki. "I dość wcześnie przy tym wyrósł w wyobraźni fijoł, wbił się w głowę ćwiek himalajski. Pójść tam, w te najwyższe góry, pancerne wiecznymi lodami, mozolić się w skale i w śniegach, w rozrzedzonym powietrzu wyżyn, pchać się ku szczytowi wytrwale, na przekór słabości ciała" - pisał w swoim dzienniku. - W 1935 roku z inicjatywy taty zorganizowana została wyprawa w Kaukaz. Wszedł wtedy m.in. na Burdżulę i Szcharę. Ponieważ urodziłam się zaraz po tej wyprawie, tato chciał nadać mi imię na część pierwszego ze szczytów. Tak mu się spodobał! Na szczęście po interwencji mamy skończyło się na Magdalenie - wspomina z ulgą. Pierwsi na szczycie Ambicje himalajskie Jakuba Bujaka podzielali inni polscy wspinacze. Starania Klubu Wysokogórskiego w Warszawie o zezwolenie na wyprawę w najwyższe góry świata trwały blisko dwa lata. Celowano w K2. W końcu zapaliło się zielone światło, ale ustalono, że Polacy zaatakują ostatecznie dziewiczy wschodni wierzchołek Nanda Devi. Pierwsza polska wyprawa w Himalaje wyruszyła wiosną 1939 roku z Dworca Głównego w Warszawie. Pociągiem przez Austrię i Włochy, statkiem do Indii, potem znów koleją i wreszcie pieszo z karawaną kulisów do stóp świętej góry Hindusów dotarli Stefan Bernadzikiewicz, Jakub Bujak, Adam Karpiński i Janusz Klarner. 2 lipca na niezdobytym dotąd szczycie Nanda Devi Wschodniej (7434 m. n.p.m.) stanęli Jakub Bujak i Janusz Klarner. Było to największe osiągnięcie polskich wspinaczy i jedno z najtrudniejszych wejść - na tamte czasy - w historii wypraw wysokogórskich. "Więc to już szczyt! Idę dalej pomału - Janusz za mną z (asekuracją) lotną - i wstyd przyznać beczę - ze wzruszenia, z radości, że jednak się udało, że spełniły się marzenia i zamysły blisko 10 lat. (...) Jest za późno i za duże zmęczenie i wzruszenie, żeby to wszystko spokojnie i gruntownie obejrzeć. Chowamy się w płachtę - jemy coś nie coś, przygotowujemy bilet do zostawienia w termosie i zbieramy się do drogi powrotnej" - zanotował dzień później w swoim dzienniku Jakub Bujak. Klątwa świętej góry Przed Polakami tylko raz próbowano zdobyć szczyt, ale szturmujący go jeszcze przed I wojną światową Tom George Longstaff musiał zawrócić po zdobyciu przełęczy (nazwanej swoim imieniem) i wejściu na wysokość ok. 6000 m. n.p.m. Szerpa Tenzing Norgay, pierwszy - wraz z Edmundem Hillarym - zdobywca Mount Everestu, powtórzył wyczyn Jakuba Bujaka i Janusza Klarnera, po czym stwierdził, że była to najtrudniejsza wyprawa wysokogórska w jego życiu. Nanda Devi nieprzypadkowo otoczona jest szczególnym kultem. Według hinduskich legend, kto postawi nogę na jej szczycie, umrze, a jego ciało nie zostanie odnalezione. Góra szybko upomniała się o dusze śmiałków, którzy zakłócili jej spokój. Dwa tygodnie po wejściu na szósty najwyższy szczyt, na którym stanęła wówczas stopa człowieka, Stefan Bernadzikiewicz i Adam Karpiński, chociaż z powodów zdrowotnych wierzchołka nie zdobyli, zginęli w lawinie pod Tirsuli. Wracających do kraju Jakuba Bujaka i Janusza Klarnera zastała wiadomość o wybuchu II wojny światowej. Bogini Nanda jeszcze się o nich upomni. Jadzia tęskni z Budapesztu Z dziennika Jakuba Bujaka: "Wypłynąwszy z Bombaju 23 sierpnia przybyliśmy przez Egipt i Rumunię do Lwowa dnia 12 września; tego samego dnia pojawiły się na rogatkach Lwowa czołgi przednich straży niemieckich". Wojna zastała Marię Bujakową z dziećmi na wakacjach w Sokołowie pod Rzeszowem. Po ataku wojsk sowieckich na Polskę, Bugiem i Sanem przebiegała granica demarkacyjna, rozdzielająca obydwu okupantów. O przedostaniu się do Lwowa - przynajmniej przez jakiś czas - nie było mowy. Jakub Bujak miesiąc czekał w domu rodziców na żonę i dzieci. 14 października - w obawie przed aresztowaniem - w towarzystwie m.in. szwagra Zbigniewa Łomnickiego, ruszył zieloną granicą przez Karpaty na Węgry, a stamtąd do Francji, do oddziału formowanego wojska polskiego. Wkrótce po wyjeździe męża, do Lwowa dotarła z dziećmi Maria Bujakowa. Minęli się o kilka dni. "Kochana Mary, serdeczne życzenia Wesołych Świąt i Nowego Roku. Mieszkam w Budapeszcie w tej samej części miasta co i Ty, kiedy tu byłaś dwa lata temu. Był tu także twój brat, ale obecnie przeniósł się na prowincję. Moje zdrowie w porządku, napisz do mnie koniecznie, chciałabym dowiedzieć się co z tobą słychać i jak się mają Twoje dzieci? Serdecznie Was pozdrawiam. Jadzia" - pisał do żony jeszcze z Węgier. Żeńskim imieniem podpisał się ze względów bezpieczeństwa. Na celowniku służb Z końcem 1939 roku Jakub Bujak przeniósł się do służby technicznej w oddziale polskiego lotnictwa w Wielkiej Brytanii. Później jako ceniony fachowiec zatrudniony został w fabryce silników diesla pod Londynem, a w 1943 roku - w firmie Rolls-Royce w Derby. Pracował przy nowym typie napędów samolotów odrzutowych, tzw. napędzie strumieniowym. W związku z rodzajem pracy był obiektem zainteresowania brytyjskich służb wywiadowczych. Fragment listu jego przyjaciela Edmunda Romera do prof. Franciszka Bujaka, 4 grudnia 1945. "Przez długi czas nikomu z najbliższych nawet przyjaciół nie zdradzał, co jest tematem jego prac, dopiero gdy go ostatni raz widziałem powiedział mi parę słów na ten temat, (...) wtedy przestało to być tajemnicą wskutek opublikowania osiągnięć brytyjskich w tej dziedzinie. (...) Przypuszczam, że przy osiągniętym obecnie przez brytyjski samolot rekordzie prędkości jest też cząstka pracy Kuby". Anna Pietraszek, autorka filmu dokumentalnego wyemitowanego przez TVP w 50. rocznicę pierwszej polskiej wyprawy himalajskiej: - Pani Magda zdobyła odręczne rysunki ojca. Dałam jeden z takich szkiców do konsultacji generałom naszych sił powietrznych. Od razu powiedzieli, że jak na tamte czasy, to były wyjątkowe projekty, niezwykłej wartości strategicznej. Napisz parę słów, Staruszku Prawdopodobnie pierwszy list do ojca z Anglii, październik 1940 roku. Tym razem chcąc zachować ostrożność, posłużył się fałszywym imieniem. "Drogi Franku, już dużo czasu upłynęło od kiedy otrzymałem wiadomość od Ciebie. Jestem ciekaw jak się masz, jak Twoja rodzina i wnuki. Napisz parę słów, Staruszku, będę bardzo rad przeczytać coś od Ciebie. Z najlepszymi życzeniami dla wszystkich, z poważaniem Wilfrid". Mimo trwającej wojny i tęsknoty za żoną i dziećmi, Jakub Bujak starał się wieść normalne życie. Nie zrezygnował ze swojej pasji. Wolne dni, jak w Polsce, spędzał w górach. Wstąpił do brytyjskiego Klubu Alpejskiego. Z racji wysokiej postury i doświadczenia himalajskiego był w nim rozpoznawalną i cenioną postacią. "Byłem niedawno na urlopie. Spędziłem (jego) część na pieszej włóczędze po pustkowiach Yorkshire, część na wspinaczce w Lake District w towarzystwie członków Alpine Clubu. W dalszym ciągu wierny jestem skale, a ona odpłaca mi się wzajemnością" - pisał do Edmunda Romera w lipcu 1944 roku. W tym samym liście wieszczył długo wyczekiwany koniec II wojny światowej. "Nie wiem, jak dalece można wierzyć słowu naszego wschodniego alianta, ale wydaje mi się, że jednak dadzą nam coś - a reszta zależeć będzie w dużej mierze od nas. Ale nie można upierać się przy przedwojennych mocarstwowych koncepcjach (...). W gruncie rzeczy miarą istotną będzie, jak się podziemny ruch kierowany stąd ustosunkuje do nowego rządu. Sądzę, że sprawy rozwijać się będą szybko - bo i wojskowe postępy Rosjan są błyskawiczne. Mam przekonanie, że Niemcy nie są tam zdolni do poważniejszego oporu, że to jest ucieczka i pościg". Przecięci żelazną kurtyną Nadszedł maj 1945. Polska znalazła się w strefie wpływów Związku Radzieckiego, całkowicie odcięta od zachodniego świata. - To był ciężki cios dla mojego ojca. Chciał wrócić do Polski, lecz było to niemożliwe ze względu na charakter jego pracy w przemyśle wojennym. Europa została podzielona żelazną kurtyną, nie mógł więc także sprowadzić rodziny do Wielkiej Brytanii - pani Magdalena załamuje głos. Zaczęły się kłopoty w pracy. Jakub Bujak starał się o przeniesienie do innego działu, bo, jak pisał, "obrzydła mi robota, a raczej obrzydzili mi ją ludzie". Więcej - być może dlatego, że jego listy podlegały kontroli służb - nie ujawnił. Zaginieni w Kornwalii 30 czerwca 1945 roku wyjechał na tygodniowy urlop do Kornwalii. Towarzyszyła mu koleżanka z Klubu Alpejskiego Lorna Wilkinson, przez część wycieczki był z nimi także Zygmunt Dąbrowski, polski pilot sił lotniczych Wielkiej Brytanii. Wyjazd zbliżał się ku końcowi. Dzień był dżdżysty, widoki przesłoniła mgła. 5 lipca po południu - czytamy w późniejszej relacji reportera "News of the World" - piechurzy nadali z miejscowości Penzance kartki pocztowe do bliskich. "Miło spędzam czas na wędrówce i podziwianiu okolicznej przyrody, chociaż pogoda nie rozpieszcza" - pisała do matki panna Wilkinson. To były ostatnie słowa, jakie jej przekazała. Jakub Bujak i Lorna Wilkinson mieli wrócić do swoich obowiązków w poniedziałek 9 lipca. Nie wrócili. Dwa dni później zawiadomiono o zaginięciu policję. Z raportu komendy policji w Kornwalii z 10 grudnia 1945. "Intensywne poszukiwania w rejonie Penzance prowadzone przez policję i przyjaciół dr Bujaka nie natrafiły na ślady jego i panny Wilkinson. Można jedynie stwierdzić, że dr Bujak zaginął. Policja nie znalazła żadnych dowodów na to, że on lub panna Wilkinson utonęli. Wniosek ten jest jednak wyłącznie przypuszczeniem. Nie przeprowadzono śledztwa na wypadek śmierci dr Bujaka ani jej domniemania, a także, według mojej wiedzy, nie odnotowano jego nazwiska w rejestrze zgonów". Opieszałość policji Rozczarowani powolnymi postępami policji, znajomi Jakuba Bujaka skrzyknęli grupę poszukiwawczą i postanowili na własną rękę odnaleźć zaginionych. Wspinacze McCraeth Fisher, Ian Mordell, Derek Ritson i Ivan Waller dotarli do Kornwalii w sobotę 21 lipca. Ivan Waller opisał po latach akcję poszukiwawczą w liście do Bolesława Chwaścińskiego, alpinisty i działacza Klubu Wysokogórskiego. "Odwiedziliśmy komisariaty policji, straży przybrzeżnej i urzędy pocztowe od Peznance przez Lands End to St. Ives. Po dwóch dniach chodzenia za fałszywymi tropami, usłyszeliśmy o porzuconym namiocie w okolicach Zennor. Przypadkowo natrafiliśmy na mieszkającą tam kobietę, która otrzymała od nich na przechowanie duży plecak turystyczny, wraz z wartościowymi rzeczami, kiedy wyruszyli do Penzance. Nie wiedziała nic więcej. Odnaleźliśmy wspomniany namiot, leżał wywrócony między wioską a oceanem". Przeszukano klify i zatoczki, ale nie trafiono na żaden ślad. "Nie wiadomo, co się z nimi stało. (...) To było najbardziej tajemnicze i niezwykłe doświadczenie w moim życiu. I szok dla nas wszystkich" - skwitował Ivan Waller. Ian Mordell, inny uczestnik akcji poszukiwawczej potwierdza, że Jakub Bujak i Lorna Wilkinson nadali kartki z Penzance. Stąd prawdopodobnie próbowali wrócić na oddalony o siedem mil biwak. "Być może doszło do wypadku, kiedy szli przez wrzosowiska. Na tych terenach znajdują się stare szyby górnicze. Po przeszukaniu sporych obszarów wrzosowisk, wykluczamy jednak taką możliwość. To nieprawdopodobne, aby dwie osoby jednocześnie wpadły do szybu, któremu zawsze towarzyszy znak ostrzegawczy" - pisał w swoich zeznaniach. W jego ocenie piechurzy najpewniej dotarli do wybrzeża i poszli się kąpać lub wspinać na klifach. Kiedy jedno z nich znalazło się w tarapatach, drugie pospieszyło z pomocą, przypłacając ją życiem. "Wbrew sobie stwierdziliśmy, że dr Bujak i panna Wilkinson nie żyją, prawdopodobnie utopili się. (...) Pewnie zostali porwani przez wodę. Tego dnia był odpływ. Wiatr wiał od brzegu" - tłumaczył Ian Mordell. Tą samą wersję wydarzeń przedstawił Edmund Romer. "Przypuszczenia nasuwają myśl, że albo utonął w kąpieli, albo uległ wypadkowi w czasie wspinaczki na klifie. Przypuszczenie to potwierdza w pewnym stopniu fakt, że tego dnia wiał wiatr od lądu, a wieczorem był odpływ, bardzo jest więc prawdopodobne, że ciało zostało zaniesione w głąb morza" - relacjonował w liście do prof. Franciszka Bujaka. Sprzeczną informację na temat warunków pogodowych zamieszczono we wspomnianej wcześniej relacji reportera "News of The World". "Jeżeli policyjna teoria jest słuszna, panna Wilkinson i dr Bujak utonęli w okolicach 6 lipca. Pomimo uważnych przeszukiwań wybrzeża, dotąd nie natrafiono na żaden ślad, że ich ciała mogły zostać wyrzucone na brzeg. Jest to o tyle niezwykłe, że Prąd Zatokowy silnie napiera w stronę lądu, niosąc w stronę brzegu niemal wszystko co wpadnie do wody, nawet kilka mil od brzegu" - pisał reporter gazety 30 września 1945 roku. Marzył o rodzinie Co stało się z Jakubem Bujakiem i Lorną Wilkinson? Przyjaciel polskiego himalaisty Edmund Romer stanowczo wykluczył samobójstwo. Zygmunt Dąbrowski, który towarzyszył parze znajomych wspinaczy w pierwszych dniach lipca w pisemnym oświadczeniu zapewnił o dobrej kondycji psychicznej swojego kolegi. "Nie planował gwałtownych zmian w swoim życiu, ani żadnych dramatycznych kroków. Jestem przekonany, że zaginięcie dr Bujaka można tłumaczyć wyłącznie jakimś tajemniczym wypadkiem, w którym stracił życie" - zanotował 6 maja 1946 roku w Londynie. Fragment listu Zygmunta Kunczyńskiego do Marii Bujakowej z 9 września 1945 roku. "Kuba był w doskonałej formie, mówił o swoich marzeniach sprowadzenia tu Was - gdyż nie liczył na możność wcześniejszego pojechania do Was jak za parę lat". List do prezydenta RP Kościelisko, sierpień 1999 roku. W 60. rocznicę zdobycia Nanda Devi Wschodniej przez polskich himalaistów Magdalena Bujak-Lenczowska pisze list do byłego prezydenta RP Ryszarda Kaczorowskiego. Tłumaczy tajemnicze okoliczności zaginięcia ojca, prosi o pomoc w uzyskaniu dostępu do akt śledztwa. Podkreśla, że wszystkie dokumenty Scotland Yardu, które mogłyby rzucić światło na wydarzenia z tamtego okresu, zostały utajnione. O ile oczywiście istnieją poświęcone sprawie Jakuba Bujaka akta, poza cytowaną już wcześniej lakoniczną policyjną notką z 10 grudnia 1945 roku. Odpowiedź przychodzi po dwóch miesiącach. "Z prawdziwą przykrością muszę poinformować Panią, że Biuro b. Prezydenta RP Ryszarda Kaczorowskiego w Londynie nie ma możliwości podjęcia oficjalnych działań w sprawie uzyskania wglądu w materiały ze śledztwa dotyczącego zaginięcia Pani Ojca. Próbowałem rozeznać nieformalnie poruszony temat. (...) mogę zaproponować dwie niezależne drogi Pani dalszego postępowania - via Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii i Konsulat Generalny RP w Londynie" - zasugerował Jan Tarczyński, dyrektor biura. Córka Jakuba Bujaka korzysta z podanych wskazówek. Kolejne pismo - z bardziej obszernym opisem historii ojca - śle w sierpniu 2000 roku na adres powyższych instytucji. "Mimo długich i intensywnych poszukiwań, nie udało nam się uzyskać żadnych danych, które mogłyby dodać coś konkretnego do informacji, które posiada p. Magdalena Bujak-Lenczowska" - czytamy w lakonicznej notce Zjednoczenia Polskiego. Kopię pisma wysłała córce Jakuba Bujaka konsul Anna Czapiewska-Brabander. Zasugerowała ponadto kontakt z archiwum brytyjskiego Ministerstwa Obrony i Stowarzyszeniem Polskich Kombatantów w Londynie oraz zwróciła uwagę na "możliwość umieszczenia ogłoszenia w prasie polonijnej lub w innym brytyjskim dzienniku". Czy polskie władze mogły zrobić więcej w celu zdobycia dodatkowych dokumentów? Pytam dr Caldera Waltona z Uniwersytetu Harvarda, badacza historii brytyjskiego wywiadu i zimnej wojny. - Sęk w tym, że formułka o zastrzeżeniu informacji to stała odpowiedź władz na każde pytanie o dokumenty pochodzące z okresu objętego klauzulą tajności. Nie oznacza ona wcale, czy takie akta istnieją czy nie. Prędzej udałoby się czegoś nowego dowiedzieć w sprawie, wertując archiwa brytyjskich instytucji publicznych - wyjaśnia. Film z 1939 roku Jedyne, co udało się zdobyć w Londynie, to nagranie ze zdobywania szczytu Nanda Devi Wschodniej. Taśma przez dziesięciolecia przeleżała w Brytyjskim Instytucie Filmowym, najpewniej zdeponowana w czasie wojny przez Jakuba Bujaka. Do Polski trafiła dzięki kilkuletnim staraniom Anny Pietraszek. Podczas projekcji filmu w jej mieszkaniu w Warszawie, Magdalena Bujak-Lenczowska po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat zobaczyła tatę w ruchu. Wiosną 2016 roku odtwarzamy film na laptopie pani Magdy. - Tato miał 190 cm wzrostu, był bardzo chudy. Garbił się. Od razu widać, że to on - powtarza i zamyślona spogląda w ekran. - Byłam przekonana, że teraz dokręcimy zdjęcia, dołączymy dokumenty, a TVP będzie najszczęśliwsza na świecie, że jako pierwsza pokaże ten materiał. Nie była. Zawzięłam się i własnym sumptem w drugim obiegu zrealizowałam ten film w firmie mojego kolegi - kręci głową Anna Pietraszek. Śladami dziadka na Nanda Devi Wschodnią Siedemdziesiąt lat po pierwszej polskiej wyprawie w Himalaje, śladem dziadka Jakuba Bujaka wyruszył Jan Lenczowski. Cel był szczytny: przywrócić pamięć zdobywcom góry z 1939 roku, a jeśli się uda, samemu stanąć na szczycie Nanda Devi Wschodniej. Jan Lenczowski: - Większość zespołu nie miała wystarczającego doświadczenia i motywacji, żeby zdobyć bardzo wymagający technicznie i wysoki szczyt. Do wejścia brakło nam jeszcze jednego, może dwóch bardziej doświadczonych wspinaczy. - Decyzja o powrocie została podjęta ze względu na pogarszające się zdrowie jednego ze wspinaczy i złą pogodę. Do szczytu zabrakło im 500 metrów różnicy wysokości. W miejscu bazy ustawili wykutą w płycie skalnej tablicę pamiątkową na cześć polskich zdobywców Nanda Devi Wschodniej - dodaje Magdalena Bujak-Lenczowska. Wraz z grupą wspinaczy w Himalaje pojechał operator telewizji. Anna Pietraszek zorganizowała też patronat prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Powstał film "Orłem Być", spinający ze sobą wyprawy z 1939 i 2009 roku. Telewizja znów nie była zainteresowana emisją. Skatowany przez UB? Drugi ze zdobywców Nanda Devi Wschodniej Janusz Klarner wyszedł z domu 17 września 1949 roku i nigdy nie wrócił. Tak, jakby rozpłynął się na ulicach Warszawy. Prawdopodobnie pomogli mu w tym funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Janusz Klarner był oficerem Armii Krajowej. W trakcie powstania warszawskiego dowodził oddziałem w Lasach Kabackich. Został ciężko ranny. Za heroiczną postawę otrzymał Krzyż Walecznych. Władzom Polski Ludowej nie podobała się powstańcza karta w jego życiorysie do tego stopnia, że Klub Wysokogórski dostał z UB pismo, w którym domagano się usunięcia nazwiska autora z książki opisującej wyprawę w Himalaje. - Komuna robiła wszystko, aby zniszczyć bohaterów powstania. Wiele z nich zginęło bez śladu w tajemniczych okolicznościach. Do dzisiaj nie wiadomo, co się z nimi stało. Zostali rozstrzelani? Zesłani na Sybir? - zastanawia się Anna Pietraszek. I dodaje: - Klarner zniknął z ulicy. Jego siostra opowiadała mi, jak dwa lata stała pod więzieniem na Rakowieckiej z paczkami, żeby sprawdzić, czy zostanie przyjęta. Jeśli tak, znaczy, że jej brat jest więźniem. Nigdy jej nie przyjęto. Nigdy nie dał znać. W Armii Krajowej działał też Adam Lenczowski. - Wszystko zależało od części kraju. Na Suwalszczyźnie za komuny praktycznie wszystkich z AK aresztowali, u nas w Małopolsce głównie co ważniejszych dowódców. Przynajmniej rok lub dwa w więzieniu przesiedzieli. (...) Ja się ujawniłem, cały "Żelbet" krakowski się ujawnił. Dostaliśmy specjalne świstki, a bezpieka miała wykaz byłych akowców. Na nas trzeba było uważać w pracy, na uczelniach. Naznaczyli nas - wspomina. Są domniemania, że Janusza Klarnera zamęczono w katowni UB na ul. Cyryla i Metodego w Warszawie. Informację tej treści, przekazaną rodzinie, potwierdził w rozmowie z Anną Pietraszek prokurator z Instytutu Pamięci Narodowej. Ale to tylko poszlaki. Tego już nikt nie wyjaśni Żadnych dowodów nie ma także w sprawie tajemniczego zaginięcia Jakuba Bujaka. Bliskim pozostają domysły, nieraz sensacyjne, co obrazuje rozmowa Magdaleny i Adama Lenczowskich. M: On był w sytuacji bez wyjścia. A: Mógł wrócić, ale od razu by został przez ruskich wywieziony na Sybir. M: Pewnie by tam robił samoloty. A: Oni tak robili z uczonymi. Teść znał ulepszenia angielskiego lotnictwa, idealny człowiek. Może by rodzinę mógł na Sybir ściągnąć? Więcej nic. A Anglicy? Oni wiedzieli, że chciał wrócić do Polski. Dlatego są podejrzenia, że nie zginął przypadkowo. M: Podejrzenia są takie, że go sprzątnął wywiad brytyjski. A: Ale są też takie, że w te tereny, te skałki, tam dość pustawo jest, i tam mogła podpłynąć radziecka łódź podwodna, i mogli go porwać. Tego już nikt nie wyjaśni. Dopiero jak akta odtajnią. M: Już przedłużyli raz o 50 lat. Do 2045 roku przedłużono. A: Może nasze dzieci się załapią? Wnuki na pewno... Brytyjczycy czy Sowieci? Dr Calder Walton potwierdza, że kiedy kończyła się II wojna światowa, brytyjski i amerykański wywiad obrał na cel naukowców, którzy mogliby dla nich pracować w okresie zimnej wojny. W czasie swojej pracy badawczej nie trafił jednak na poszlaki świadczące o tym, że Brytyjczycy mieliby likwidować ludzi nauki, zamiast korzystać z ich wiedzy. - W ich interesie byłoby to, żeby nadal dla nich pracował, dlatego uważam, że prędzej desperacko próbowaliby zatrzymać Jakuba Bujaka w Wielkiej Brytanii, niż starali się upozorować jego śmierć. Bardziej prawdopodobne, zakładając udział wywiadu w jego zaginięciu, jest to, że zrobili to Sowieci - zaznacza. Zawsze istniał w naszym domu 1 listopada Magdalena Bujak-Lenczowska zapali znicz na grobie matki, będącym też symbolicznym grobem jej ojca na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem. Symboliczny grobowiec na warszawskich Powązkach ma też Janusz Klarner. Adam Karpiński i Stefan Bernadzikiewicz leżą tysiące kilometrów stąd, w skutych lodem zboczach Tirsuli. Skazani na niepamięć, jak dwaj pozostali uczestnicy pierwszej polskiej wyprawy w Himalaje. - Miałam 10 lat, kiedy przyjechaliśmy z mamą i bratem do Zakopanego. To było już po wojnie. Chociaż wiedzieliśmy, że zaginął, żyliśmy w przeświadczeniu, że ten ukochany tato istnieje, że wróci do nas. Zawsze istniał w naszym domu. Wyobrażałam sobie, że gdy będę wracała ze szkoły, zaczepi mnie wysoki pan i zapyta: gdzie mieszka pani Bujakowa? I to będzie mój tata - pani Magda robi pauzę, a jej oczy wilgną. Dariusz Jaroń *** Warto przeczytać: Anna Pietraszek: Polscy himalaiści skazani na ostracyzm Publikacje książkowe: Magdalena Bujak-Lenczowska "Dziennik himalajski i inne pisma Jakuba Bujaka" Janusz Klarner "Nanda Devi"