Mija rok od zaprzysiężenia gabinetu Beaty Szydło. Szefowa rządu i jej ministrowie przekonują, że za nami dwanaście miesięcy dobrej zmiany. Czy tak jest w istocie? O podsumowanie dokonań rządu poprosiliśmy dr Radosława Marzęckiego z Instytutu Politologii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Dariusz Jaroń, Interia: Czy to był rok dobrej zmiany? Dr Radosław Marzęcki: Bilans sukcesów i porażek rządu Beaty Szydło - z punktu widzenia samego rządu - wypada na plus. Dużą część sztandarowych obietnic udało się wprowadzić w życie, szczególnie w zakresie polityki socjalnej. Trzeba podkreślić, iż determinacja rządu w tym zakresie powinna być wzorem dla kolejnych ekip. Do tej pory dyskurs kampanijny, czyli składane obietnice, był w nieukrywany sposób środkiem do osiągania celu, jakim jest zdobycie władzy. Stąd też te nieweryfikowalne - a przez to niemożliwe do zrealizowania - obietnice, jak choćby słynny "cud gospodarczy". Zamiast cudu był światowy kryzys. Druga strona tego medalu, to kwestia tego, czy składane przez PiS deklaracje w trakcie kampanii wyborczej są słuszne, np. z ekonomicznego punktu widzenia. Są? - O ile program Rodzina 500+ jest niewątpliwie wizerunkowym sukcesem rządu, to pytanie - czy wpłynie znacząco na wskaźnik dzietności w Polsce - wciąż pozostaje bez odpowiedzi. Słabość opozycji powoduje, że władza nie musi się zbytnio wysilać w uzasadnianiu słuszności swoich działań. W ostatnim czasie nie mieliśmy w Polsce żadnej poważnej publicznej debaty na temat niekorzystnych tendencji demograficznych, a partie polityczne nie prześcigają się w proponowaniu metod, które miałyby przeciwdziałać temu zjawisku. Bez otwartego dyskursu w tym zakresie, nie doczekamy się idealnych rozwiązań. Program 500+ spełnia natomiast szereg innych - bardziej ukrytych - funkcji, przede wszystkim socjalnych. No właśnie, można pewnie opracować lepszy, bardziej skuteczny program pomocy wielodzietnym rodzinom, ale to wreszcie jest jakiś konkret. - Otóż to. PiS dostrzegł problem, którego nie dostrzegały inne partie polityczne do tej pory, a mianowicie fakt, że posiadanie i wychowanie dzieci to poważny wydatek dla rodziców i warto w tym trudzie nieco ulżyć polskim rodzinom. Oczywiście, niekorzystne tendencje, o których mówiłem, nie mają tylko przyczyn ekonomicznych, a przede wszystkim kulturowe, zmieniają się style życia, modele aktywności zawodowej, to wszystko determinuje dominujący model rodziny, stąd też program 500+ jest niewystarczający. Ale, żeby wypracować takie idealne narzędzia, to najpierw musimy uświadomić sobie złożoność przyczyn zjawiska, a jak to zrobić, skoro tematy, które ogniskują uwagę partii, mediów i społeczeństwa lokują się w o wiele mniej merytorycznej płaszczyźnie? Dobrze byłoby jednak, aby 500+ nie odegrał takiej roli, jaką odegrały w poprzedniej kadencji tzw. "orliki", którymi rząd PO-PSL do znudzenia chwalił się przy każdej kolejnej okazji, doprowadzając do "zużycia się" tego argumentu w oczach wyborców. Jest 500+. Jakie jeszcze plusy "dobrej zmiany" może pan wymienić? - Plusy niewątpliwie są. To przede wszystkim sfera socjalna, a więc tam, gdzie PiS zapowiadał większą aktywność: wspomniane 500+, wzrost minimalnego wynagrodzenia, program Mieszkanie+, choć tu póki co nie ma możliwości jego weryfikacji. Sukcesem miał być plan Mateusza Morawieckiego i program darmowych leków dla seniorów. Efektów tego pierwszego wciąż nie widać, dodatkowo jego realizacja będzie bardzo trudna w świetle różnych barier, z którymi walczy się mniej skutecznie lub które się po prostu tworzy, np. niestabilności porządku prawnego czy otwierania nowych frontów dla politycznych sporów, także na arenie międzynarodowej. Drugi - darmowe leki - też nie mają "dobrej prasy". Ogólnikowość języka używanego w kampanii rozbudziła wielkie nadzieje tej grupy społecznej, a w praktyce okazuje się, że lista leków jest mocno ograniczona. Nie wolno jednak zapominać o tym, że to kolejny palący problem społeczny, którego inni wcześniej nie dostrzegali. - Środowisko akademickie z mieszanymi uczuciami przyjmuje zapowiedzi i faktyczne działania ministra Jarosława Gowina. Z pewnością pozytywnie odbierane są regulacje, które w konsekwencji spowodują, że na jednego wykładowcę będzie przypadać mniejsza liczba studentów. Ważne jest, aby student nie znikał w tłumie, by czuł się dowartościowany, a jednocześnie stawał się beneficjentem podnoszenia jakości kształcenia, nie w teorii, a w praktyce. Obawy budzą natomiast zapowiedzi większej koncentracji czy nawet łączenia poszczególnych uczelni, nierównego finansowania ośrodków akademickich, bo w kampanii przekaz był inny. Widać jednak ponadprzeciętną aktywność MNiSW, nie tylko medialną, ale i merytoryczną. To samo można powiedzieć o pracy pani minister cyfryzacji Annie Streżyńskiej, zresztą blisko współpracującej z resortem Jarosława Gowina. - Również wczorajsza decyzja o powrocie do niższego wieku emerytalnego stanowi subiektywny sukces partii rządzącej i tak jest odbierana w oczach dużej części jej elektoratu, co nie znaczy, że jest to dobre rozwiązanie z punktu widzenia całego państwa i społeczeństwa. A jakie są - w pańskiej ocenie - największe niepowodzenia rządu Beaty Szydło? - Największą porażką jest zanegowanie wizerunku partii zadaniowej, merytorycznej, spokojnej, zdolnej przyciągać elity intelektualne, że wspomnę konwencję programową PiS pt. "Myśląc Polska". Zaczęło się od pamiętnej zmiany decyzji dotyczącej obsady stanowiska ministra obrony - Antoniego Macierewicz za Jarosława Gowina, niepotrzebnego otwarcia frontu walki ideologicznej ze środowiskiem artystów przez wicepremiera Piotra Glińskiego, nierozwiązywalnego sporu o <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-trybunal-konstytucyjny,gsbi,24" title="Trybunał Konstytucyjny" target="_blank">Trybunał Konstytucyjny</a>, fatalnej momentami polityki kadrowej, czy nieprzemyślanego wcześniej - co być może dziwi najbardziej - stanowiska wobec problemu aborcji. To, za co krytykowano poprzednią władzę stało się udziałem wielu eksponowanych polityków PiS: nonszalanckie, a nawet aroganckie wypowiedzi (np. "zespół kolesi" o sędziach TK) czy ignorowanie oraz lekceważenie określonych grup obywateli przez ministrów Mariusza Błaszczaka i Witolda Waszczykowskiego. Zapowiadana w tym zakresie zmiana miała być "dobra", a tej - w sensie jakościowym - raczej nie widać. - Niestety, ten ton najprawdopodobniej podoba się znacznej części elektoratu PiS. Ja z kolei odbieram go w kategoriach porażki, ponieważ to kolejny przykład "rozmieniania na drobne" mozolnie budowanego wizerunku z kampanii wyborczej. Zapowiadano budowanie mostów, nie murów. Łączenie Polaków w nowy rodzaj wspólnoty, tymczasem w praktyce wspólnotę mają tworzyć ci, którzy spełniają określone kryteria. Nie akceptujemy faktu, że wspólnota może być wewnętrznie różnorodna. Ale to raczej przypadłość wszystkich partii politycznych i być może każdego z nas, obywateli. Sporo kontrowersji wzbudza reforma edukacji... - Rzeczywiście, razi chaos w zakresie polityki edukacyjnej, nie odrobiono lekcji domowej z poprzedniej kadencji. O ile 6-latki pozostały w przedszkolach (zrealizowana obietnica wyborcza), to obecnie zapowiadana i de facto wdrażana w ekspresowym tempie poważna reforma systemu edukacji rodzi obawy, lęki i niepewność rodziców. W ochronie zdrowia też wielkiego przełomu nie widać. A jak ocenia pan wizerunek Polski kreowany poza granicami kraju? - "Osiągniecia" MSZ to kolejny punkt po stronie porażek. Polityka międzynarodowa wymaga szczególnych umiejętności dyplomatycznych, które na pierwszym miejscu stawiają interes państwa. Uderza przede wszystkim brak spójnej strategii w polityce międzynarodowej - sprawa zaproszenia Komisji Weneckiej i późniejsze dezawuowanie jej prawa do wydawania opinii lub wciąż niejasna decyzja w sprawie poparcia dla <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-donald-tusk,gsbi,2" title="Donalda Tuska" target="_blank">Donalda Tuska</a> na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, a jeszcze bardziej - wyradzanie się polityki międzynarodowej w politykę wewnętrzną, przenoszenie naszych wewnątrzkrajowych sporów na wyższy, obserwowany z zewnątrz, poziom. Oczywiście, odpowiedzialność za ten stan rzeczy spływa na wszystkie partie polityczne, jednak to strona rządząca ma tutaj największy wpływ na ustanawianie agendy tematów, którymi się zajmujemy. Rewolucyjne zmiany dotknęły media publiczne. To zmiany na plus czy minus? - Zmiany w mediach, to - według mnie - również porażka ekipy PiS. Żeby była jasność, media publiczne nigdy nie były wolne od politycznych wpływów, jednak w ostatnich miesiącach np. serwisy informacyjne - mówiąc eufemistycznie - nie stały się bardziej obiektywne. Problemem jest to, że poglądy, które do tej pory rzeczywiście były pomijane - teraz stały się częścią medialnego dyskursu i to nazywa się zwiększeniem obiektywności. Rzeczywista zmiana nie polega jednak na dowartościowaniu wyciszanych dotąd opinii, ale na odwróceniu proporcji. Zjawisko jest o tyle negatywne, że przy zmianie władzy w przyszłości, mechanizm miotły zadziała ponownie w drugą stronę - i to też będzie się określać mianem przywracania obiektywizmu. Media publiczne powinny stanowić forum konfrontacji i wymiany idei, być miejscem debaty, a nie urabiania opinii publicznej. W tym zakresie nie widzę postępu. Z punktu widzenia rządzących to jest z pewnością sukces, z punktu widzenia obywatela - porażka. No dobrze, sporo wyszło minusów, ale ta najważniejsza ocena, czyli potencjalnych wyborców jest pozytywna. Rok po objęciu rządów PiS bije na głowę resztę stawki w sondażach. Zaskoczenie? - Porównując badania sondażowe realizowane przez różne pracownie - w ostatnim czasie CBOS, TNS oraz IBRiS - widać stałą tendencję, korzystną dla partii rządzącej, choć niejednoznacznie pozytywną. O ile PiS prowadzi w kolejnych rankingach popularności partii politycznych, to uzyskuje wynik nie aż tak przekonujący, jak w ubiegłorocznych wyborach. Warto pamiętać, że wyniki lidera sondaży zwykle są nieco przeszacowane. Ludzie mają tendencję to "łączenia się ze zwycięzcą", dlatego wskazują ugrupowanie, które - w ich mniemaniu - odgrywa taką rolę. Aktualnie jest nim <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-prawo-i-sprawiedliwosc,gsbi,39" title="Prawo i Sprawiedliwość" target="_blank">Prawo i Sprawiedliwość</a>. Pamiętajmy jednak, że rezultaty poszczególnych sondaży różnią się w zależności od zastosowanej metody zbierania danych, np. telefonicznie czy bezpośrednio, dlatego do ich interpretacji powinniśmy podchodzić z odpowiednim dystansem. Tym bardziej, że do wyborów jest jeszcze sporo czasu, a faktyczne preferencje partyjne klarują się w kampaniach wyborczych. Mimo wszystko poważnego konkurenta dla Prawa i Sprawiedliwości na horyzoncie nie widać... - Nie ulega wątpliwości, że PiS wciąż korzysta z rezerwy poparcia, którą wypracowało sobie podczas wyborów parlamentarnych w 2015 roku. Ta rezerwa jeszcze się nie wyczerpała, chociaż widać wyraźnie, że zmienił się klimat opinii dla PiS. Wiele zależeć będzie od kondycji gospodarki, za którą rząd bezpośrednio odpowiada i stopnia realizacji - szczególnie socjalnych - obietnic wyborczych. Pozycja PiS w sondażach jest też wypadkową kondycji opozycji, raczej słabej kondycji. Myślę, że styl uprawiania polityki, takie zarządzanie przez konflikt ma również cele mobilizacyjne. Ma służyć utrwaleniu podziału na wyborców PiS i anty-PiS, co utrudnia przechodzenie na "drugą stronę barykady". Jednak w pewnym momencie konkretni obywatele, grupy społeczne, a być może grupy interesu powiedzą "sprawdzam" i wówczas może zabraknąć argumentów uzasadniających już nie tyle potrzebę zmiany, ale kontynuacji. Rozmawiał: <a href="https://wydarzenia.interia.pl/autor/dariusz-jaron" target="_blank">Dariusz Jaroń</a> Przeczytaj inne teksty tego autora: <a href="https://wydarzenia.interia.pl/autor/dariusz-jaron/news-wierni-skale-historia-scisle-tajna,nId,2297591" target="_blank">Wierni skale. Historia ściśle tajna</a>