Andrzej Sariusz-Skąpski był prezesem Federacji Rodzin Katyńskich. Zginął 10 kwietnia 2010 roku w katastrofie samolotu pod Smoleńskiem, w drodze na obchody 70. rocznicy Zbrodni Katyńskiej. Po jego śmierci na czele Federacji stanęła córka Izabella. Dariusz Jaroń, Interia: Jak pani spędzi ten dzień? Izabella Sariusz-Skąpska: Przy grobie Ojca. Póki ten grób stoi, nie jest zbezczeszczony i zniszczony, co - mam nadzieję - nigdy nie nastąpi. Będę się starała unikać oficjalnych wiadomości. One są dla naszej rodziny tego dnia niezdrowe, ale też nie wierzę, żeby udało się całkowicie odseparować od świata, bo te wiadomości będą nas w jakimś sensie dotyczyć. W oficjalnym marszu ktoś będzie niósł zdjęcie mojego Taty, nie pytając o zgodę. Siedem lat temu przy okazji uroczystości na Placu Piłsudskiego w Warszawie władze o takie pozwolenie się zwróciły. Mogę się sprzeciwić, ale nie wiadomo, co się wtedy z tym zdjęciem stanie. Co roku staramy się spotkać w rodzinnym gronie i nie dać się zdenerwować tym, co się będzie działo. Najchętniej wyłączyłaby pani radio i telewizor? - Tak, ale to złudne. Miałam ostatnio luksus, że na kilka dni znalazłam się poza zasięgiem mediów, ale mimo to sprawdzałam codziennie wiadomości. Lubię wiedzieć, co się dzieje na świecie, uważam zresztą, że to nasz obowiązek, aby mieć kontakt z rzeczywistością. Nie mieszkamy na Księżycu. To pewnie nie uniknie pani deklaracji czy też debaty na temat prawdy o Smoleńsku. Jak ją pani definiuje? - Prawda o Smoleńsku jest dla mnie jasna. 10 kwietnia 2010 roku o godzinie 8:41 zginął mój Ojciec, a wraz z nim 95 osób. Zginęli, bo spadł samolot. Paręnaście dni później wraz z rodziną i bliskimi pochowałam Tatę. Tego nikt nie zmieni. Ale zmienia się narracja wokół przyczyn katastrofy... - Jeśli ktoś chce ode mnie zmiany poglądów i chce mi wmawiać, że straszliwy wypadek był wynikiem jakichś ciemnych działań sił politycznych, ktoś tam do kogoś strzelał, były sztuczne mgły, a wysokiej klasy specjaliści przekonali załogę i precyzyjnie zaplanowali katastrofę... - we mnie takiej narracji nie znajdzie. Moja rzeczywistość jest prostsza, nie potrafię wygenerować w sobie obłędu. Jestem historykiem literatury i krytykiem, w życiu przeczytałam sporo książek, ale ten typ konfabulacji jest mi zupełnie obcy. Od przeszło roku katastrofę smoleńską bada nowa komisja. Czy przez ten czas dowiedzieli się państwo czegoś nowego, czego wcześniejsze władze nie przekazywały rodzinom ofiar? - Nie. Nic? - Nic poza poczuciem przesunięcia zainteresowania z osób, które zginęły, na to, że ich ciała są dowodami w śledztwie. Formalnie jesteśmy poszkodowanymi, ale dość często w ciągu ostatnich miesięcy dowiadywałam się, że wszystkie moje działania zmierzają przeciwko ustaleniu prawdy. Być może jestem już inaczej kwalifikowana... Dowiaduję się o kolejnych hipotezach, natomiast jako rodziny jesteśmy nieważni, a nasi bliscy są przedmiotami. To jest straszliwa nowość. Nikomu nie życzę, aby się w takiej sytuacji znalazł w odniesieniu do swoich bliskich, nawet jeśli śmierć nie nastąpiła w tak tragicznych okolicznościach. Czego, poza odstąpieniem od ekshumacji, kiedy rodziny tego nie chcą, życzyłaby sobie pani w kwestii poszanowania żałoby, spokoju ofiar katastrofy i ich bliskich? - Jak najszybszego zamknięcia śledztwa. Znakomicie wiemy, że nie będzie żadnych nowych i wiarygodnych dowodów, które w sposób zasadniczy zmieniłyby przyczyny i przebieg katastrofy. Mogą się zawsze pojawić jakieś drobiazgi, które uzupełnią efekt domina zakończony śmiercią naszych bliskich. Tego nie wykluczam, ale wykluczam, by to cokolwiek zmieniło. - Życzyłabym sobie, żeby ktoś władny spojrzał rano w swoje odbicie w lustrze i powiedział "dosyć". Społeczeństwo polskie bardzo tego potrzebuje. Ci, którzy wierzą w zamach, są cały czas atakowani absurdalnymi teoriami spiskowymi i żyją w napięciu, co jeszcze zostanie "ujawnione"; ci, którzy nie wierzą, mogą sobie wyrobić własne zdanie na ten temat, ale większości to już dawno nie interesuje. Są tacy, którzy tworzą ze Smoleńska żarty internetowe, uczestniczą w hejcie przeciwko rodzinom, co też jest naszą codziennością. Staramy się tego nie śledzić, ale nie zawsze się udaje. Gdyby ktoś powiedział "dosyć", to każdego roku odbywałyby się np. na Powązkach uroczystości upamiętniające ofiary katastrofy w sposób godny, a nie tak jak to się dzieje w chwili obecnej. Marsze, pochody, manifestacje... Katastrofa smoleńska może jeszcze łączyć Polaków? - Oczywiście, w przypadku spokojnych obchodów byłaby to lekcja historii. Bo katastrofa smoleńska jest lekcją historii. W jakim sensie? - To lekcja tego, do czego może doprowadzić pycha polityków, bałaganiarstwo pod hasłem "jakoś to będzie", nieprzestrzeganie zasad i procedur. W życiu społeczeństwa demokratycznego, za które chcemy uchodzić, istotne jest zaufanie, że każdy wykonuje swój zawód i powierzone mu zadanie w taki sposób, aby nikomu nie stała się krzywda. Członkowie delegacji wsiedli do samolotu, który nie miał prawa lecieć, a za jego sterami byli ludzie, którzy nie mieli wystarczających uprawnień. Leciałam tym samolotem trzy dni wcześniej, przecież to się mogło wtedy stać... Smoleńsk może być lekcją, ale nie jest. - Nie jest, bo kiedy się mówi o spisku, zamachu, świadomym niedopełnieniu obowiązków służbowych, czy rzuca pomysłami, żeby każdy, kto palcem dotknął przygotowań do wyjazdu, został postawiony w stan oskarżenia, to zamiast lekcji mamy absurd. Najważniejsze dla mnie jest to, że nie można mieszać polityki z historią. 10 kwietnia 2010 zaczynała się kampania prezydencka. Zorganizowano wyjazd na miejsce śmierci jeńców wojennych, aby połączyć doraźną politykę z tragiczną historią. To niedopuszczalne. Czy katastrofa smoleńska, kolokwialnie rzecz ujmując, przyćmiła Katyń? O rocznicy zbrodni mówi się niewiele... - Katyń zniknął. Obecna sytuacja jest dla środowiska, którego mam zaszczyt być prezesem, trudna do ogarnięcia. Większość z nas to córki i synowie ofiar, blisko 80-letnie i starsze dziś osoby. Wróciło poczucie bezradności, a także fakt, że straszliwa śmierć ojców, dziadków, pradziadków jest zestawiana z sześciosekundowym lotem, bo tyle czasu minęło od uderzenia w brzozę do rozbicia się samolotu. Nie wolno tego porównywać z miesiącami niewoli i konwojem do miejsca zagłady, nie wolno zrównywać zbrodni z wypadkiem lotniczym. Rodziny ofiar Zbrodni Katyńskiej są bezradne. I co mają zrobić? Krzyczeć? Przeszkadzać? Trudno o remedium. - Do pomników katyńskich, bardzo ważnych dla naszego środowiska, dokłada się, nie pytając nikogo o zdanie, tablice smoleńskie. Mamy protestować? Wiadomo, jak to będzie odbierane. Można by mnożyć przykłady, ale jedno, co się ciśnie na usta, to smutek. Można używać górnolotnych słów, mówić o patriotyzmie, lekcji historii, ale to nie zmieni sedna: nasza rzeczywistość jest bardzo smutna. Rozmawiał: Dariusz Jaroń