Reklama

Anna Pietraszek: Polscy himalaiści skazani na ostracyzm

W bazie pod Nanda Devi. Od lewej Klarner, Bujak, Karpiński, mjr Foy, Blake i Bernadzikiewicz / archiwum Magdaleny Bujak-Lenczowskiej /

- Cokolwiek wielkiego było udziałem Polaków przed wojną, miało iść w zapomnienie, miało nie być bohaterów z okresu międzywojnia, w szkole o nich nie uczono - o skazanych na zapomnienie uczestnikach pierwszej polskiej wyprawy w Himalaje z Anną Pietraszek rozmawia Dariusz Jaroń.

2 lipca 1939 roku na szczycie Nanda Devi Wschodniej (7434 m. n.p.m.) stanęli Jakub Bujak i Janusz Klarner. W Himalaje - w pierwszą polską wyprawę w najwyższe góry świata - wyruszyli także Adam Karpiński i Stefan Bernadzikiewicz. Dwa tygodnie później ich ciała porwała pod Tirsuli lawina.

Bujak i Klarner po zakończeniu  II wojny światowej przepadli bez śladu w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach.

*

- Góry były moją pasją. Dostałam od ojca książkę Janusza Klarnera o wyprawie na Nanda Devi. Byłam nią zafascynowana. Nie rozumiałam, dlaczego tak niewiele mówi się o tej historii - zaznacza Anna Pietraszek, autorka dokumentu wyemitowanego przez Telewizję Polską w 50. rocznicę pierwszej polskiej wyprawy himalajskiej.

Reklama

*

Dariusz Jaroń, Interia: Pięćdziesiąt lat po wyprawie zrealizowała pani dla TVP film dokumentalny o pierwszych polskich himalaistach. Jak do tego doszło?

Anna Pietraszek: 1989 rok był czasem przemian, także w telewizji. Propozycję złożył mi szef redakcji sportowej. Dostałam duże środki i obietnicę dobrego czasu antenowego. Zaczęłam szukać dokumentów. Nawiązałam kontakt z rodzinami, muzeum sportu. W trakcie prac natrafiłam na wzmiankę o tym, że podczas poszukiwania ciał pod Tirsuli znaleziono pokrywę od kamery.

No to gdzie jest film?

- Otóż to! Nie musiał zginąć w lawinie. Uparłam się, że jeśli w ogóle powstał, to go znajdę. Zdawałam sobie sprawę, że łatwo nie będzie. Przed wojną nie było telewizji, nie robiono filmów z myślą o szerokim rozpowszechnianiu. Jeżeli kręcili wejście na Nanda Devi, to może do pokazów w klubach wysokogórskich, na potrzeby odczytów.  Natknęłam się na informacje o polskim filmowcu, pamiętam tylko, że na nazwisko miał Kwiatkowski, który znalazł się w Szwecji. Za jego sprawą dostałam wskazówkę, że taśma może być w Brytyjskim Instytucie Filmowym.

Skontaktowała się pani z Brytyjczykami?

- Tak, tamtejsi archiwiści się zapalili. Znaleźli pudełko z 1939 roku z napisem Himalaje, ale okazało się, że jest puste. Poszukiwania trwały kilka lat, wreszcie w 1996 lub 1997 roku dostałam wiadomość o filmie górskim - negatywie - z 1939 roku. Bali się rozwinąć taśmę, nie była konserwowana. Zwyciężyła ciekawość. Odwinęli kawałek i opisali mi pierwsze ujęcie. Byłam pewna, że to Nanda Devi. Ale do zdobycia filmu droga była jeszcze daleka...

Co to znaczy?

-  Jak miałam wykupić taśmę? Za co? Koszty konserwacji, zrobienia materiału pokazowego, przegrania na nośnik elektroniczny. Nikomu w telewizji nie zależało, żeby to opłacić. Nie mogłam pojechać do Londynu i sprawdzić. A jeśli to nie ten film? Pieniądze wyrzucone w błoto. Raz była okazja. Do Londynu jechał prezes Polskiego Związku Alpinizmu, przekazałam mu numery filmu w archiwum. Wrócił po miesiącu. Spotkałam go, a on mówi, że czasu nie miał. Przecież to był sukces na miarę światową. Pierwsi polscy himalaiści, pogrzebani przez dzieje historii, a miałam wrażenie, że nikogo to nie interesuje.

W końcu udało się zdobyć film. Jak?

- Dopiero, kiedy zaczęłam pracę w Instytucie Pamięci Narodowej. Prezes Janusz Kurtyka był zainteresowany odkrywaniem wszystkiego, co polskie, co jest glorią polskiej historii. Jego pasja pomogła. W Polsce była wtedy pani Aneta Naszyńska, dokumentalistka i montażystka, pracująca w Londynie. Powierzyłam jej ten skarb do odkrycia. Zmieniły się też czasy. Ceny tych kopiowań, nośników nie były już przerażające. Byłam przekonana, że teraz dokręcimy zdjęcia, dołączymy dokumenty, a TVP będzie najszczęśliwsza na świecie, że jako pierwsza pokaże ten materiał. Nie była.

Spore rozczarowanie?

- Wie pan... zawzięłam się i własnym sumptem w drugim obiegu zrealizowałam ten film w firmie mojego kolegi. W 2009 roku, kiedy pracowałam jeszcze w TVP, organizowana była wyprawa na 70-lecie zdobycia szczytu. Zrobiłam wszystko, żeby wysłać na nią operatora telewizji. Pojechał. Wyprawą - śladem dziadka Jakuba Bujaka - kierował Jan Lenczowski. Nie zdobyli szczytu, ale nie o to chodziło, tylko o przywrócenie pamięci. Powstały zdjęcia i film "Orłem Być". TVP znów nie była zainteresowana. Film jest w mojej dyspozycji.

Nie wiem, czy to dobre słowo, ale mam wrażenie, że pamięć o wyprawie była przez długie lata po wojnie skutecznie zacierana...

- Myślę, że to właściwe słowo. Bo to nie tylko kwestia wojny, sześciu lat wyrwanych z życiorysów wszystkich Polaków. Wiele pięknych historii poleciało w niepamięć. Janusz Klarner brał udział w powstaniu warszawskim, a komuna robiła wszystko, aby zniszczyć tych bohaterów. Wiele z nich zginęło bez śladu w tajemniczych okolicznościach. Do dzisiaj nie wiadomo, co się z nimi stało. Zostali rozstrzelani? Zesłani na Sybir? Klarner zniknął z ulicy. Wyszedł po zakupy czy do kogoś i przepadł. Jego siostra opowiadała mi, jak dwa lata stała pod więzieniem na Rakowieckiej z paczkami, żeby sprawdzić, czy zostanie przyjęta. Jeśli tak, znaczy, że jej brat jest więźniem. Nigdy jej nie przyjęto. Nigdy nie dał znać.

Komuniści nie chcieli nawet dopuścić do publikacji jego książki.

-  Chyba w 1949 roku była gotowa do druku. Klub Wysokogórski otrzymał wówczas od UB pismo. Domagano się, aby nazwisko autora zniknęło z okładki. Dzisiaj można wzruszać ramionami ze zdziwienia, wtedy wszystko było możliwe. Książka nie miała prawa wyjść. Ukazała się dopiero w 1956 roku, siedem lat po zniknięciu Klarnera.

Tak samo nie wiemy, co się stało z Bujakiem.

- Pani Magda Bujak-Lenczowska kontaktowała się z prezydentem Ryszardem Kaczorowskim, prosiła o sprawdzenie, jakie są możliwości dotarcia do dokumentów. Nic nie można było wskórać. Brytyjczycy utajnili na 50 lat wszystkie dokumenty dotyczące jego zniknięcia.

Czyli nie ma szans, żeby się czegokolwiek dowiedzieć?

-  Nie ma. Może gdybyśmy rozpisali wielki publiczny apel do Polonii w Wielkiej Brytanii, ktoś by sobie coś przypomniał, ale nie sądzę, żeby to były jakieś przełomowe odkrycia. Bujak zajmował się prototypami silników odrzutowych. Pani Magda zdobyła jego odręczne rysunki. Dałam jeden z takich szkiców do konsultacji generałom naszych sił powietrznych. Od razu powiedzieli, że jak na tamte czasy, to były wyjątkowe projekty, niezwykłej wartości strategicznej. Praca Bujaka była tajna, zawsze miał przy sobie ochronę. I zniknął. Na nasze możliwości trudno cokolwiek poszukiwać, nie ma punktu zaczepienia. Wracając do Klarnera, jeden z prokuratorów IPN powiedział mi kiedyś, że są domniemania, że zamęczono go w katowni UB na ul. Cyryla i Metodego w Warszawie. To tylko poszlaki. Dowodów nie ma.

A jakieś poszlaki przy Bujaku?

- Nic. Zupełnie. Jedna wielka tajemnica, legenda i mit Nanda Devi. Hindusi wierzą, że jak ktoś postawi nogę na szczycie, to zginie, a jego ciało nie zostanie odnalezione. Wygląda na to, że sporo w tym prawdy. Pyta pan, dlaczego nikt nie szukał, dlaczego nikt o nich nawet nie rozmawiał? Do dzisiaj pozostaje to dla mnie znakiem zapytania. Środowisko doświadczonych taterników było bardzo hermetyczne, wymagające pod względem etycznym i moralnym. Ekskluzywność tego środowiska nie opierała się na pieniądzach, bo nikt ich nie miał. To byli wykształceni ludzie, często patrioci zaangażowani w działalność podziemną. O himalaistach z 1939 roku powszechnie się nie mówiło.

I wracamy do zacierania pamięci. Świadomego lub nie...

-  Ten ostracyzm jest uzasadniony. Cokolwiek wielkiego było udziałem Polaków przed wojną, miało iść w zapomnienie, miało nie być bohaterów z okresu międzywojnia, w szkole o nich nie uczono. Nie rozumiem natomiast, dlaczego TVP - mając świadomość, że złożenie zdjęć z 1939 i 2009 roku plus proste dokrętki to jest groszowa produkcja - tego filmu nie chciała. Nawet poparcie prezydenta Lecha Kaczyńskiego dostałam. Do dzisiaj mam pismo z jego podpisem.

To nie jest dobry argument dla obecnych władz TVP?

-  Uświadomił mi pan, że lata starań zmęczyły mnie na tyle, żeby jeszcze komuś ten film proponować, bo brakuje mi sił. Ale pora jest dobra. Może za pana sprawą o wyprawie usłyszy prezes TVP i przy kolejnej rocznicy do tematu wróci? To piękna karta w historii Polski. Ta historia światowej klasy wyczynu sportowego Polaków, ich losy - i tyle lat zacierania tej karty, sukcesu, ludzi... to wszystko razem uświadamia nam, jak jesteśmy okaleczonym narodem, pozbawionym godności i dumy z samych siebie.

Rozmawiał Dariusz Jaroń

*

Warto przeczytać:

Wierni skale. Historia ściśle tajna

INTERIA.PL

Reklama

Reklama

Reklama

Strona główna INTERIA.PL

Polecamy