W nastawionym wyłącznie na sukces, ekspresowo pędzącym do przodu XXI wieku nie ma czasu ani na smutek i żal, ani tym bardziej na spowolnienie tempa życia żałobą i refleksją. Cyfrowo-korporacyjne realia odsuwają na bok tak niezręczne dla fatycznego dyskursu wydarzenia jak śmierć. Śmierć, która we współczesnej, postmodernistycznej kulturze i tak jest tematem mocno niewygodnym. Wciąż temat tabu - Śmierć jest tematem tabu i unikamy go. To podstawowy lęk egzystencjalny; wiemy że znikniemy, a w dodatku nie wiemy jaki sens ma, czy będzie miało, to nasze życie - komentuje w rozmowie z Interią dr Mariusz Makowski z Katedry Psychologii i Dydaktyki krakowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego. Inaczej jest, gdy umiera ktoś znany, gwiazda czy celebryta. Dlaczego? Zanim jednak odpowiemy na to pytanie, należy rozróżnić sytuację śmierci gwiazdy i śmierci celebryty. - Musimy rozróżnić te zdarzenia, bo one nie są tożsame. Łączy je fakt, że umiera ktoś znany. Ale w przypadku gwiazd chodzi o ludzi, którzy są również wykreowani przez media. Ale oni na bycie gwiazdą zasłużyli: wysiłkiem, rozwojem, pracą, karierą, taką inkubacją... Od początku rozwijali swój talent, dochodząc do szczytów - tłumaczy profesor Kazimierz Krzysztofek z Instytutu Nauk Społecznych warszawskiej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, specjalista w sprawach społeczeństwa informacyjnego i sieciowego. - W przypadku śmierci osoby uznanej media podejmują temat śmierci, by przypomnieć dorobek i dokonania tej osoby. Innymi słowy, zmarły pisarz, polityk, aktor "zza grobu" po raz kolejny przypomina o tym, kim był, jaki ślad zostawił po sobie, ile z niego mamy obecnie. Mówię tu na przykład o jego spuściźnie kulturowej, ustawodawczej czy choćby o osobistych wspomnieniach i wzruszeniach - wyjaśnia dr Makowski. - Medialna żałoba po takich osobach ukazuje, że tego rodzaju postacie zdecydowanie "non omnis moriar" - ocenia dr Makowski dodając, że odejście osoby powszechnie uznanej powoduje u niektórych grup społecznych "poczucie pewnej pustki i zagubienia". Zwłaszcza gdy zmarła gwiazda była przedstawicielem pokolenia czy autorytetem. - Osoby z tego kręgu czują się jak oddział wojska, którego dowódca poległ. Jakby słabsi, pozbawieni przewodnika i reprezentanta, z którym można się utożsamiać. Śmierć - "lubię to" - wyraz żałoby czy radości z cudzego nieszczęścia? Dyskutuj! Prawo rozhamowania internetowego działa Śmierć tak zwanych celebrytów wywołuje inny implikacje. - W tym przypadku śmierć jest jak ostatni rozbłysk meteoru. Miałkość dokonań nie pozwala na spektakl wznowień i ukazanie życiorysu poprzez dzieła. Mógłbym rzec: śmierć jest aktem bardzo "celebryckim" w tym sensie, że sama przez się jest aktem gwałtownym, budzącym emocje i obchodzącym każdego. Tak więc każdy celebryta może liczyć na to, że jego odejście wypełni czołówki gazet - przyznaje dr Mariusz Makowski. Wspomniane "czołówki gazet", rozumiane także jako strony główne portali internetowych, stają się polem dla wymiany poglądów i dyskusji prowadzonych niekoniecznie w klimacie licującym z powagą sytuacji, jaką jest śmierć. - W sieci działa tak zwane prawo rozhamowania internetowego. Tam się nie szanuje nikogo i niczego. Paleta opinii jest bardzo szeroka. Są opinie standardowe i - można nawet powiedzieć - ugrzecznione. Dużo jest jednak też zawiści i tzw. hejterstwa - nawet po śmierci jakiejś osoby. A o zmarłym w internecie może wypowiedzieć się każdy - komentuje prof. Kazimierz Krzysztofek. - Standardem etycznym w przypadku śmierci jakiejś osoby, niekoniecznie wybitnej, jest rzymska zasada: "De mortuis aut bene, aut nihil" ("O zmarłych należy mówić dobrze albo wcale"). Tak było w przypadku kultury przed internetem, chociaż powoli to się zmieniało. Szanowano majestat śmierci. Natomiast w internecie tego nie ma. Wszystko jest detabuizowane. Nie ma tabu, nie ma szacunku majestatu śmierci. Pewnych opinii, które można przeczytać w internecie po śmierci jakiejś znanej osoby, nie można sobie wyobrazić w mediach przedinternetowych: telewizji, radiu czy w prasie - dodaje naukowiec. Śmierć jak w teatrze Na poziom tzw. hejterstwa niewątpliwie wpływa fakt, że w przypadku śmierci bardzo znanej osoby mamy do czynienia z kolejną odsłoną w medialnym teatrzyku, z jakim nieodłącznie związane jest życie każdego celebryty. Tym razem z odsłoną dopisaną przez życie, a raczej jego kres. - Wiele osób postrzega świat celebrycki jako sztuczny, wykreowany medialnie, pełen tandetnych dekoracji i masek stworzonych na potrzeby lansu wizerunków. Zatem jeżeli i tam zdarza się śmierć, to jest to śmierć jak w teatrze: bezpieczna i oswojona, bo umieszczona w scenicznej konwencji. Król pada martwy na deski, ugodzony mieczem z tektury... - tłumaczy dr Makowski. Nasz rozmówca zwraca również uwagę na bardziej wstydliwy dla społeczeństwa efekt śmierci celebryty: - Jest to aspekt mniej ujawniany na zewnątrz. Niektórym ludziom robi to dobrze, bo mają poczucie "sprawiedliwości społecznej". Zazdroszczą celebrytom, którym tak się świetnie powodzi, a są - w opinii niektórych komentujących - beztalenciami. Gdy któryś z nich umiera, mają poczucie, że "jest sprawiedliwość na tym świecie i względem pani z kosą wszyscyśmy jednacy". Śmierć celebryty. "Lubię to"? Czy zatem - biorąc pod uwagę wszystkie wyżej wymienione perspektywy śmierci celebryty - można postawić kontrowersyjną i niewygodną tezę, że społeczeństwo "lubi" kiedy umiera bożyszcze tłumów? - Na pewno nie można niczego interpretować w odniesieniu do tak różnorodnej masy jak "społeczeństwo". Co do tezy - dotyczyć to będzie osób, którym ten fakt luzuje nieco dyskomfort związany z tym, że sami nie są w tej pozycji, w tym miejscu hierarchii społecznej czy towarzyskiej. Będą tu więc osoby zazdrosne w sposób bierny, czyli takie, które zazdroszczą, jednocześnie nic nie robiąc, by na przykład podnieść własną atrakcyjność dla innych, oraz osoby zawistne, czyli takie, które są agresywne wobec obiektów, którym zazdroszczą - wyjaśnia dr Mariusz Makowski. - Nie ma żadnych badań na ten temat. Można się zdać na ocenę intuicyjną. Biorąc pod uwagę bezinteresowne chamstwo, którego skala jest duża, oraz poziom zawiści, można twierdząco odpowiedzieć na to pytanie. Tutaj wchodzi również pewna forma kompensacji własnych krzywd - domniemanych czy prawdziwych. Na zasadzie: "Dobrze mu tak". W Polsce skala zawiści jest większa niż gdzie indziej. Tak jak w porzekadle: "Szewc zazdrości kanonikowi, że biskupem został" - dodaje prof. Kazimierz Krzysztofek.