"Ukraińcy nie chcą podjąć dialogu", "nie ma tej dobrej woli po stronie ukraińskiej", "Ukraina nie chce się rozliczyć ze swojej historii", "trudno się porozumieć, kiedy słyszy się interpretację wydarzeń na Wołyniu strony ukraińskiej" - te wypowiedzi polskich polityków nie wyjaśniają awersji naszych wschodnich sąsiadów do "podjęcia dialogu" czy "rozliczenia historii". Wystarczy jednak przyjrzeć się ukraińskiej polityce historycznej, by zrozumieć, gdzie leży przyczyna ich zatwardziałej postawy. Nie tylko "zielone ludziki" By mówić o współczesnej polityce historycznej Ukrainy, należy wyjść od najważniejszego dla Kijowa współczesnego zagadnienia - rosyjskiej agresji na Krym i Donbas. Ale to nie wyłącznie "zielone ludzki" sprowokowały taką, a nie inną politykę tożsamości naszego wschodniego sąsiada. Jak zauważa Tadeusz Andrzej Olszański w "Wielkiej dekomunizacji. Polityka historyczna Ukrainy w czasie wojny", wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej, od procesu określanego znamiennie "leninopad". Na początku 2014 roku pomniki Włodzimierza Lenina i inne sowieckie pozostałości rzeczywiście "padały" na Ukrainie w takim tempie, że w ich likwidację automatycznie musiały włączyć się władze - po prostu nie miały innego wyjścia, zostały porwane przez żywioł. A mówimy tu setkach pomników, tysiącach miejsc upamiętniających Sowiety i dziesiątkach tysięcy odsowieckich ulic. Tutaj w obrazie pojawia się kolejny element, który zasadniczo wpłynął na obecny kształt tożsamości historycznej Ukraińców, a o którym już wspominaliśmy - wojna z Rosją. Biorąc pod uwagę, że terror czasów komunistycznych utożsamiany był z Kremlem, zmiana geometrii postrzegania wroga nastąpiła płynnie. Jak pisze Olszański, napaść "wywołała gwałtowną ucieczkę od rosyjskości" w ukraińskim społeczeństwie. Należało tylko spojrzeć w historię Ukrainy i znaleźć bohaterów, którzy o wolność i niepodległość walczyli właśnie - i koniecznie - z Rosją. Doszło nawet do tego, że Bohdan Chmielnicki, którego nazwiskiem ochrzczono przecież miasto Płoskirów, stał się nie do końca wygodną postacią - w końcu zaporoski hetman poddał Ukrainę Moskwie. Współczesny trop był oczywisty: "niebiańska sotnia" i "niebiańska warta". Historyczny? Również. Ukraińska Powstańcza Armii i Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, które zajadle walczyły z Sowietami. Problem w tym, że nie tylko z Sowietami, ale też polskimi cywilami, których ukraińscy nacjonaliści bestialsko wymordowali. Kolejny kłopot to fakt, że u boku nazistowskich Niemiec wielu przyszłych banderowców i ounowców brało czynnie udział w Holokauście. Czy rozmawiać z Wjatrowyczem W promowaniu nacjonalistów jako bohaterów Ukrainy doskonale odnalazł się prezes ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej i jeden z aktywistów z Majdanu - Wołodymyr Wjatrowycz. Dziś to główny architekt ukraińskiej polityki historycznej, reżyser polityki tożsamości Kijowa, bezwzględnie gloryfikujący UPA i OUN, nawet za cenę przemilczania albo naginania faktów. Publikowane w polskiej prasie wywiady z Wjatrowyczem potrafią podnieść ciśnienie absolutnie jednostronnym i zmanipulowanym postrzeganiem ludobójstwa na Wołyniu. - Krytycznie oceniam prace historyczne Wjatrowycza. Pisałem i mówiłem o tym niejednokrotnie - mówi Interii profesor Grzegorz Motyka, wybitny ekspert historii polsko-ukraińskich stosunków. - Wjatrowycz z całej palety dokumentów dotyczących "antypolskiej akcji" UPA wybiera jeden, a następnie poprzez próbę zanegowania jego wiarygodności, próbuje podważyć ustalenia polskich historyków, co nie ma większego metodologicznego uzasadnienia. Natomiast choćby ze względu na funkcję prezesa ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, jaką sprawuje Wjatrowycz, a także rolę, jaką odegrał na Majdanie, gdzie ludzie przecież ryzykowali życie w obronie poszanowania podstawowych praw obywatelskich, stał się on ważnym uczestnikiem życia publicznego na Ukrainie. Dlatego z całą pewnością jest to partner, z którym nawet twardo się nie zgadzając, należy jednak rozmawiać. Mam nadzieję, że rozumie on, iż przemilczanie zbrodni wołyńskiej jest drogą prowadzącą jedynie do katastrofy - powiedział naukowiec. Wydaje się, że nadzieje te są niestety płonne. Wjatrowycz konsekwentnie buduje własną retorykę, zupełnie nie dbając nie tylko o historyczno-naukowe standardy, ale i o negatywne konsekwencje kreowania polityki historycznej opartej na zaprzeczaniu niewygodnych dla "legendy" UPA i OUN faktów. Efekt? Można już chyba powiedzieć, że oficjalne popsucie relacji polsko-ukraińskich, prawdopodobny przyszły spór z Izraelem o rolę ukraińskich nacjonalistów w Holokauście, wreszcie pewnie i dysonans z Unią Europejską, do której Ukraina rzeczywiście "z Banderą na sztandarze nie wejdzie". Wzrost nastrojów antysemickich Zatrzymajmy się przy kwestii pamięci Zagłady na Ukrainie, o której w alarmujący sposób pisał na łamach "The New York Times" Eduard Doliński, dyrektor Ukraińskiego Komitetu Żydowskiego. W artykule "Czego obawiają się ukraińscy Żydzi" wytyka ukraińskiemu IPN, że gloryfikując UPA i OUN, zupełnie pomija się nie tylko ludobójstwo Polaków na Wołyniu, ale też udział w Holokauście, nieskrywaną ksenofobię i ideologiczny antysemityzm tych organizacji, które Żydów uważały za "przeważnie wrogo nastawione do naszego ukraińskiego organizmu ciało". Według Dolińskiego, efektem takiej polityki jest nasilenie się antysemickich incydentów na Ukrainie, jak na przykład zdewastowanie monumentu pomordowanych w Babim Jarze dziesiątek tysięcy Żydów, którzy zginęli z rąk Niemców, ale też pomagających nazistom ukraińskich oddziałów. UPA gloryfikowana w podręcznikach Efekt działania Wjatrowycza jest też inny. Pomimo wyraźnych sygnałów płynących nie tylko z zagranicy, ale też i w pewnym stopniu z samej Ukrainy, coraz więcej Ukraińców pozytywnie postrzega UPA i OUN. Jak podaje Olszański, stopień akceptacji nacjonalistów w ukraińskim społeczeństwie przekroczył już 50 procent. Taki przekaz, gdzie UPA i OUN prezentowane są jako siły walczące o niepodległą Ukrainę, a nie dokonujące ludobójstwa na polskich sąsiadach czy współpracujących z Niemcami w eksterminacji Żydów, trafił również do podręczników szkolnych. Tym samym młodzi Ukraińcy poznają historię ojczyzny, ale mocno ocenzurowaną i zmanipulowaną. Historię, w której dla Ukrainy druga wojna światowa zaczęła się jeszcze przed 1 września 1939 roku, a to walkami oddziałów ounowskiej Siczy Zakarpackiej z "faszystowskimi" Węgrami i rzekomo Polakami, gdzie UPA to oficjalnie armia sojusznicza walcząca z nazizmem i okupantami, wreszcie gdzie ukraińska kolaboracja z Niemcami była incydentalna, a już na pewno nie miała takiej skali, jak masowa kolaboracja Rosjan. Rosja pojawia się w tej retoryce nie bez powodu. Na konfrontacji z Kremlem opiera się przecież obecnie ukraińska polityka tożsamości. Polska i Izrael są tu ranione "rykoszetem". Słowa Juszczenki bolesne dla Polaków W ton działań pobudzanych przez ukraiński IPN wpisuje się też ustawa o statusie prawnym i oddaniu czci pamięci bojowników o niepodległość Ukrainy w XX wieku, która przyznaje status bojownika prawie wszystkim nacjonalistycznym organizacjom ukraińskim. Wyłączono ugrupowania, które otwarcie współpracowały z Niemcami, jak na przykład bataliony Nachtigall i Roland czy SS Galizien. Szkopuł w tym, że wielu ukraińskich nacjonalistów należało właśnie do tych "nieuznanych" przez ustawę, kolaborujących z nazistami bojówek, gdzie przecież liczni upowcy przechodzili przeszkolenie bojowe, a raczej - powiedzmy wprost - "ludobójcze". Nie będziemy się tutaj pochylali głębiej nad oficjalnym ukraińskim postrzeganiem Zbrodni Wołyńskiej, rzucimy tylko takie nieuzasadnione historycznie sformułowania, jak "druga wojna polsko-ukraińska", "symetria zbrodni", "spontaniczne wystąpienie ludności". Wszystko to na określenie z góry zaplanowanego przez ukraińskich nacjonalistów ludobójstwa co najmniej stu tysięcy polskich dzieci, kobiet i mężczyzn. Jakże boleśnie dla nas brzmią w tej perspektywie ostatnie próby zrównania UPA z Armią Krajową przez byłego prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenkę. Bolą, ale czy powinny dziwić, jeżeli podobną retorykę od lat prezentuje Wjatrowycz, piszący o Wołyniu jako o wojnie "polskiego podziemia i AK" z "ukraińskim podziemiem i UPA"? Nie powinny, a dziwią, ponieważ przegapiliśmy moment, kiedy w stanowczy, acz zdecydowany sposób powinniśmy zadbać o postrzeganie polskich ofiar ludobójstwa na Wołyniu. Podobnie zresztą ma się sprawa z niesławnymi "polskimi obozami śmierci", które wciąż musimy "odkręcać". Dlaczego akurat teraz? Teraz wszystkie działania "naprawcze" będą musiały być nagłe, gwałtowne i z tego powodu będą odbierane przez Ukraińców jako wymuszone i agresywne. Zresztą podobnie interpretowane są przez część Polaków, bo jak inaczej rozumieć krytyczne głosy pod adresem ministra Witolda Waszczykowskiego i jego bliżej niesprecyzowanej koncepcji blokady ukraińskich obywateli o antypolskim nastawieniu. Takie doraźne i powierzchowne działanie nie może zakończyć się sukcesem. Trzeba zadać sobie również pytanie, dlaczego akurat teraz doszło do zmiany, którą wcześniej - jak to określił Waszczykowski - polegała na "zaciskaniu zębów" na ukraińskie pseudonaukowe teorie o ludobójstwie na Wołyniu. Od kilku tygodni ze strony polskich władz mamy bowiem do czynienia z niespotykanym wcześniej natężeniem krytycznych uwag pod adresem ukraińskiego postrzegania tej zbrodni. Czy odniosą skutek? Czy jest szansa na historyczne pojednanie? Jeżeli wypatrywać jakiegokolwiek światełka w tunelu, to być może znacząca zmianę przyniesie zakończenie konfliktu na wschodzie Ukrainy. Wtedy intensywnie patriotyczna dla Ukraińców, a rażąco nacjonalistyczna dla Polaków i również Żydów, retoryka zostanie przytępiona. Czy jednak na tyle, by Ukraina zaakceptowała ludobójcze działanie przywódców UPA i OUN oraz ich udział w Holokauście? Z tym może być kłopot. Przecież, jak już zauważyliśmy, w szkołach ukraińskich nauczają przede wszystkim o bohaterstwie nacjonalistów. Kijów z czasem zmieni optykę? Jest też inna możliwość. Obecnie stery ukraińskiej polityki historycznej nie znajdują się w rękach ukraińskich polityków. Może gdy oni zaczną nią kierować, a na horyzoncie pojawią się inne widoki niż tylko rosyjska agresja, jak na przykład perspektywa głębszej integracji europejskiej i płynące stąd wymierne korzyści, Kijów w cywilizowany sposób spojrzy na "dziedzictwo" ukraińskich nacjonalistów. W końcu polityka historyczna to tylko narzędzie do osiągania politycznych celów.