Przypomnijmy, że ORP "Orzeł" to wyjątkowa jednostka w historii polskiej marynistyki. Zbudowany w 1936 roku za pieniądze ze składek społecznych, był najnowocześniejszym okrętem podwodnym II Rzeczpospolitej. 1 września 1939 roku ORP "Orzeł" wypłynął na Morze Bałtyckie, by zabezpieczać wybrzeże przed ewentualnym desantem niemieckim od strony morza. 155 dni później okręt zawinął do Tallina, by wysadzić chorego kapitana. Jednostka została internowana, zabrano z niej dziennik pokładowy, mapy i część uzbrojenia. W nocy polscy marynarze porwali okręt z estońskiego portu i - to ewenement w historii marynistyki - kierując się mapami narysowanymi z pamięci popłynęli w kierunku Anglii. Po czterdziestodniowym rejsie, ściganemu przez niemiecką flotę i bombardowanemu przez niemieckie samoloty okrętowi udało się dopłynąć Wielkiej Brytanii. Od grudnia 1939 roku ORP "Orzeł" pełnił służbę na Morzu Północnym. To polska załoga w kwietniu 1940 roku zatopił u wybrzeży Norwegii załadowany wojskami desantowymi, niemiecki transportowiec "Rio de Janeiro". Polacy przyczynili się w ten sposób do ujawnienia rozpoczętej przez Niemców, a utrzymywanej w tajemnicy, inwazji na Norwegię. 23 maja 1940 roku załoga ORP "Orzeł" wypłynęła na swój kolejny patrol na Morze Północne. W niewyjaśnionych dotąd okolicznościach okręt nie powrócił z morza. Według wielu hipotez, mógł on wpłynąć na pas zaminowany przez Niemców lub Anglików, czy też został przypadkowo zatopiony przez Brytyjczyków. Wraku jednostki do dziś nie udało się odnaleźć. Kolejną próbę podejmie ekipa Tomasza Stachury, z którym rozmawialiśmy na temat wyprawy w celu odnalezienia okrętu na dnie Morza Północnego. Skąd przekonanie, że to wasza ekspedycja odnajdzie ORP "Orzeł"? Tomasz Stachura: Już ekipa ORP "Lech", która poszukiwała wraku ORP "Orzeł" w czerwcu zeszłego roku, była bardzo bliska jego odkrycia. Zresztą byłem nawet na 99 procent przekonany, że oni jada odkryć ORP "Orzeł". To, co według ich wiedzy i przekonania było na dnie, to był okręt podwodny, który tylko o metr różnił się długością od ORP "Orzeł". Kiedy wrócili nie odkrywając tego, czego szukali, po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że w zasadzie dlaczego nie my nie możemy tego zrobić? W zasadzie dla Polaka zajmującego się nurkowaniem, nie ma ważniejszego wraku, niż ORP "Orzeł". Mnie udało się odkryć i zidentyfikować na dnie Bałtyku całą masę wraków. W większości były to jednak albo hitlerowskie wraki, albo drewniane okręty, które u nas nurków nie wywoływały większych emocji. Natomiast ORP "Orzeł" jest takim Mont Everest dla każdego odkrywcy wraków. Dlatego w czerwcu 2013 roku, po nieudanej ekspedycji Marynarki Wojennej, przyszedł pomysł, by spróbować zrobić to samodzielnie. - Dlaczego nam ma się udać? Z poszukiwaniem wraków jestem związany od wielu lat. Organizuje konferencje Baltictech, podczas których spotykają się najlepsi nurkowie wrakowi Bałtyku. Wielokrotnie udało nam się znaleźć na Bałtyku bardzo ciekawe i wcześniej nieodkryte wraki, dlatego stwierdziłem, że jesteśmy predysponowani do odnalezienie ORP "Orzeł". Od strony nurkowej nie widziałem żadnego problemu, natomiast brakowała nam wsparcia hydrograficznego, czyli poszukiwania z powierzchni, oraz wiedzy historycznej. W czasie poprzednich ekspedycji poznałem Benedykta Haca, który jest fantastycznym hydrografem, i Huberta Jando, historyka i doktoranta, fachowca w dziedzinie ORP "Orzeł". Wspólnie usiedliśmy i okazało się, że ich pasją jest również odnalezienie wraku. Połączenie tych trzech umiejętności daje nam duże szanse na odnalezienie okrętu. Na jakiej podstawie określiliście miejsce zatonięcia? Brakuje archiwaliów i tak do końca nie wiadomo w jakich okolicznościach ORP "Orzeł" zatonął.- Właśnie dlatego to jest tak ciekawa zagadka do rozwikłania. Jak wiadomo, jest dziewięć hipotez dotyczących zatonięcia ORP "Orzeł". My musieliśmy skupić się na jednej z wersji wydarzeń, by bez sensu nie pływać po Morzu Północnym. Dlatego za sugestią historyka Huberta Jando postanowiliśmy się skupić na koncepcji, wedle której polski okręt został omyłkowo zatopiony przez brytyjski samolot. Według tej hipotezy, 3 czerwca 1940 roku brytyjski samolot patrolowy wracając do bazy zauważył na powierzchni wody okręt podwodny nie należący do brytyjskiej floty. Samolot zrzucił bomby, które zatopiły okręt. Jest zresztą notatka w tej sprawie, na którą natrafiono dopiero kilkanaście lat temu. W zasadzie w tym momencie to najbardziej wiarygodna wersja dotycząca zatonięcia ORP "Orzeł". Co ciekawe, pilot bombowca podał bardzo dokładną jak na tamte czasy pozycję samolotu. To w linii prostej około 90 mil od wybrzeży Szkocji. Nam udało się uzyskać dwadzieścia dwie pozycji leżących w obszarze domniemanego ataku. Postanowiliśmy, że będziemy krążyć 15 mil wokół tej pozycji i sprawdzać wszystkie wraki. Wśród tych dwudziestu dwóch obiektów udało nam się znaleźć dwanaście nowych wraków. Niestety, nie były to wraki okrętów podwodnych. To, że nie znaleźliśmy wówczas ORP "Orzeł" trudno uznać za sukces. Jednocześnie udało nam się wyeliminować masę obiektów, które nimi nie są. Zrobiliśmy mały krok w znalezieniu ORP "Orzeł". Obszar, w którym będzie poszukiwać "ORP Orzeł", czyli Morze Północne, nie należy chyba do najłatwiejszych dla nurków? - Tak, na pewno. To jest Morze Północne, a jego głębokość w badanych przez nas miejscach wahała się od 70 do 135 metrów. A to są poważne głębokości dla nurka. Sama odległość od brzegu jest również sama w sobie niebezpieczeństwem. W linii prostej do brzegu jest około 90mil, ale do najbliższego portu jest to już ponad 120 mil. W przypadku załamania pogody pokonanie tej odległości zajmuje bardzo dużo czasu - prawie dobę. To też jest spore ryzyko. Wreszcie, ostatnio korzystaliśmy z kutra rybackiego, który nie jest przystosowany do przewożenia nurków, co też nie jest bezpieczne. Nurek schodząc do wody powierza swoje bezpieczeństwo na ręce spikera czy kapitana statku. Dodatkowo nurkowanie na głębokość 90 czy 135 metrów jest samo w sobie obarczone ryzykiem. Zwłaszcza w Morzu Północnym, które jest zimne i ma bardzo silne prądy. Nakłada się cała masa niebezpieczeństw. My będąc ostatnio w tamtej okolicy nie zeszliśmy ani razu, bo uważaliśmy, że badanie hydrograficzne jest dużo cenniejsze niż nurkowanie. Udało nam się spuścić przyrządy do wody i po kolei badać wszystkie wraki. Co będzie dla waszej ekspedycji największym wyzwaniem?- Żeby odkryć wrak, trzeba mieć dużo szczęścia. Przede wszystkim trzeba pozyskać pozycję okrętu. Trzeba trafić na dobrą pogodę, mądrego kapitana i sprawną jednostkę pływającą. Z tego powodu największym sukcesem będzie połączenie tych wszystkich rzeczy naraz. Zgranie ekipy, odnalezienie poszukiwanego statku, znalezienie dobrego kapitana i trafienie na odpowiednie okno pogodowe. Ostatnio w tej kwestii mieliśmy sporo szczęścia, bo na siedem dni na morzu tylko ostatniego dnia pogoda nie dopisała i musieliśmy uciekać. Wiem natomiast, że ekipy holenderskie poszukujące swojego okrętu wielokrotnie musiały zawracać z powodu pogody i nie osiągnęły niczego.O "ORP Orzeł" powiedziano i napisano już prawie wszystko. Czy według pana jest jednak jakaś kwestia, która nie została wystarczająco zaakcentowana?- Absolutnie tak. Na początku traktowałem tą ekspedycję jako typową wyprawę nurkową. Ale z czasem zacząłem zagłębiać się w historię "ORP Orzeł" oraz jego budowy, i zacząłem odnajdywać całą masę nieprawdopodobnych rzeczy. Okoliczności zbudowania okrętu pokazują, jak silnym społeczeństwem byliśmy w okresie międzywojennym. Jak wiadomo, "ORP Orzeł" powstał ze składek obywateli. Okazało się, że zebrane pieniądze są niewystarczające i potrzebny był jakiś pomysł, by zrealizować budowę do końca. Politycy w tamtych czasach, a mówimy o roku 1936, pojechali do stoczni holenderskiej, która zgodziła się zbudować "ORP Orzeł" i przekonali ich, że zapłacą za okręt płodami rolnymi. Przekonali ich również, że stal i elektryka do "ORP Orzeł" będzie pochodziły z Polski. To są historie, które zapierają dech w piersiach, bo pokazują, jak młode Państwo Polskie w okresie XX-lecia międzywojennego potrafiło zdecydowanie działać i walczyć o swoje. - Kolejna rzecz to brawurowa ucieczka "ORP Orzeł" z Tallina. To fakt powszechnie znany. Niewiele osób wie jednak, że parę dni po ucieczce Związek Radziecki zaanektował Estonię, podając za przyczynę nieudolność władz estońskich właśnie w związku z ucieczką polskiego okrętu z portu. Od razu nasuwa się tu skojarzenie z niedawną sytuacją na Krymie, kiedy Rosjanie szukali jedynie powodu, by tam wkroczyć. - Warto też wspomnieć o próbie odbicia "ORP Orzeł". Polska marynarka na początku września 1939 roku miała gigantyczne problemy z obroną. Nie przeszkodziła to jednak w wysłaniu motorówki "Albatros" z kilkoma zdeterminowanymi marynarzami, którzy mieli za zadanie odbić "ORP Orzeł" z Tallina. Nawet ta wyprawa motorówką to jest gotowy scenariusz na ciekawy film! - Nie wiem, czy wszyscy znają okoliczności radzieckiej prowokacji. We wrześniu 1939 roku, kiedy "ORP Orzeł" był na Bałtyku, Sowieci ogłosili, że polski okręt podwodny zatopił ich statek. Później, dopiero w latach 60., okazało się, że to było kłamstwo i prowokacja. Kapitan radzieckiego okrętu podwodnego otrzymał rozkaz zatopienia radzieckiego okrętu handlowego. Coraz głębiej wchodząc w historie "ORP Orzeł" dotarło do mnie, że to jest gotowy scenariusz na fascynujący filmowy. Dlaczego ORP Orzeł wywołuje tyle emocji? To obecnie najpopularniejszy polski okręt.- My Polacy mamy mało bohaterów. Bohaterów, którzy od początku do końca zachowali się nieskażenie, a dodatkowo nie odnieśli klęski. "ORP Orzeł" zasłużył się zatopieniem nazistowskiego transportowca "Rio de Janeiro" i przysłużył aliantom w czasie wojny na morzu. To był sukces. Poza tym "ORP Orzeł" to jest najciekawsza nierozwikłana zagadka II wojny światowej. Wciąż nie wiemy, co się tak naprawdę stało. A wiadomo, że zagadki przyciągają. To są powody, dla których "ORP Orzeł" znalazł się w centrum zainteresowania. - Wreszcie, jest jeszcze jedna sprawa. Wśród młodzieży zrobiła się moda na patriotyzm, co jest fantastycznym zjawiskiem. A "ORP Orzeł" wspaniale się wpisuje w to ten fenomen.