W najbliższy weekend ma rozpocząć się masowy odstrzał dzików. Ministerstwo Środowiska i Polski Związek Łowiecki twierdzą, że to skuteczny sposób przeciwdziałania rozprzestrzeniania się wirusa afrykańskiego pomoru świń (ASF). Czy słusznie? - W tej dyskusji pominięty został głos naukowców - zaznacza ekolog Radosław Ślusarczyk. - Mówią oni, że odstrzał nie będzie miał pozytywnego wpływu nie tylko na populację dzików, ale też zahamowanie rozprzestrzeniania się ASF. Zupełnie nie wyciągnięto wniosków z intensywnych odstrzałów dzików, do których doszło trzy lata temu na ścianie wschodniej w województwie podlaskim. Skutek odstrzałów był taki, że wirus ASF przeszedł linię Wisły. Dodatkowo raport Najwyżej Izby Kontroli wykazał, że coś takiego jak bioasekuracja, czyli najskuteczniejszy sposób walki z wirusem, jest fikcją. Dzik jest tylko wektorem przenoszenia tej choroby wirusowej - podkreśla rozmówca Interii. Dlaczego naukowcy mają wątpliwości, czy masowy odstrzał dzików jest skuteczną metodą na zahamowanie rozprzestrzeniania się tej choroby? - Z kilku powodów - odpowiada aktywista. - Po pierwsze, dziki zaczynają się uodparniać na wirus ASF, co jest bardzo niebezpieczne. Po drugie, polowania zbiorowe na dziki rozpędzają stada tych zwierząt w inne obszary, czym zarażamy kolejne zwierzęta. Dzik średnio areałowo żyje na czterech kilometrach kwadratowych. Ale wystraszony dzik jest w stanie przemieścić się na duże odległości. Dodatkowo, dziki to mądre i inteligentne zwierzęta, poddany presji łowieckiej jest w stanie bardzo szybko się rozmnażać, co potwierdzają badania. Zresztą dotyczy to wielu gatunków, na przykładów wilków: im większa presja łowiecka, tym większe nadprogramowe rozmnażanie się zwierząt. Wszystko w celu uratowania gatunku. Paradoksalnie więc odstrzały zbiorowe mogą być działaniami nieskutecznymi, co pokazały odstrzały w Polsce - podkreśla ekolog. "Dzik nie wchodzi do chlewni. Wchodzi tam człowiek" Ślusarczyk wskazuje na jeszcze jeden problem związany z masowym odstrzałem dzików. - W naszym kraju mamy problem z tym, że tak naprawdę do końca nie wiemy, ile tych dzików mamy, co potwierdzają nie tylko naukowcy, ale też Polski Związek Łowiecki. Tymczasem masowy odstrzał dzików jest fizycznie niemożliwy - zaznacza. - Mamy więcej wątpliwości naukowych, niż twardych naukowych danych, że masowy odstrzał dzików jest skuteczną metodą na ASF. Natomiast mamy twarde dane, że najskuteczniejszą metodą walki z ASF jest bioasekuracja, czyli zabezpieczenie hodowli świń przed wirusem. Raport NIK wyraźnie pokazuje, że w Polsce zupełnie nie poradzono sobie z ASF, że dochodziło do fałszowania dokumentacji weterynaryjnej, że 74 proc. hodowli w strefie ASF nie było należycie zabezpieczonych. To, co powinniśmy zrobić, to pomóc rolnikom w faktycznym zabezpieczeniu hodowli. Przecież do chlewni nie wchodzi dzik. Wchodzi tam człowiek - przekonuje Ślusarczyk. - Chciałem jednak zaznaczyć, że jako koalicja Niech Żyją! nie występujemy przeciwko rolnikom, którzy naszym zdaniem powinni otrzymywać odszkodowania za straty poniesione przez działalność dzikich zwierząt. W kwestii dzików ktoś rolników po prostu wprowadził w błąd. Najważniejsze jest, by hodowla rolników była bezpieczna. To można osiągnąć, wprowadzając skuteczne metody. Odstrzał dzików metodą skuteczną nie jest. Rolników trzeba zrozumieć. Oni mają prawo obawiać się o własne hodowle i w tym aspekcie należy im się wsparcie państwa: edukacyjne i finansowe - dodaje. Bioasekuracja przy pomocy starego materaca? Ślusarczyk zwraca ponownie uwagę na raport NIK, gdzie znajdziemy m.in. zdjęcia dokumentujące "sposoby" bioasekuracji, takie, jak na przykład... stary materac czy dywan rozłożony przed wejściem do chlewu, zamiast maty nasączonej środkiem dezynfekcyjnym albo maty odkażającej, zsuniętej z drogi tak, by samochód mógł przejechać, nie zwalniając. - W ten sposób przecież nie można zapewnić skutecznej bioasekuracji! Tak w Polsce walczymy z ASF... - kończy. Ekolog wskazuje na przykład Słowacji i Czech. Tam zachęcano ludzi do szukania w lasach martwych dzików. - Padły na ASF dzik może przez wiele miesięcy zarażać, to jest ognisko wirusa, które trzeba jak najszybciej zgasić - tłumaczy. - Tymczasem w Polsce strzelamy do wszystkich dzików i dopiero wtedy sprawdzamy, czy to jest osobnik chory, czy zdrowy. Zatem zachęcamy myśliwych do wybijania dzików, nie wiedząc czy są chore, czy zdrowe. A sposób naszych południowych sąsiadów, sposób skuteczny w walce z ASF, u nas nie jest wzięty pod uwagę. Przecież można finansowo nagradzać osoby, które wskażą w lesie padłego dzika. A po polskich lasach spaceruje wiele osób. Wskazanego padłego dzika zabezpieczyłaby wówczas służba weterynaryjna i zlikwidowała ognisko wirusa. Wówczas mamy sukces w tłumieniu ogniska rozprzestrzeniania się tej choroby. Obecnie jest to postawione trochę na głowie - ocenia. Dziki w Polsce jak wróble w Chinach? Aktywista zwraca również uwagę na pewną nieścisłość prawną. - Odstrzał dzików ma być czyniony w ramach odstrzałów zbiorowych. A przecież jest to odstrzał mający na celu walkę z wirusem, czyli powinny to być odstrzały sanitarne, a nie zbiorowe. Według przepisów, odstrzały sanitarne to nie są odstrzały zbiorowe. Podczas odstrzałów sanitarnych konieczne jest zabezpieczenie weterynaryjne, a myśliwi powinni przejść bioasekurację. Tymczasem obecnie wiemy, że pierwsze polowania mają być w sobotę. I tyle. Na pewno nie będzie to odstrzał sanitarny. Inny problem to kwestia odstrzału dzików na terenach, na których odstrzelono już dozwoloną liczbę zwierząt. Czy ci myśliwi, którzy pójdą w sobotę polować na dziki, będą działać zgodnie z prawem łowieckim, jeśli odstrzelą kolejne osobniki ponad normę? To wszystko stoi na głowie. Chaos spowodowany jest działaniami polskiego rządu i to w tak ważnej kwestii. Chaos, który nie wziął się z wczoraj. Problem ASF trwa już trzy lata. Mieliśmy sporo czasu na prowadzenie skutecznych działań - mówi. - Warto na koniec dodać, przy okazji zbiorowych polowań na dziki, że dzik to jest niesłychanie pożyteczne zwierzę w ekosystemie. To zwierzę zapewniające higienę w lesie, bo na przykład zjadające padlinę. Przypomina mi się tutaj casus komunistycznych Chin, gdzie wybito prawie wszystkie wróble i jak katastrofalny miało to efekt dla środowiska - przypomina Ślusarczyk.