Co najmniej ośmiu trekkerów, w tym Polka i dwóch Polaków, zginęło po tym, jak nepalski właściciel schroniska na przełęczy Thorong La pod Annapurną obiecał turystom bezpieczne sprowadzenie ich z zagrożonego lawiną terenu w zamian za pieniądze, a później porzucił turystów na pewną śmierć - twierdzi rozmówca "Telegraph". Nepalczyk miał zażądać od trekkerów 2000 dolarów za bezpieczne doprowadzenie ich do stanowisk ratowniczych dolinie Muktinath. Po zainkasowaniu pieniędzy i podzieleniu się nimi z jednym z tragarzy, mężczyzna zniknął. 31-letni Eitan Edan z Izraela twierdzi, że po ucieczce przewodnika śmierć w burzy śnieżnej poniosło co najmniej ośmiu turystów. Izraelczyk dodał, że w jego grupie trekkingowej byli głównie jego rodacy i turyści z Polski. Jak relacjonuje Edan, grupa blisko 100 trekkerów schroniła się przed śnieżną burzą w budynku na przełęczy Thorong La. Z powodu ekstremalnych warunków pogodowych, schronisko pełne było innych turystów. Pomimo zagrożenia życia i zdrowia gości, właściciel zażądał, by wszyscy turyści opuścili schronisko. Dodał, że za kwotę 2000 dolarów poprowadzi ich w bezpieczne miejsce. "Około godziny 14-15 właściciel zapowiedział, że zamyka budynek i zażądał opuszczenia schroniska. Powiedział, że zna bezpieczne miejsce niedaleko stąd, ale zaprowadzi nas tam, jeżeli każdy z turystów zapłaci mu 1000 rupii (około 30 zł - przyp. red.). Na zewnątrz nie było bezpiecznie, brakowało też tlenu na tej wysokości" - relacjonuje przebywający w szpitalu w Katmandu izraelski turysta. Według Edana grupa trekkerów zgodziła się zapłacić Nepalczykowi połowę sumy, a resztę dopiero po doprowadzeniu do stanowisk ratowników w Muktinath. Z grupą schodził m.in. nepalski tragarz Pasang Tamang, który zginął później próbując ratować innych turystów. Jak jednak twierdzi Izraelczyk, tragarz porozumiał się z właścicielem schroniska i wziął część pieniędzy od trekkerów. Przy zwłokach Tamanga znaleziono ponad 22 tysiące rupii i około 100 dolarów. "Mógł dalej żyć, ale pomógł ratować innych i zginął. To był biedny człowiek, pomagał innym i dzięki temu zarabiał na życie. Zmarł z wyczerpania i wychłodzenia. Kiedy leżał bez sił na śniegu powiedział innym, że umiera" - broni tragarza jego pracodawca Laxman Ghimire z Swissa Trekking Agency. Według jednych doniesień, zarabiający za dzień pracy około 15 dolarów Tamang miał uratować około 20 turystów. Izraelscy trekkerzy twierdzą, że tragarz miał problemy z poruszaniem się ze względu na ciężki plecak, który niósł ze sobą. Edan powiedział również, że w trakcie zejścia na dół, prowadzona przez właściciela schroniska grupa mijała wołającą o pomoc Hinduskę. Nepalczyk nie chciał jednak jej pomoc twierdząc, że "jest skończona, bo noga odmawia jej posłuszeństwa". "W pewnym momencie okazało się, że przewodnik zgubił drogę. Zatrzymaliśmy się, a on kazał nam się wspinać. Gdy po chwili zaczęliśmy go szukać, okazało się, że zniknął" - relacjonuje izraelski turysta. Edan twierdzi, że z powodu ucieczki Nepalczyka śmierć poniosło kilku turystów. "Wśród nich było czterech moich przyjaciół. Byli młodzi, mieli po 20-30 lat" - żali się. Rozmówca "Telegraph" przekonuje, że turyści zginęli tylko z powodu chciwości właściciela schroniska i tragarza. "Przekonywali nas, że jeżeli pójdziemy z nimi, to przeżyjemy. Okazało się, że turyści, którzy zostali w domu na przełęczy przeżyli huragan. W naszej grupie było też trzech polskich turystów, którzy zginęli" - powiedział. "Za ich śmierć obwiniam zarówno właściciela schroniska i Pasanga. Ten ostatni sam zginął. Jego przyjaciele starają się zrobić z niego bohatera. Prawda jest taka, że nie zgodził się nas sprowadzić, dopóki nie otrzymał pieniędzy. Trwało to ponad godzinę. Nikt nie dbał o nasze bezpieczeństwo, nie interesowali się niczym. Tamang i właściciel schroniska myśleli tylko o pieniądzach" - oskarża. To nie było ukartowane porzucenie turystów Sensacyjną relację turysty zamieszczoną w gazecie "Telegraph" komentuje w rozmowie z Interią doświadczony himalaista Jerzy Natkański, dyrektor generalny Fundacji Wspierania Alpinizmu Polskiego im. Jerzego Kukuczki. - Nepalczycy to sympatyczni, uczciwi i przyjaźnie nastawieni do turystów ludzie. Oczywiście, tak jak w każdej populacji, i tam mogą zdarzać się wredni oszuści. Nie sądzę jednak, by ukartowali porzucenie tej grupy turystów. Być może sytuacja ich sama przerosła i sami ratowali się ucieczką? Trudno nam to ocenić, bo nas tam nie było i nie wiemy, jakie warunki panowały - mówi. - Może oni rzeczywiście zdecydowali się, że pomogą turystom, wzięli od nich po 1000 rupii, co nie jest kwota szokującą jak na tamte warunki, ale przegrali z pogodą? Patrząc na okoliczności i śmierć tego tragarza, to wydaje mi się że sytuacja ich przerosła. To są ludzie, którzy pracują tam od lat i znają trasę na pamięć. Wydaje mi się, że to nie było ukartowane porzucenie turystów - przekonuje Natkański. - Warto byłoby porozmawiać z tym człowiekiem, który prowadził to schronisko, chociaż schronisko to za duże słowo, bo na tej przełęczy stoją kamienne budynki nakryte brezentem. Być może on powiedziałby, że turyści mu zniknęli? Może oni sami się pogubili w tych trudnych warunkach i sami się ratowali, a wyglądało to jakby uciekali? - zastanawia się. - Nepalczycy to bardzo miły i uczynny naród. Tym, co przyciąga turystów do Nepalu, to gór, oprócz pięknych widoków i krajobrazu, są także ludzie i ich niesamowita życzliwość. Oczywiście, jeżeli w jakieś miejsce przyjeżdżają tłumy turystów, część próbuje ten fakt wykorzystać i działa nieuczciwie. Z tego powodu byłbym dalie od generalizowania i naciągania złej opinii na nepalskich tragarzy. W każdej grupie zdarzają się osoby nieuczciwe. Podkreślę jednak jeszcze raz, że Nepalczycy to osoby godne zaufania - zaznacza Natkański. - Mam nadzieję, że po ostatniej tragedii władze Nepalu zaczną monitorować dokładniej pogodę. Podczas naszych wypraw bardzo dbamy, by dobrze znać prognozy, bo okna pogodowe w wysokich górach szybko się zmieniają. A prognozę na jeden dzień do przodu można przewidzieć z dokładnością co do godziny. W październiku tam jest piękna pogoda, przyjeżdżają tysiące turystów. Ale to wciąż są góry, wysokość ponad 5400 m.n.p.m. To był nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Z jednej strony cyklon, z drugiej strony brak monitorowania pogody na miejscu - ocenia himalaista.