- Boli mnie, że bank zdziera ze mnie pieniądze, a ja jestem mróweczką i ciężko pracuję - mówi Interii Joanna. Jest tuż po trzydziestce, od kilku lat mieszka w Warszawie. Jak wielu jej rówieśników i rówieśniczek w pewnym momencie miała już dość wynajmowania lokum, postanowiła więc zaciągnąć kredyt hipoteczny na swoje własne mieszkanie. Kredyt otrzymała w połowie 2021 roku, wtedy też przeniosła się "na swoje". Kiedy rata kredytu rośnie prawie dwukrotnie... Rok później, z początkowej kwoty 1600 zł jej miesięczna rata urosła do prawie 3000 zł. - Jakoś sobie radzę - mówi. - Póki co mam warunki, żeby tyle płacić. Pracuję na etacie, dorabiam jeszcze na dodatkowych zleceniach - dodaje. Podwyżki rat, ale i rosnące ceny w sklepach sprawiają, że każdy wydatek jest przez Polaków dokładnie planowany i przemyślany. Tak jest chociażby w domu Mai. Maja i jej partner mieszkają w Sopocie. Z końcem grudnia 2021 roku zaciągnęli kredyt hipoteczny na 20 lat. Wtedy rata była na poziomie 900 zł. Na sierpień prognozowana jest na 1300 zł. Para zrezygnowała z zakupu niektórych produktów ze względu na ogólny wzrost cen. Mniej wychodzą na miasto, do restauracji. Ograniczyli też korzystanie z wydarzeń kulturalnych. - W tym roku nie planowaliśmy żadnych wakacji za granicą. Reasumując, każdą złotówkę oglądamy z dwóch stron - mówi Maja. Drogi wynajem czy kredyt hipoteczny? - Człowiek czuje się też trochę bezsilny, bo brał kredyt, by mieć po prostu gdzie mieszkać, a nie po to, by spekulować nieruchomościami - opowiada z kolei Patryk, 30-letni księgowy z Torunia. Do zakupu pchały go wysokie ceny najmu. Kredyt hipoteczny ze zmiennym oprocentowaniem zaciągnął razem z narzeczoną w kwietniu 2019 roku. Na początku wysokość raty wynosiła 1310,74 złote. Potem, po obniżkach stóp procentowych spadła do 1005,43 złotych. Obecnie wynosi 1566,88 - wylicza z dokładnością co do grosza Patryk. Jak dodaje, 1 lipca czeka na kolejną aktualizację WIBOR-u. - Policzyłem, że rata skoczy do około 2002 złotych. Oznacza to, że od pierwotnej kwoty mam wzrost 700 złotych, a od najniższej raty o 1000 złotych - mówi. Twierdzi, że mieli "szczęście", bo gdy brali kredyt nie mieli aż tak dużej zdolności kredytowej, a w planach mieli "tylko" mieszkanie, a nie budowę domu. - Może w Lidlu czy Biedronce nie musimy się przejmować, czy brać ulubiony ser czy też ten tańszy, ale na pewno te rosnące raty sprawiają, że zastanawiamy się nad potencjalnymi wydatkami. Bo skoro wzrosło z 1000 zł do 2000 złotych, to nikt nie wie, ile jeszcze wzrośnie. A to oznacza, że najlepszym co możemy obecnie zrobić, to zbierać kasę na potencjalne podwyżki rat, a także na nadpłatę kredytu - mówi. Nagła fala podwyżek sprawiła, że Patryk przestał traktować ratę kredytu jak "czynsz", który po prostu trzeba co miesiąc opłacać. - Teraz traktuję to bardziej jak faktyczne uciążliwe zobowiązanie, którego należy się pozbyć albo jak najmocniej ograniczyć - podsumowuje. Kredyt ze stałym oprocentowaniem nie taki prosty Kamil i Agata z Koszalina mieli plan: oszczędzanie na wkład własny, kupno domu, dziecko. Kredyt hipoteczny zaciągnęli, jak mówią, "w najgorszym możliwym, ale też ostatnim możliwym momencie", to znaczy latem 2021 r. - Chcieliśmy starać się o dziecko, a widząc, jak ceny nieruchomości szybują w górę, wiedzieliśmy, że to ostatni moment, że potem nie będzie nas stać ani na kredyt, ani na dom, a inflacja będzie zjadała pieniądze szybciej, niż będziemy je w stanie odkładać - opowiada Kamil. Oboje są samozatrudnieni, więc, jak wspomina Kamil, proces przyznania kredytu był batalią. Wnioskowali o kredyt ze stałym oprocentowaniem. - Wbrew tezom finansowych mędrków z Twittera nie jest tak, że każdy może go dostać. W banku powiedziano nam, że kredyt na stałe oprocentowanie dostaniemy, ale na 25 lat. Niestety jednocześnie bank uznał, że nie mamy zdolności kredytowej na 25 lat, więc zostały nam tylko raty ze zmiennym oprocentowaniem na lat 30 - relacjonuje. W końcu dostali kredyt na kupno i wykończenie domu. - Nic ekstrawaganckiego, szeregowiec z kawałkiem ogródka na obrzeżach niewielkiego miasta, w cenie kawalerki na Mokotowie w Warszawie - mówi Kamil. Rata kredytu zjada połowę dochodu Rata na umowie wynosiła nieco ponad 2300 zł. - Nie zapłaciłem tak niskiej kwoty ani razu - opowiada mężczyzna. Gdy stopy procentowe i WIBOR rosły, małżeństwo zaczynało się coraz bardziej stresować. Rosły też ceny materiałów i robocizny. - Koszty wykończenia wywindowały daleko poza zakładany budżet, nie mówiąc o tym, że na dzień dobry powitały nas rachunki za gaz rzędu 1000 zł miesięcznie, bo tylko taka forma ogrzewania była dostępna - mówi. A na wprowadzenie do nowego domu poczekają jeszcze kilka miesięcy. Według obecnego harmonogramu rata ich kredytu wynosi ponad 5000 zł. - To kwota przed uwzględnieniem ostatniej podwyżki WIBOR-u, więc spodziewam się rychłego przebicia 6000 zł. - mówi Kamil. I dodaje, że nie wie, co wtedy zrobią. Dopóki mogą, ratują się braniem każdego możliwego zlecenia. W tym momencie rata kredytu stanowi ponad połowę ich wspólnego dochodu. Rata kredytu skoczyła z 3 tys. do 7 tys. Aleksandra mieszka z mężem i dwojgiem małych dzieci w Krakowie. Półtora roku temu zaciągnęli kredyt ze zmiennym oprocentowaniem na dom. Wtedy stopy procentowe utrzymywały się na niskim poziomie. - Zdawaliśmy sprawę z tego, że pójdą w górę, bo o tym się mówiło - mówi Aleksandra. Początkowa rata ich kredytu wynosiła 3000 zł miesięcznie. Byli przygotowani na podwyżkę do 5000 zł. - Ale przyszła też wojna, czego nikt nie przewidział i w naszej ocenie stopy zaczęły rosnąć niepokojąco szybko. Czytaliśmy wiele analiz na ten temat i tak naprawdę wszystkie były bardzo zachowawcze, każdy bał się stawiać jakąś tezę - opowiada. Z kolei w banku usłyszeli, że sytuacja niebawem się uspokoi. Nie uspokoiła się. Z początkowych 3000 zł teraz płacą prawie 7000 zł. Po wielu konsultacjach postanowili przejść na stałe oprocentowanie kredytu. - W tym roku na wakacje nie pojedziemy - mówi Aleksandra. Z kolei dla Małgorzaty i Pawła ratunkiem przed inflacją okazała się poduszka finansowa, którą udało im się wypracować przez kilka poprzednich lat. Paweł zaciągnął kredyt na mieszkanie w 2013 roku, jeszcze przed ich ślubem. Jesienią zeszłego roku wynosiła około 1100 zł, teraz ponad 1800 zł. Mieszkają w Gdańsku, niedaleko obwodnicy i jak podkreśla Małgorzata, dziś nie mieliby najmniejszych szans na wynajem takiej powierzchni, tj. ok. 57 metrów kwadratowych za choćby bliską temu kwotę. - Nie spodziewaliśmy się aż takiego wzrostu raty - przyznaje Małgorzata. Wiosną zaczęliśmy zastanawiać się nad tym, co zrobić. Nie potrafimy inwestować pieniędzy, nie mamy też wielkich oszczędności, żeby na przykład kupić nieruchomość czy ziemię. Stwierdziliśmy więc, że naszą inwestycją będzie nadpłata kredytu - mówi. W ciągu ostatnich lat mieli możliwość odkładania środków. Postanowili, że w tej chwili najlepsze co mogą zrobić, to przeznaczenie oszczędności na nadpłatę i skrócenie okresu kredytowania. Wakacje kredytowe Nie każdy jednak może sobie pozwolić na wypracowanie takiej poduszki finansowej. Dla tych, którzy nie mają oszczędności, z pomocą mogą przyjść tzw. wakacje kredytowe. Skorzystać z nich będzie można od 1 sierpnia. Osoby posiadające złotowy kredyt zaciągnięty na realizację własnych celów mieszkaniowych będą mogły do końca 2023 roku odłożyć w czasie spłatę ośmiu rat. Według rządowych założeń z wakacji kredytowych skorzysta do 0,5 mln osób, które rzeczywiście potrzebują sięgnąć po ten instrument - ocenił Waldemar Buda, minister rozwoju i technologii, podczas konferencji prasowej na początku czerwca. Dodał, że rząd nie zamierza zmieniać powszechności zasad korzystania z programu. Czytaj także: Wakacje kredytowe: Wszyscy uprawnieni skorzystają z udogodnienia? - Z jednej strony rozumiem, że dla niektórych to może wydawać się niesprawiedliwie, że ktoś, kto ma bardzo wysokie dochody też może skorzystać z takiego rozwiązania. Ale jest też druga strona medalu - gdyby chcieć wprowadzić jakieś ograniczenia, pojawia się problem, jak ustawić taki próg. Zawsze będzie grupa osób, która będzie czuła się poszkodowana, bo zabrakło im kilku złotych, albo przekroczyli próg, bo brali nadgodziny, w związku z czym ich dochód wzrósł - ocenia Jarosław Sadowski, główny ekonomista Expandera. Jak mówi, ustanowienie progu dot. dochodu wymagałoby także weryfikacji, a to tez dodatkowy koszt. - Gdy weźmiemy to wszystko pod uwagę, wydaje mi się, że mimo wszystko jest to rozsądne rozwiązanie, żeby nie robić żadnego progu - dodaje. Z wakacji kredytowych chcą skorzystać Agata i Kamil. Jak mówią, po prostu nie mają innego wyjścia. Kamil mówi też o presji społecznej, którą odczuwa w ostatnim czasie. - Jakby było mało podduszającej presji ekonomicznej, to w internecie panuje wszechobecna nagonka na "złotówkowiczów" i "kredyciarzy", którzy "rzucili się na darmowe pieniądze". To siada na mózg - żali się Kamil. I dodaje: - Kupując dom, nie patrzyliśmy z żoną na jego "potencjał inwestycyjny", tylko podobnie jak tysiące młodych ludzi chcieliśmy mieć gdzie żyć i wychować potomstwo. Dziś już nie myślimy o potomstwie, bo nawet jedno dziecko byłoby w obecnej sytuacji samobójstwem ekonomicznym. Myślimy tylko o tym, żeby jakoś przetrwać - dodaje.*** Niektórzy rozmówcy i rozmówczynie nie chcą podawać swoich prawdziwych imion. Dlatego w kilku przypadkach imiona w artykule zostały zmienione.