Aleksandra Zaprutko-Janicka, Interia: Przed wylotem na szczyt do Londynu prezydent Recep Tayyip Erdogan zagroził, że Turcja zablokuje plany bałtyckie sojuszu, jeśli NATO nie uzna kurdyjskiej milicji YPG za organizację terrorystyczną. Co ta deklaracja oznacza dla bezpieczeństwa Polski i innych krajów bałtyckich? Prof. Artur Gruszczak: - Gdyby rzeczywiście potraktować te działania Turcji jako pryncypialne i realizowane z całą konsekwencją, oznaczałoby to bardzo niepokojącą sytuację. Doszłoby do zablokowania dalszych planów wzmocnienia obecności wojskowej sojuszu na tak zwanej wschodniej flance i przeniesienie uwagi na flankę południową. - Do tej pory strategia NATO, zwłaszcza po 2016 roku, zmierzała do równoważenia tych dwóch obszarów. Oczywiście każdy z nich ma bardzo istotne znaczenie ze względu na bezpieczeństwo nie tylko państw członkowskich, które położone są w tych dwóch rejonach, ale także całego sojuszu. Próba złamania, czy też zaburzenia tej równowagi jest niepokojąca dla całego sojuszu. - Interesy większości państw członkowskich rozłożone są niejako między tymi dwoma obszarami, zarówno w sensie dyplomatycznym, jak i militarnym. Przy czym mówiąc o południu, mamy tutaj na myśli nie tylko to, co dzieje się w Syrii, na Bliskim Wschodzie i rolę Turcji. Istotnym dla NATO i Unii Europejskiej problemem jest również sytuacja migracyjna w rejonie Morza Śródziemnego i ciągle niestabilna sytuacja w północnej Afryce. To też jest ważny czynnik, który wpływa na rozważania strategiczne i na decyzje podejmowane na spotkaniach państw członkowskich sojuszu. Jakie są w pańskiej opinii możliwe scenariusze rozwoju sytuacji, jeśli Turcja będzie obstawać przy blokowaniu planu bezpieczeństwa dla państw bałtyckich? - Nie jestem zwolennikiem tworzenia scenariuszy, choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że dla decydentów to jest ważne, bo muszą mieć pewną podstawę do planowania i przewidywania przyszłych działań. Gdybyśmy jednak mieli rozważyć trzy scenariusze - pesymistyczny, realistyczny i optymistyczny, to jak w pana opinii mogłyby się one kształtować? - Pierwszy, najczarniejszy, to scenariusz dalszego rozkładu sojuszu i niestety blokowania działań, które mają żywotne znaczenie dla bezpieczeństwa niektórych państw członkowskich. Tutaj mam na myśli przede wszystkim tak zwaną wschodnią flankę, od krajów bałtyckich po kraje czarnomorskie, przede wszystkim Rumunię i Bułgarię. To jest scenariusz paraliżu NATO w wyniku obstrukcji ze strony Turcji. - Drugi scenariusz jest w mojej ocenie bardziej realistyczny. Obserwujemy tutaj grę, w której Turcja, a dokładniej dyplomacja turecka, jest rozgrywającym, a przynajmniej aspiruje do takiej roli. Chodzi o pewien spektakl, który będzie toczył się w najbliższych godzinach w Londynie. Ten teatr, pełen gestów i groźnych min, jest skierowany raczej do publiczności we własnym kraju, niż do społeczności transatlantyckiej, czy międzynarodowej. Wiadomo, że pozycja Erdogana słabnie ze względu na przedłużający się kryzys gospodarczy i koszty zaangażowania w działania w Syrii i militarne, polityczne i prestiżowe. To będzie demonstracja siły Turcji, która oczywiście zakończy się kompromisem, bo Ankara nie zaryzykuje wypadnięcia z sojuszu. Nawet takiego bardziej symbolicznego, niż faktycznego wykluczenia. Nikomu na tym nie zależy. To będzie taka kulminacja napięcia, które zostanie rozładowane ustępstwami Turcji w zamian za pewne korzyści. - Trzeci scenariusz, który można nazwać dość optymistycznym, to wykorzystanie tej manifestacji oraz wcześniejszych manifestacji Macrona i Trumpa do wszczęcia poważnej dyskusji nad odbudową sojuszu. NATO potrzebuje odbudowy tożsamości, wspólnej strategii i przede wszystkim współdziałania w sprawach naprawdę kluczowych, jak wzmocnienie obecności we wrażliwych obszarach, czyli na wschodzie i południu Europy. Współpraca w kwestii potencjału militarnego, zwłaszcza porozumienie między Amerykanami a wiodącymi państwami europejskimi, oraz długofalowe działania które doprowadzą do kolejnej zmiany koncepcji strategicznej, przyjęcia nowego wieloletniego planu działania sojuszu na najbliższe lata, w tym przypadku na trzecią dekadę XXI wieku. W dzisiejszej "Rzeczpospolitej" ukazał się wywiad z Jensen Stoltenbergiem. Jego wypowiedzi brzmią trochę jak robienie dobrej miny do złej gry. Wspomina między innymi o tym, że NATO nie ma "listy wrogów". Czy pana zdaniem dałoby się stworzyć taką krótką listę nie tyle wrogów, co raczej wyzwań w dziedzinie bezpieczeństwa, jakie stoją przed państwami sojuszu? - Rola sekretarza generalnego jest bardzo ważna i odpowiedzialna. To jest rola dyplomaty, twarzy sojuszu, ale też - nie da się ukryć - pośrednika. Napięcia pomiędzy kilkoma krajami są coraz trudniejsze do załagodzenia. Mimo wszystko zgadzam się z Jensem Stoltenbergiem, że NATO nie ma wrogów. NATO jest sojuszem nastawionym na obronę państw członkowskich, terytorium północnego Atlantyku, ale także na budowę stabilnych i zasadniczo pokojowych stosunków w wymiarze bezpieczeństwa narodowego. Oczywiście to jest dość idealistyczne założenie. Tym niemniej, sojusz ma długą listę wyzwań i ta lista znajduje się zarówno w koncepcji strategicznej, jak i w politycznych deklaracjach ze spotkań na szczycie. Ciężko je wszystkie wymienić, bo jest ich naprawdę wiele i cały czas się zmieniają. Gdybyśmy jednak mieli wybrać trzy, to co znalazłoby się na tej krótkiej liście? - Moim zdaniem po pierwsze byłaby to odbudowa tożsamości sojuszu jako organizacji bezpieczeństwa i obrony regionu północnoatlantyckiego. Po drugie zaangażowanie NATO działania stabilizacyjne w najbliższym otoczeniu Europy i Stanów Zjednoczonych, czy Ameryki Północnej. Oczywiście w różnej formie, nie tylko obecności wojskowej, ale także poprzez dialog z państwami otaczającymi sojusz. Po trzecie znalezienie złotego środka między obronnym charakterem sojuszu i mimo wszystko koniecznością aktywnej odpowiedzi na działania nieprzyjazne, czy wręcz wrogie wobec sojuszu. Mam tu namyśli przede wszystkim wojnę informacyjną prowadzoną przez Rosję, ataki w cyberprzestrzeni, stałe nękanie infrastruktury informatycznej, infrastruktury krytycznej państw członkowskich sojuszu, a także infrastruktury samego sojuszu.