Po kilku dniach oczekiwania, dzisiaj wreszcie poznaliśmy zapowiadane przez premier Beatę Szydło "zmiany personalne i systemowe" w rządzie. Potwierdziły się informacje o dymisji ministra finansów Pawła Szałamachy i powierzeniu nowych obowiązków wicepremierowi Mateuszowi Morawieckiemu. Pozostali ministrowie zostają na stanowiskach. Szefowa rządu długo jednak kazała czekać na decyzję. Zaplanowana na godz. 15 konferencja rozpoczęła się po półtoragodzinnym opóźnieniu. - Budowanie napięcia, czyli mówienie o rekonstrukcji, to już taka polska tradycja, a potem z dużej chmury mały deszcz, przynajmniej w sensie personalnym - mówi w rozmowie z Interią prof. Ewa Marciniak. Premier Beata Szydło ogłosiła decyzję o powołaniu Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów, na czele którego stanie minister Morawiecki. - To są zmiany, które być może przełożą się na jakieś konkretne efekty w sferze gospodarczej. Myślę, że należy je traktować jako próbę równoważenia aktywności rządu w sferze socjalnej, czyli mówiąc w skrócie wydawania pieniędzy, z aktywnością w sferze gospodarczej, czyli zdobywania tych pieniędzy - uważa nasza rozmówczyni. Wicepremier Morawiecki ma łączyć stanowiska ministra rozwoju i ministra finansów. - Finanse i rozwój idą w parze , ale warto pamiętać o tym, że dużo władzy to również dużo odpowiedzialności. Myślę, że wicepremier Morawiecki zdaje sobie sprawę z tego, że przejmuje całkowitą, niemal jedyną odpowiedzialność za rozwój gospodarczy kraju. To jest wielkie wyzwanie - mówi prof. Marciniak. Politolog dziwi jednak zastosowanie konstrukcji, w której na czele dwóch odrębnych ministerstw stoi jeden minister. - Oprócz działań w sferze strategicznego myślenia, w roli ministra jest też administrowanie i zarządzanie pracownikami, a to są dwa ogromne resorty. Chyba doba pana wicepremiera będzie musiała się wydłużyć - komentuje prof. Marciniak. Nasza rozmówczyni zwraca też uwagę na to, że ogłoszone dzisiaj zmiany są wynikiem realizacji programu wyborczego Prawa i Sprawiedliwości. - Premier podkreśla, że to co było na etapie obietnicy wyborczej nie podlega korekcie tylko realizacji, czyli jest konsekwentna realizacja założeń, które zostały przyjęte ponad rok temu - mówi. Jak wyjaśnia politolog, pokazano, że temat został rozpoznany na nowo, pojawiła się refleksja, ale to ciągle jest trzymanie się obietnicy wyborczej. - To jest oczywiście dla wyborców PiS powód do utrzymywania poparcia i do wspierania rządu premier Beaty Szydło, a to temu rządowi niewątpliwie się przyda, bo póki co ma taką samą liczbę zwolenników, ale też taką samą liczbę przeciwników. To są mniej więcej równoważne wielkości i myślę, że pani premier zdaje sobie z tego sprawę - przekonuje nasza rozmówczyni.Minister Morawiecki zyskuje znacznie szersze obszary zarządzania i znacznie większą niż do tej pory odpowiedzialność. Nasuwa się pytanie, jak to wpłynie na pozycję samej premier w rządzie i jak szeroka przestrzeń rządzenia jej pozostanie, mając na uwadze to, że jak zauważa prof. Marciniak, na czele innych resortów stoją wyraziści, sprawczy politycy: na przykład Zbigniew Ziobro czy Antoni Macierewicz. - Najbliższe miesiące pokażą, czy zaistniała sytuacja obniży zdolności decyzyjne pani premier, czy też może premier wykorzysta to na własną korzyść podkreślając, kto tu rządzi, kto tu jest szefem - uważa politolog. Zdaniem naszej rozmówczyni, szefowa rządu może "polemizować z niektórymi decyzjami ministra Morawieckiego" albo może "wyłącznie je wspierać, uznając jego większą kompetencję w zakresie np. finansów czy rozwoju". - Najbliższe miesiące będą testem na samodzielność i niezależność pani premier - dodaje prof. Marciniak. Ekspertka zwraca też uwagę na zwroty użyte przez Beatą Szydło w czasie dzisiejszej konferencji prasowej. - Premier wielokrotnie używała narracji pierwszoosobowej: "ja powiedziałam", "ja podjęłam decyzję" itd. To wybrzmiewało kilka razy. Myślę, że chciała też na poziomie retorycznym zademonstrować swoją ważność w rządzie - zauważa prof. Ewa Marciniak.