Według sondażu dla "SE", chęć głosowania na wspólny blok PO, Nowoczesnej, PSL, SLD, Razem i Teraz! deklaruje 50 proc. respondentów. PiS może liczyć na 38 proc. poparcia. W Sejmie znalazłby się jeszcze Kukiz’15, na którego chce zagłosować 8 proc. uczestników badania. Progu nie przekroczyłaby partia Wolność Janusza Korwin-Mikkego (4 proc.). W przypadku osobnego startu partii opozycyjnych wybory wygrałoby Prawo i Sprawiedliwość - również z wynikiem 38 proc. Druga byłaby PO - 38 proc. Do Sejmu weszliby jeszcze: Kukiz'15 (7 proc.), PSL (7 proc.) i SLD (6 proc.). Poza parlamentem znalazłaby się Nowoczesna (4 proc.), Wolność (3 proc.), Partia Razem (3 proc.) oraz Teraz! (1 proc.). Z dużą dozą sceptycyzmu do wyników sondażu podchodzi prof. Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Bez wątpienia zjednoczenie jest czymś, co pomaga w polityce, ale musi się najpierw udać. Zjednoczenie na poziomie sondażu to nie jest to samo co zjednoczenie w realiach. Wiemy z doświadczeń wielu wcześniejszych nowych inicjatyw, że zawsze przy pierwszym pytaniu ona dostaje trochę bonusu. Później się okazuje, że inicjatywa nie jest już czymś wyimaginowanym tylko realnym i często balonik nadziei trochę klapnie - mówi w rozmowie z Interią ekspert. - Taką koalicję trzeba powołać nie na dzień wyborów ale pół roku wcześniej i tyle trzeba ze sobą wytrzymać. To jest kluczowa sprawa. Na razie nie jest oczywiste jakby to miało wyglądać, czy PSL-owcy z Lubelszczyzny na pewno znajdą wspólny język z tymi, co chcieliby wygrać pod tęczowym sztandarem - podkreśla. Nieoficjalne rozmowy Oficjalnie w szeregach opozycji nie toczą się na razie żadne rozmowy o wspólnym starcie w wyborach, ale - jak ustalił Onet - nieformalnie w cieniu gabinetów praca wre. Wśród liderów na razie nie ma jednomyślności co do samej idei. Spory mają się toczyć także o ewentualną przyszłą nazwę koalicji. Opór przeciw zjednoczeniu ma występować w szeregach PSL, choć prezes Władysław Kosiniak-Kamysz ma dawać delikatnie "zielone światło" do porozumienia. Dla części ludowców problemem mają być zbyt liberalne poglądy polityków Nowoczesnej. Koalicja ze "skrzydłami szeroko rozwartymi" Czy istnieją realne szanse na zbudowanie koalicji? - Do zwycięstwa optycznego wystarczy pewnie ugrupowanie trochę mniejsze niż połączenie wszystkich. Natomiast trzeba też powiedzieć, że taki scenariusz nie musiałby być aż tak straszny dla PiS-u. Pytanie, ilu wahających się wyborców szeroka koalicja opozycji będzie w stanie zniechęcać. Przyciągnie pewnie trochę ludzi z centrum, którzy w sprawach ideowych nie mają ostrego zdania, ale może stracić na skrzydłach - mówi prof. Flis. Politolog zwraca uwagę, że koalicja opozycji "musiałaby mieć skrzydła szeroko rozwarte, obejmujące od umiarkowanej prorynkowej konserwatywnej prawicy , przez lewicę obyczajową, po lewicę socjalną". - Trzeba pamiętać o starym porzekadle, że jak się dużo obejmuje to się słabo ściska - dodaje. W tym kontekście prof. Flis przypomina doświadczenia włoskie. - Kilkanaście lat temu największa partia dostawała tam ponad połowę mandatów, więc włoskie partie pogrupowały się w dwa wielkie bloki z taką dokładnością, że poza nimi padło mniej niż pół procenta głosów. Tyle tylko, że obydwa bloki posypały się na drugi dzień po wyborach. Nie jest powiedziane, że drogi na skróty nie mogą wyprowadzić na manowce - przestrzega. Z kolei prof. Kazimierz Kik, politolog z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, zwraca uwagę, że stworzenie tak szerokiego porozumienia jest możliwe tylko w kręgu bezideowych partii. - To znaczy jest to krąg partii, którym jest wszystko jedno, gdzie socjaldemokrata rezygnuje ze swoich ideałów na rzecz liberała, liberał na rzecz socjaldemokraty, a chadek na rzecz obu - mówi Interii. Wspólny klub PO i .N "jedynym słusznym kierunkiem" Pierwszym krokiem budowy porozumienia po stronie opozycji był wspólny start PO i Nowoczesnej w wyborach samorządowych. Potwierdzeniem słuszności tej decyzji są dla polityków PO i N. zwycięstwa kandydatów na prezydentów z KO w dużych miastach. Kolejnym etapem łączenia sił miałoby być powołanie wspólnego klubu parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej w Sejmie. Naciska na to Platforma, ale w Nowoczesnej nie ma zgody w tej kwestii. Publiczną wojnę o przyszłość partii toczą ze sobą Katarzyna Lubnauer i Kamila Gasiuk-Pihowicz. Utworzenia jak najszybciej wspólnego klubu domaga się Gasiuk-Pihowicz. Jej zdaniem "połączenie klubów: PO i Nowoczesnej, dałoby wyborcom jasny sygnał, że KO to twardy polityczny byt, który jest w stanie pokonać PiS". Przewodnicząca partii Katarzyna Lubnauer ma inną wizję. Opowiada się za współpracą z PO, ale przy zachowaniu odrębnej tożsamości. - Uważam, że przewodnicząca klubu powinna reprezentować pogląd przeważający w klubie, a nie swój własny - mówi w rozmowie z RMF FM Lubnauer. Zdaniem prof. Kika połączenie się klubów PO i Nowoczesnej to "jedyny słuszny kierunek". - Obie partie są partiami liberalnymi o charakterze wolnorynkowym w dużym stopniu. Na scenie politycznej dla racjonalnie myślących polityków nie ma miejsca dla dwóch partii o charakterze liberalnym. Myślenie w kategoriach odrębności jest tu sabotażem koncepcji liberalnych. Połączenie tych dwóch partii nie jest żadnym połączeniem - jest powrotem do rzeczywistości sprzed wyborów z 2015 r. - mówi politolog. "Kubeł zimnej wody przebija się do świadomości w PiS" Czy prób budowania szerokiego porozumienia po stronie opozycji powinno obawiać się Prawo i Sprawiedliwość? - Na PiS-ie może zemścić się polityka i strategia nieotwierająca szerszych zdolności koalicyjnych. Istotą demokracji jest koalicyjność bo jej ideą jest kompromis, do którego prowadzi na ogół polityka dialogu, konsensusu. I to jest w demokracjach premiowane. Partia, która chce iść sama po większość z natury rzeczy jest niedemokratyczną partią, ponieważ nie wkomponowuje się w istotę demokracji, czyli konsensualności i kompromisowości. Z kolei w warunkach niskich frekwencji wyborczych wszelkie większości stają się mniejszościami, a rządzenie przez największą mniejszość jest zawsze zaprzeczeniem zasad i postaw demokracji. W związku z tym myślę, że wyniki tego sondażu powinny dać politykom Prawa i Sprawiedliwości wiele, wiele do myślenia - komentuje prof. Kazimierz Kik. Jednak, zdaniem eksperta, PiS na razie nie ma się czego obawiać. - Ale trzeba zmienić strategię - zaznacza. Zdaniem prof. Flisa, PiS nie powinno ignorować wyników tego ani innych sondaży. - Niezależnie od tego jak bardzo pręży się muskuły, to 35 proc., które Prawo i Sprawiedliwość realnie uzyskało w wyborach oznacza, że jednak 65 proc. nie głosowało na PiS i raczej szukało innych rozwiązań. Bycie największym a posiadanie ponad połowy mandatów to nie jest zupełnie to samo. Po ostatnich reakcjach i deklaracjach premiera, widać już, że gdzieś powoli kubeł zimnej wody przebija się do świadomości w PiS - zwraca uwagę nasz rozmówca. - Jeden z moich studentów powiedział kiedyś fantastyczną rzecz, że nie da się dogodzić wszystkim, ale da się wszystkich wkurzyć. To tyczy się zarówno pójścia PiS w stronę centrum jak i szerokiej koalicji. To jest trudna sztuka. Znacznie łatwiej jest wszystkich wkurzyć niż pogodzić różne polityczne nurty - konkluduje prof. Flis.