Po latach do sprawy wraca reporter Cezary Łazarewicz. W reportażu "Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej" rekonstruuje przebieg procesu oraz próbuje ustalić, co działo się z Gorgonową po wyjściu z więzienia.Aleksandra Gieracka: Po niemal 90 latach zrekonstruował pan najsłynniejszy poszlakowy proces II RP. Dlaczego zainteresował się pan sprawą Gorgonowej? Cezary Łazarewicz: - Sprawa Gorgonowej ciągle wracała w sensacyjnej formule. Z lat 70-tych pamiętam film Janusza Majewskiego. Oglądałem go jako dziecko. Robił ogromne wrażenie. Moja babcia uważała, że Gorgonowa została niesłusznie skazana. Nie rozumiała, dlaczego zakończenie filmu jest takie dziwne. W winę Gorgonowej nadal nie wierzy jej córka 86-letnia Ewa Ilić. Chce wznowienia procesu i oczyszczenia matki z zarzutów. W 2014 r. sprawa znów odżyła. - Wtedy wydało mi się to ciekawe jako przypadek sądowy. Zastanawiałem się, czy każdego można rehabilitować, czy można wznowić sprawę nawet sprzed stu lat. A z drugiej strony jak pojechałem do Ewy Ilić, to się dowiedziałem, że to jest cel jej życia. Ona strasznie kocha swoją matkę. Ewa Ilić urodziła się w więzieniu, praktycznie nie znała swojej mamy, a mimo to, czuje z nią bardzo silną więź. - Zbudowała sobie na matce cały świat. Nie pamięta jej twarzy, kontaktu z nią. Jak się dzisiaj z nią rozmawia to mówi, że pamięta ciepło, które od mamy biło. Jak też noc, gdy we Lwowie siostry zakonne wyrywają ją z łóżka, wiozą na dworzec, jadą pociągiem, wysiadają na dworcu w innym mieście i idzie przez korytarze. Dzisiaj już wie, że to były więzienne korytarze w bydgoskim Fordonie. Tyle. Rówieśnicy przezywali Ewę Gorgonichą, musiała żyć z piętnem matki-zabójczyni. Dlaczego jej broni? - Ewa zawsze matki broniła. Ojciec się jej wyparł, wychowywała się w sierocińcu. Wyidealizowała sobie obraz matkę. To jest historia, która ciągnie się od lat 30-tych do współczesności. Każdy, kto się tą sprawą zajmuje, nie może przestać o niej myśleć - tak powiedziała mi Ewa na pożegnanie. I miała rację. Tłum chcący zobaczyć trumnę z ciałem zamordowanej Lusi, zamknięte ulice wokół kościoła, kordon policji pilnujący porządku. Potem - już w czasie procesu - tysiące chętnych do wejścia na salę sądową, grupa kobiet próbująca ukamienować oskarżoną... Czemu sprawa Gorgonowej budziła w mieszkańcach Lwowa tak silne emocje? - Bo to cudowna opera mydlana. Tajemnica, kobieta na ławie oskarżonych, określone miejsce i określony krąg podejrzanych, ktoś z tych ludzi zamordował, ale nie wiadomo do końca kto. W medialnym odbiorze poszlaki wskazywały na główną podejrzaną, ale one nagle się sypią. A do tego niemoralne - jak na przedwojenne standardy - prowadzenie się pana domu i Gorgonowej. Jest jak u Szekspira. Zaremba był architektem, człowiekiem poważanym w mieście. Jego pozycja wpłynęła na skalę zainteresowania sprawą? - No pewnie. Teraz jest tak samo. Jak na kolegiach redakcyjnych zgłasza się temat to naczelny mówi: no tak, to jest zupełnie nieznana osoba, ale gdyby był tam ktoś znany, to chętnie byśmy się tym zajęli. Zaremba był znany. Nie był postacią pierwszoplanową, ale był człowiekiem, o którym się mówiło. Gdyby tamte wydarzenia rozgrywały się teraz, to również wywołałyby podobne emocje? - A sprawa mamy małej Madzi z Sosnowca to co? Też nas wszystkich poruszyła, tylko tam cała Polska najpierw szukała dziecka, które ktoś ukradł z wózka, a potem okazało się, że to matka je zamordowała. Media mogłyby rozhuśtać taką atmosferę. Dzisiaj to wszystko leciałoby na żywo w telewizji. Zaczynając rekonstrukcję sprawy Gorgonowej miał pan jakąś hipotezę w głowie? - Zawsze podchodzę do tematu bez żadnej hipotezy. Staram się przeczytać wszystkie dokumenty, opracowania, wspomnienia, dotrzeć do ludzi. Na początku chciałem spojrzeć na sprawę oczami Zaremby, czyli człowieka, który budzi się w nocy, słyszy krzyk syna, biegnie i odkrywa straszną tragedię. On był zupełnie sparaliżowany tym, co zobaczył. Podczas analizy akt sądowych coś pana zaskoczyło? - To, że to był perfekcyjny proces. Jak się go porówna z tym, jak dzisiaj procesy toczą się miesiącami i latami, to tam bardzo szybko go przeprowadzono. Świadkowie byli na zakładkę, sąd nie zamykał posiedzenia o godzinie 15, tylko pracował do 22, czy nawet 23. Pierwszy lwowski proces zaczął się w drugiej połowie kwietnia, a zakończył się w połowie maja. Gdyby nie to, że na dwa tygodnie został przerwany, bo odesłali do Warszawy dowody do przebadania, to skończyłby się na początku maja. W trakcie procesu pojawiały się zarzuty, że śledztwo w sprawie zabójstwa Lusi było prowadzone niechlujnie, niedokładnie. Znalazł pan coś, do czego można by się przyczepić? - Nie miałem poczucia, że śledztwo było źle prowadzone. Było prowadzone rutynowo. Tam ciągle pojawiał się zarzut, że nie zabezpieczono śladów odciśniętych na śniegu. Obrońca Gorgonowej Maurycy Axer zarzucał śledczym, że zbyt szybko wytypowali sprawcę. Niesłusznie? - Nie wiem, czy na podstawie takich dowodów i poszlak, ktoś inny wytypowałby innego sprawcę. Przecież po zabójstwie do aresztu trafiła nie tylko Gorgonowa, ale też Zaremba. Ma pan dziś jeszcze wątpliwości, co do tego kto zamordował Lusię Zarembiankę? - Ja nie. Ale nie chciałbym tego ujawniać, by nie psuć lektury moim czytelnikom.. Jaki Gorgonowa miała motyw? - On wydaje się oczywisty. To jest kobieta sparaliżowana strachem o siebie i o swoje dzieci. Jest niewolnikiem domowym. Nie ma pracy, jest spoza Polski. Nie wiem jak z językiem. Być może dobrze mówiła po polsku z jakimiś naleciałościami. Zaremba - przedstawiany jako jej dobroczyńca - od wielu miesięcy nie daje jej pieniędzy. W końcu zostawia ją na lodzie. Wyprowadza się do Lwowa, ale bez niej. Co prawda oferuje jej, że może mieszkać w domu w Brzuchowicach i zapewnia, że będzie płacił jakieś pieniądze na utrzymanie dziecka, ale nie mówi jakie. Ale też w każdej chwili może ją wyrzucić, odebrać dziecko. Jest jeszcze ktoś wyjątkowo złośliwy, kto utrudnia jej życie - córka Zaremby. Ona widzi w Gorgonowej kobietę, która złamała jej życie. Lusia jest ukochaną córuchną tatusia, nastawia go przeciwko jego konkubinie, donosi na nią, i w końcu zwycięża. Gorgonowa mogła kalkulować tak, że jak pozbędzie się Lusi, to Zaremba z nią zostanie, i będzie miała szansę na przetrwanie w luksusowych warunkach. Morderca zabił Lusię z zimną krwią? - Na pewno. To nie była zbrodnia w afekcie. Do rangi czołowej obrończyni Gorgonowej urosła niemiecka pisarka Elga Kern. Skąd się wzięło jej zainteresowanie procesem? - Była walczącą feministką. Myślę sobie, że to było tak jak dzisiaj, jeśli mamy wątpliwości w jakiejś sprawie, to znowu Niemcy są winni. Jak Kern trafiła do Polski? - Z korespondencji ze Stanisławą Przybyszewską wynika, że jej przyjazd był na takiej samej zasadzie jak przyjeżdżali różni ludzie w stanie wojennym do dzikiego komunistycznego kraju. Jak ktoś przyjeżdżał z Zachodu i zachwycał się Polską to jego głos był o wiele lepiej słyszalny niż miejscowych. Kern miała kontakt z "Wiadomościami Literackimi", myślę, że dlatego, że zamieścili wcześniej hurraoptymistyczną recenzję jej książki. Ona była też - dzisiaj byśmy powiedzieli liberalna - tak jak tamto środowisko. Trafia do Lwowa przypadkowo, gdy dowiaduje się o lwowskim procesie, publikuje w ważnej gazecie tekst, w którym pisze, że proces jest naciągany, że nie ma dowodów. To idzie w lud, wątpliwości są już coraz bardziej nadymane. Sąd we Lwowie skazał Gorgonową na karę śmierci. Sędziowie mogli czuć presję ulicy, która właściwie sama wydała wyrok, zanim sąd zdecydował? - Adwokaci podnosili, że była zatruta atmosfera, że zwyciężało kołtuństwo. I to prawda, tak było. Gorgonową chcieli przecież zlinczować w czasie wizji lokalnej. Nie znam historii sędziów, którzy skazali Gorgonową, ale ich pozycja była mocna i nie sądzę by podjęli decyzję pod wpływem tłumów. Sąd był zobligowany decyzją podjętą przez dwunastu przysięgłych. (Ona nie była jednoznaczna.) Przysięgli uznali, że Gorgonowa była winna, a sąd mógł, zgodnie z obowiązującym prawem, podjąć jedną decyzję - karę śmierci. Wśród zarzutów podnoszonych przez Elgę Kern był też taki, że wśród przysięgłych nie było kobiety, co jej zdaniem miało wpływ na wyrok. - To jest tak jakbyśmy powiedzieli, że w sądach inkwizycyjnych nie było kobiet. Na pewno to miało wpływ, ale z punktu widzenia realiów lat 30-tych w Polsce, niemożliwe było, żeby tam była kobieta. Gdyby tam była kobieta, to dopiero byłoby niespotykane zjawisko. Jak się popatrzy na skład przysięgłych, to byli tam mężczyźni specyficzni, głównie starsi panowie z urzędniczo-wojskowo-milicyjnych kręgów. Nie stanowili zbyt reprezentatywnej grupy społeczeństwa. Odnalazł pan ostatniego żyjącego świadka zbrodni w Brzuchowicach - Romusię, córkę Gorgonowej i Zaremby. Niesamowite wrażenie robi to, jak dokładnie kobieta pamięta wydarzenia z 30 na 31 grudnia 1931 roku. To wydaje się wręcz nieprawdopodobne. - Wszyscy tak mówią. Też mi dreszcz chodził po plecach, jak mi to opowiadała. Minęło kilkadziesiąt lat, była wówczas małym dzieckiem...- Pamięta, jak tamtej nocy siedzi w łóżku, i wie, że coś ważnego się dzieje, czego mózg czterolatki nie jest w stanie zrozumieć. Czeka aż przyjdzie do niej ojciec. Pytałem nawet specjalistów, czy to możliwe, że pamięta to wszystko. To było wydarzenie, które zmieniło jej życie. Potem została na długie tygodnie sama. Ona nie ściemnia, sama przyznaje, że jedno pamięta, a co innego nie. Opowiadała mi też, jak ją wynosili z domu. Ostatni rzut oka na ojca i matkę, którzy siedzą przy wielkim stole z dwunastoma krzesłami i mają dziwne miny, nienaturalne. Jak tego słuchałem, to czułem się jakbym się cofnął w czasie. Bardzo lubię takie opowieści. W pierwszej części książki dostajemy rekonstrukcję przebiegu zbrodni, śledztwa, procesów. W drugiej opisuje pan poszukiwania śladów Gorgonowej po wyjściu z więzienia. Woli pan grzebać w archiwach czy prowadzić dziennikarskie śledztwo? - Wiadomo, że bardziej ekscytujące jest poszukiwanie śladów. Pierwsze to tylko streszczenie. Zawsze podsyłam swoje teksty koledze. Powiedział mi, że pierwsza część mogłaby być krótsza albo mogłoby jej nie być wcale. Żeby dobrać się do pasjonującego, trzeba było najpierw przedstawić co się stało. Nie miałem lepszego pomysłu na to, niż żeby to zrobić chronologicznie. Dla pana sprawa Gorgonowej jest już zamknięta? Ma pan poczucie, że rozwiązał pan zagadkę? - Tak. Ktoś inny może jeszcze próbować. Dociera pan do miejsca, gdzie ślad po Gorgonowej się urywa. Książka kończy się tajemniczym mailem... - Myślę, że to jest kropka nad i. Chyba, że ktoś się odezwie. Niczego nie naciągam. Są dwie osoby które dobrze tą sprawę znają: ja i Janusz Majewski. Dostałem od Majewskiego maila, w którym napisał, że bardzo mu się to dobrze czytało, że jest wiele nowych tropów, że połączyłem wątki tak, że one są interesujące i wiarygodne. To mówi mi człowiek, który otworzył zbrodnię 40 lat temu i zrobił z tego świetny film. Traktuje to jako komplement. Jak na pana ustalenia zareagowały Ewa Ilić i jej córka Rita? - Wysłałem im książkę. Pani Rita powiedziała, że jak będę w Szczecinie to porozmawiamy, a później ugryzła się w język i stwierdziła, że może najpierw przeczyta książkę. Zobaczymy. Ewa Ilić całe swoje życie poświęciła na szukanie matki. Czuł pan pewien rodzaj presji z jej strony w trakcie pracy? - Nie czułem się zobowiązany. Jak rozmawiałem z Ewą to miałem taką myśl, że odwaliłem kawał dobrej roboty i zebrałem to, co dla niej powinno być ważne. Zebrałem fakty, które fruwały gdzieś w przestrzeni publicznej i historii, odtworzyłem cały proces, pojechałem w miejsca, gdzie ona by sama nie pojechała. Wykonałem to, co mogłem zrobić. A że jestem egoistą, to zrobiłem to dla siebie, bo wydawało mi się, że to jest ciekawe. To jest najlepsze w tej pracy, że mogę sobie wymyślić temat, wszystko sobie zbadać, dotknąć. A jeszcze wydawnictwo mi za to płaci. Jedyna niedogodność jest taka, że muszę to wszystko później opisać. Pisanie jest najcięższym elementem pracy reportera? - Siedzi się jak w kopalni na przodku i kilofem rąbie korytarz. I trzeba uważać na metan, żeby nie wybuchnął. Myśli pan, że w świetle pana ustaleń, Ewa Ilić nadal będzie walczyła o rehabilitację matki? - Ona będzie do końca życia próbować, to jest pewne. Rozmawiałem z jej adwokatem i zapytałem go co dalej. Powiedział, że czekają na ważny dowód, który mógłby przekonać sąd do niewinności Gorgonowej. Wątpię, czy taki dowód się znajdzie. Wszystkie dowody, które były w sprawie są na stole. Wszystkie karty są rozdane i tylko w ramach tego rozdania możemy rozmawiać o nowym spojrzeniu. Nagrodzony Literacką Nagrodą Nike reportaż "Żeby nie było śladów" o sprawie Grzegorza Przemyka i "Koronkowa robota" o Gorgonowej to książki dotyczące zupełnie innych okresów historycznych. W następnej też wróci pan do głośnej sprawy z przeszłości? - Nigdy nie przypuszczałem, że będę pisał książki historyczne. Historia wydawała mi się czymś najnudniejszym, co mogło się człowiekowi zdarzyć. Jakie ma pan reporterskie plany na przyszłość? - Jestem w cudownej sytuacji, że nie muszę mieć planów. Mam mnóstwo do opisania. Ciągle coś mi ktoś podrzuca, ale nie chcę mówić. Nad książką pracuję rok, dwa albo trzy lata, a wiem, że są też tacy, którzy w pół roku mogą to zrobić. Nie chciałbym im podrzucać tematów. Rozmawiała: Aleksandra Gieracka "Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej", Wydawnictwo Czarne 2018 r.