"Czy jest Pan/Pani za zmianą granic Miasta Stołecznego Warszawy poprzez dołączenie kilkudziesięciu sąsiednich gmin?" 26 marca na takie pytanie mieli odpowiedzieć warszawiacy. Możliwe, że referendum nie dojdzie jednak do skutku, a jeśli nawet, to raczej nie stanie się to w planowanym terminie. Radni otrzymali od wojewody mazowieckiego Zdzisława Sipiery pismo z zawiadomieniem o wszczęciu postępowania nadzorczego i wstrzymaniu wykonywania uchwały. Wymusza to przerwanie wszystkich czynności związanych z przygotowaniem referendum. Machina ruszyła i stanęła Po podjęciu przez Radę Miasta decyzji o referendum w urzędzie miasta rozpoczęły się prace nad kampanią informacyjną. Na ulicach pojawiły się autobusy z rzucającymi się w oczy, pomarańczowymi reklamami z hasłem "Zdecydujmy o Warszawie". Uruchomiona została strona internetowa poświęcona referendum. Na kampanię urząd wydał ok. 280 tys. zł. - To koszty nośników zewnętrznych. Projekty graficzne oraz strona internetowa zostały wykonane w ramach Urzędu, bez zlecania prac na zewnątrz - wyjaśnia w rozmowie z Interią Agnieszka Kłąb, rzeczniczka prasowa Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy. Urząd wydrukował też 800 tys. listów informujących o referendum, które miały trafić do Warszawiaków. Ze względu na pismo wojewody wysyłka została wstrzymana. Sprawa nieprzesądzona, ale czy na pewno? Rzeczniczka wojewody Ewa Filipowicz informuje, że wojewoda sprawdza zgodność uchwały z przepisami prawa. Jednocześnie podkreśla, że sprawa nie jest jeszcze przesądzona. - Spodziewam się uchylenia uchwały w trybie nadzorczym - mówi w rozmowie z Interią Paulina Piechna-Więckiewicz, radna Warszawy i członkini stowarzyszenia Inicjatywa Polska, jedna z inicjatorek referendum. Większym optymistą jest Jarosław Szostakowski, szef klubu PO w Radzie Miasta: - Ciągle mam nadzieję, że decyzja będzie pozytywna i referendum odbędzie się. Uchylenia ustawy nie bierze też na razie pod uwagę stołeczny ratusz. - Uchwała o referendum 26 marca cały czas obowiązuje, póki co nie rozpatrujemy innych terminów. Nie zakładamy z góry, że ostateczna decyzja wojewody będzie negatywna - zaznacza Agnieszka Kłąb. Na ostateczne podjęcie decyzji wojewoda ma czas do 9 marca. Z zapowiedzi wynika, że wcześniej nie ma co na nią liczyć. Do tego momentu władze stolicy mają związane ręce. Muszą zachowywać się tak, jakby tematu referendum w ogóle nie było. Nie może zostać powołana na przykład miejska komisja ds. referendum, co planowano wstępnie na 1 marca. Jeśli wojewoda wyda decyzję unieważniającą uchwałę, rada miasta ma prawo się od niej odwołać do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, a gdy decyzja sądu nie będzie dla miasta satysfakcjonująca, może zaskarżyć ją do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Gdy miasto wejdzie na drogę sądową, nie ma szansy na rozstrzygnięcie sprawy w ciągu dwóch i pół tygodnia, bo tyle zostanie do pierwotnego terminu referendum. Sprawa będzie ciągnęła się kilka miesięcy. Wynika to z terminów przewidzianych dla procedur przed sądem administracyjnym. - Powinno się to do wakacji rozstrzygnąć, włącznie z drugą instancją - wyjaśnia w rozmowie z Interią prof. Andrzej Piasecki, politolog i ekspert ds. samorządu terytorialnego z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Nikłe szanse Jeśli wojewoda stwierdziłby jednak, że uchwała została przyjęta zgodnie z zasadami prawa, i referendum może się odbyć, to i tak właściwie nierealne jest zorganizowanie go w tak krótkim czasie. - Będzie to bardzo trudne. Trzeba będzie rozważyć zmianę kalendarza - mówi nam Jarosław Szostakowski. W czasie zawieszenia wykonywania uchwały mijają terminy na zgłaszanie kandydatów do miejskiej komisji referendalnej i jej powołanie. Część wydatków urzędu może okazać się na wyrost. 800 tys. listów trafi pewnie do kosza, a wraz z nimi 40 tys. zł wydane na ich wydrukowanie. Gra na czas Warszawscy radni, z inicjatywy których przyjęto uchwałę, zarzucają wojewodzie granie na czas i celowe przeciąganie ogłoszenia decyzji do ostatniej chwili. - Nawet jeżeli nie uchyliłby uchwały w trybie nadzorczym to to czekanie do ostatniej chwili bardziej się opłaca PiS. Zostanie naprawdę niewiele czasu na kampanię informacyjną i może być trudno poinformować wszystkich Warszawiaków - mówi Paulina Piechna-Więckiewicz. Zdaniem radnej, wojewoda "bardzo silnie pracuje nad tym, żeby zmniejszyć szanse pozytywnego przeprowadzenia referendum, to znaczy odpowiedzi, że Warszawiacy nie chcą zmian". Jarosław Szostakowski nazywa działanie wojewody politycznym. - Próbuje odebrać głos Warszawiakom, ogranicza kampanię informacyjną, tak żeby Warszawiacy z jednej strony nie dowiedzieli się, że jest referendum, jaki jest problem, a później nie mogli się w tej kwestii wypowiedzieć - przekonuje radny. Opóźnianie działań w sprawie referendum dostrzega też prof. Piasecki. Jego zdaniem, wojewoda wykorzystuje przysługujące mu instrumenty. - To polityczna zagrywka wojewody, który ma do niej prawo i pewnie gdyby sytuacja była odwrotna: samorząd z PiS-u a wojewoda z PO, to mielibyśmy to samo - uważa prof. Piasecki. I dodaje: - Zdziwić by się było można, gdyby nagle wojewoda będący z innej opcji politycznej niż samorząd zgodził się z tak ważną decyzją. - Niezależnie od tego jaka będzie decyzja wojewody, widać wyraźnie, że jego postępowanie wkłada kij w szprychy toczącej się kampanii informacyjnej przed referendum. Spór najpewniej skończy się w sądzie administracyjnym, a do referendum w przewidywanym terminie pewnie nie dojdzie - komentuje w rozmowie z Interią dr Adam Gendźwiłł, badacz samorządów lokalnych z Uniwersytetu Warszawskiego. Wątpliwości na siłę? Wojewoda sprawdza m.in. czy uchwała nie narusza artykułów ustawy o samorządzie gminnym stanowiących, że w sprawie zmian granic gminy referendum może być przeprowadzone z inicjatywy mieszkańców. Bada, czy uchwała rady miasta nie narusza prawo rządu do tworzenia, łączenia, dzielenia i znoszenia gmin oraz ustalania ich granic. Stołeczni urzędnicy są pewni swego. - Opinie prawne do projektu uchwały były jednoznaczne: została podjęta zgodnie z prawem - przekonuje rzeczniczka ratusza. Do wskazanych przez wojewodę paragrafów sceptycznie podchodzi prof. Andrzej Piasecki. - To ogólnik. Prawnikom się płaci za to, żeby wynajdowali przepisy i naciągali je - mówi w rozmowie z Interią. Polityczna walka Jak przekonują politycy opozycyjni, partia rządząca zgłaszając znienacka i bez konsultacji z mieszkańcami projekt, zakładający powstanie wielkiej Warszawy, czyli włączenie w jej granice 35 okolicznych gmin, kierowała się tylko politycznym interesem. Taki sam zarzut podnoszą politycy PiS komentując decyzję rady miasta, w której większość ma PO, o przeprowadzeniu referendum. PiS ma większość w parlamencie, swojego prezydenta, swoich ludzi w sądach i trybunałach. Do politycznej pełni szczęścia brakuje już tylko władzy nad samorządami, w tym prestiżowej funkcji prezydenta stolicy. Przejęcie Warszawy z rąk rządzącej tam do 2006 r. PO, byłoby ostatecznym, symbolicznym dopełnieniem ambicji partii rządzącej. Ale zwycięstwo kandydata PiS w stolicy wcale nie jest takie pewne. W Warszawie od lat wysokim poparciem cieszy się PO, za to już w tzw. "obwarzanku" PiS ma sporo sympatyków. Skoro więc nie da się wygrać w aktualnych granicach, to trzeba poszerzyć je tak, by uzyskać jak najlepszy wynik dla siebie. Dla większości polityków opozycji, ekspertów i komentatorów stało się jasne, że projekt powstał tylko i wyłącznie po to, by ułatwić wygraną kandydata PiS w Warszawie. <a href="http://orka.sejm.gov.pl/Druki8ka.nsf/0/48E7175238CD7132C12580BA00482CCF/%24File/1259.pdf" target="_blank">Projekt ustawy, którego skutkiem jest referendum. Zobacz </a> Ale Platforma też ma wiele na sumieniu. Zdaniem PiS, referendum ma przykryć aferę reprywatyzacyjną. Plebiscyt zamiast referendum Samo pytanie o rozszerzenie stolicy zadane Warszawiakom schodzi na dalszy plan. Sedno sprawy leży gdzie indziej. Referendum to pierwsza odsłona batalii o stolicę, której finał przypadnie na wybory samorządowe. - Referendum będzie plebiscytem za lub przeciw polityce rządu - uważa prof. Piasecki. Wynik będzie wyraźnym wskaźnikiem przed wyborami samorządowymi, które odbędą się w jesieni 2018 r. W tym kontekście niechęć polityków PiS do referendum nie dziwi. Z ich perspektywy sensu nabiera też odwlekanie go w czasie. - Gdyby referendum odbyło się teraz, wiosną 2017 r., to wynik byłby niekorzystny dla rządzącej partii, bo w stolicy nie ma wysokich notowań, a sam pomysł wydaje się być wzięty z kapelusza, niejasny, korzystny tylko dla niektórych gmin - uważa prof. Piasecki. Ale za jakiś czas tendencja może się zmienić. PiS ma przedstawić nowy projekt, który jeśli będzie bardziej przemyślany, może nie spotkać się aż z takim oporem. - Na rok przed wyborami politycy na pewno nie zlekceważą referendum, jego wynik będzie ważnym wskaźnikiem nastrojów, poparcia i determinacji ludzi - przekonuje prof. Piasecki. Odważny krok radnych z Platformy Platforma o wynik referendum się nie boi, choć powinna. Dopuszczenie mieszkańców do głosu może przybrać jeszcze jedno oblicze - sądu nad obecnymi władzami stolicy. - Samorząd miasta stołecznego nie spełnia oczekiwań. Afery reprywatyzacyjne podważyły zaufanie, i takie referendum może z jednej strony być za polityką PiS, która w Warszawie poparcia nie ma, a z drugiej przeciwko obecnej władzy samorządowej w stolicy - nie wyklucza prof. Piasecki. - Trudno sobie wyobrazić, żeby Hanna Gronkiewicz-Waltz z podniesionym czołem zaangażowała się w kampanię czegokolwiek by ta kampania nie dotyczyła. Jest niewiarygodna, bo afera reprywatyzacyjna dotyczyła jej urzędników i jej urzędu - argumentuje profesor. Dlatego nieco dziwić może tak odważne przyjęcie przed Radę Warszawy uchwały o referendum. Tym bardziej, że partia rządząca, mając media publiczne, bez problemu może kreować korzystny dla siebie przekaz. - PiS może spokojnie łączyć naciski na rozliczenia pani prezydent i prokuratorskie postępowania z sygnałem, że jeśli referendum będzie po myśli rządu, to wtedy prezydent i rada powinni się podać do dymisji - uważa prof. Piasecki. Takiej narracji trudno byłoby odmówić logiki. - Jeżeli organ inicjuje referendum i wynik okazuje się dla niego negatywny, to powinien się podać do dymisji - zaznacza. Zdaniem dr. Gendźwiłła decyzja rady miasta o referendum jest ryzykowna politycznie dla PO jeszcze z jednego powodu. Chodzi o frekwencję. - Wydaje mi się, że istnieje duże ryzyko, że będzie bardzo niska. Wtedy - niezależnie od wyniku - rządzący będą mogli łatwo spostponować protesty przeciwko ustawie metropolitalnej i powiedzieć "to przecież ludzi nie interesuje, zrobimy po swojemu" - tłumaczy. Na referendum warszawskim obie strony, zarówno PiS jak i PO, mogą dużo zyskać i równie dużo stracić. Stawka jest wysoka. PiS zrobi wszystko by wyszarpać z rąk PO Warszawę, PO z całej siły będzie bronić tego, co jej jeszcze zostało. Zapowiada się ostra walka. Interes mieszkańców nie będzie w niej najważniejszy.