Agnieszka Waś-Turecka: Czy wygrana Donalda Tuska wbrew polskiemu rządowi to woda na młyn dla eurosceptyków? Bogdan Zdrojewski, europoseł Platformy Obywatelskiej, były minister kultury i dziedzictwa narodowego: Nie. Z mojego doświadczenia wynika, że eurosceptycy nie potrzebują specjalnych pretekstów, by być przeciwko Europie. Wybór Donalda Tuska niewiele tutaj zmieni. A jak sprzeciw polskiego rządu wobec reelekcji Tuska odbije się na Polsce? - Bez wątpienia Polska traci na wiarygodności. I to jest najsmutniejsze, bo można mieć rozmaite pomysły na użytek polityki wewnętrznej, ale najważniejszym jest, jakie skutki przyniosą one w obszarze zewnętrznym - wspólnotowym. Kolejna smutna konstatacja dotyczy zgody doświadczonego polityka, jakim jest Jacek Saryusz-Wolski, na uczestnictwo w tej politycznej rozgrywce. Prawdopodobnie nie przewidywał aż takiego partactwa. Ale jednak ktoś, kto zna instytucje europejskie, wie, jak one funkcjonują, nie powinien udostępniać swojego nazwiska do zdarzeń, które: po pierwsze, muszą skończyć się porażką, po drugie: wywołać określone, niezwykle wysokie koszty. To trochę dyskwalifikujące. A realne, wymierne skutki dla Polski? - Przewodniczący KE prezentując 5 scenariuszy dla Unii Europejskiej nie uniknął opowiedzenia się za niektórymi z nich... Jeszcze bardziej jednoznaczni byli szefowie rządów po spotkaniu w Wersalu w poniedziałek. - Tak, najważniejsze osobistości rodziny europejskiej wyraźnie opowiadają się za określonym scenariuszem i widać, że tracą cierpliwość. Nie godzą się na to, by Europa była niewystarczająco solidarna w obszarze polityk wspólnotowych. Pozostałe mogą odpuścić. Przewodniczący Juncker powiedział wyraźnie, że będziemy mieli prawdopodobnie Europę dwóch prędkości. Ja twierdzę, że to będzie Europa jednej większej, ekskluzywnej prędkość i wielu mniejszych. Dziś walczymy o to, by wejść do tej pierwszej grupy, by siedzieć przy głównym stole. Obecnie jedynym Polakiem, który ma szansę przy nim usiąść, jest Donald Tusk. Dlatego absolutnie nikt w Europie nie rozumie, dlaczego go nie poparliśmy. To dziś jedyny gwarant naszej obecności w najważniejszych rozmowach o przyszłości Europy. Jak pan odbiera poparcie Donalda Tuska przez Victora Orbana? - Dla mnie to nie jest niespodzianka. Obserwując zachowania reprezentantów partii Fidesz wiem, że w stosunku do niektórych aktywności europejskich mają wątpliwości, ale w szerokim strumieniu decyzji akceptują określoną linię postępowania. Może Orban wykorzystał tę sytuację, by wydać się unijnym przywódcom bardziej racjonalny niż Polska? - W dzisiejszej sytuacji nie jest to trudne. Natomiast martwi mnie instrumentalne traktowanie niektórych wydarzeń. Na przykład, gdy brytyjska premier Theresa May wstępnie stwierdziła, że prawdopodobnie wstrzyma się od głosu, w Polsce natychmiast obwieszczono, że mamy pierwszego sojusznika. Wszyscy jednak wiemy, że ewentualne wstrzymanie się brytyjskiej premier wynikałoby z Brexitu i chęci nieuczestniczenia w tej części życia Wspólnoty, która Wielkiej Brytanii nie będzie już dotyczyć. Także to okazało się złudne. Polski rząd nie miał ani jednego sojusznika. Nawet w tej materii nie wiadomo, o jakie złudzenia chodziło. Trzeba pamiętać, że Theresa May ma spory problem, ponieważ wśród europejskich elit panuje skłonność do karania jej za numer, który jej kraj wywinął Europie. W związku z tym już na otwarciu negocjacji Brytyjczycy nie mają łatwego zadania. W przypadku Orbana dominuje raczej prosta kalkulacja korzyści i ewentualnych kosztów. Po co było spotkanie Beaty Szydło z Angelą Merkel przed głosowaniem na nowego przewodniczącego RE? Przecież już rano kanclerz jednoznacznie opowiedziała się za Tuskiem. - To spotkanie nie miało ani negatywnego ani pozytywnego znaczenia, natomiast docenić trzeba fakt, że się odbyło. Strony zdołały jedynie poinformować się o własnych stanowiskach. Jak dzisiejsza porażka w Brukseli zostanie wytłumaczona wyborcom PiS? To może być przygotowywanie pola pod scenariusz Polexitu? - Nie. Polexit w ukrytej formie trwa już od jakiegoś czasu, ale nie sądzę, by zamienił w typ Brexitu, czyli faktycznego wyjścia z UE. Polska jest bowiem największym beneficjentem integracji. Nikt w Polsce by wyjścia z UE nie zrozumiał, ani też nie zaakceptował. Natomiast trwa permanentne, niezwykle konsekwentne i szkodliwe nabieranie dystansu do instytucji europejskich. Obecna ekipa polityczna rządząca Polską ma do Unii i jej instytucji negatywny stosunek. Wczorajszy ciężki nokaut może oznaczać kompletne pogubienie, a jednocześnie wyczerpanie limitu błędów w polityce zagranicznej. Obawiam się, że skutki obecnej polityki mogą mieć wysokie koszty. Z uwagi np. na Brexit skróceniu uległy negocjacje w sprawie nowej perspektywy finansowej. Jaka będzie nasza pozycja w tych negocjacjach? - Jeżeli mamy nadwątloną wiarygodność, to nasza pozycja ulega poważnemu osłabieniu. Spodziewam się, że rezultat tego będzie z dwóch powodów dość dramatyczny. Po pierwsze, znika ważny płatnik, jakim była Wielka Brytania. My w tej luce nie mamy już żadnych sojuszników. Po drugie, na skutek pewnej nieobliczalności polskiego rządu trudno będzie wywalczyć warunki podobne do tych, które były skutkiem prac duetu Tusk-Lewandowski. To się przełoży na wielkość nie tylko tzw. kopert narodowych, ale także innych istotnych ram finansowych. Zmiany zapowiadane są zwłaszcza w obszarze wspólnej polityki rolnej. To, że osłabiamy swoją pozycję, na pewno przełoży się zatem na straty finansowe. Nieznana jest tylko ich skala. *** Jeśli interesuje cię temat Unii Europejskiej, obserwuj autorkę na Twitterze