60 lat temu powołano do życia Europejską Wspólnotę Gospodarczą, która położyła fundamenty pod dzisiejszą Unię Europejską. Po doświadczeniach dwóch wojen światowych uznano, że najlepszym lekarstwem na wojowniczy nacjonalizm będzie gospodarcza współzależność. Plan dopełnił zacieśniający więzy Traktat z Maastricht w 1992 roku i wprowadzenie wspólnej waluty - euro - w 2002 roku. Dziesięć lat później Unia Europejska odebrała Pokojową Nagrodę Nobla za to, do czego została stworzona - zapobieganie wojnie.Dziś to nie wystarcza. W Europie - zwłaszcza zachodniej - do głosu doszły pokolenia wychowane już w Unii Europejskiej. Nie mają doświadczenia przeszłości, które pozwoliłoby im wychwycić zmianę - nierzadko cywilizacyjną - związaną z powstaniem Wspólnoty. Nie doceniają korzyści, które przynosi, bo dla nich to stan naturalny. Nie zauważają, jak ułatwia codzienne życie, bo innego nie znają. Dla nich na pierwszy plan wysuwa się kryzys gospodarczy, budżetowy i migracyjny. A poczucie bezpieczeństwa, które Unia miała zapewniać, zostało poważnie nadszarpnięte przez ostatnie ataki terrorystyczne we Francji, Belgii czy Niemczech. Dlatego coraz częściej w Europie rozbrzmiewa krytyka pod adresem Brukseli, a wyborcy dają posłuch antyunijnym populistom. Najbardziej dosadny tego wyraz dali w zeszłym roku Brytyjczycy, gdy zdecydowali o wystąpieniu swego kraju z Unii. Europa bardziej antyunijna? Z przeprowadzonego w pierwszej połowie 2016 roku przez Pew Research Center badania opinii publicznej wynika, że tylko 51 proc. ankietowanych z 10 krajów członkowskich (które stanowią 80 proc. ludności UE i tworzą 82 proc. unijnego PKB) ma pozytywny stosunek wobec UE. Co więcej, wskaźnik ten spadł w pięciu z sześciu krajów, które były przedmiotem badania w 2015 roku. We Francji liczba respondentów przychylnych Brukseli zmniejszyła się o 17 punktów proc., w Hiszpanii o 16, w Niemczech o 8, a we Włoszech o 6. W Polsce spadek nie jest tak wyraźny z roku na rok, jednak nasza przychylność wobec UE również maleje - od 83 proc. w 2007 roku do 72 proc. w 2016. Krajobraz dopełnia niestabilna sytuacja polityczna Starego Kontynentu. Zaledwie tydzień temu Europa z zapartym tchem śledziła wybory parlamentarne w Holandii (w których antyislamska i antyunijna Partia Wolności Geerta Wildersa zajęła drugie miejsce, powiększając swój stan posiadania), a za kilka dni do Brukseli dotrze list od brytyjskiej premier Theresy May informujący o uruchomieniu przez Wielką Brytanię art. 50 Traktatu o Unii Europejskiej. Tym samym kraj ten rozpocznie formalną procedurę wyjścia z UE. Kolejnym testem dla integracji będą wybory prezydenckie we Francji na przełomie kwietnia i maja. Realną szansę na zwycięstwo ma w nich liderka skrajnie prawicowego Frontu Narodowego Marine Le Pen, która zapowiada wyjście Paryża ze strefy euro, a być może i całej Unii. Bilans członkostwa Polski w UE Do tej układanki swoje trzy grosze wrzuca także polski rząd. Sprzeciw wobec reelekcji Donald Tuska na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej, groźby niepodpisania Deklaracji Rzymskiej czy czwartkowe spotkanie prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego z brytyjską premier, skutecznie destabilizują relacje między państwami członkowskimi. Politycy rządowi tłumaczą, że chodzi o zasady i polskie interesy. Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że Warszawa celowo wkłada patyki w szprychy Unii Europejskiej. Dlatego właśnie dziś, kiedy - przynajmniej teoretycznie - świętujemy 60. rocznicę traktatów rzymskich, warto zastanowić się, co by było gdyby Polska nie weszła w 2004 roku do Unii i co by się stało, gdybyśmy teraz weszli na ścieżkę brytyjską. Byśmy za kilka lat nie obudzili się "mądrzy po szkodzie". Co by było, gdyby Polska nie weszła do UE... Rozmowy z ekspertami i liczne raporty dowodzą, że przez niecałe 13 lat członkostwa UE dotknęła praktycznie każdego aspektu naszego życia. Dlatego odpowiedź na pytanie: co by było, gdybyśmy nie weszli w 2004 roku do UE, wymaga potraktowania niektórych spraw bardzo hasłowo, a przez to z ogromnym uproszczeniem. Jednak - coś za coś. Uważna analiza skutków wstąpienia Polski do UE pozwala wyodrębnić dwie grupy spraw: po pierwsze, efekty członkostwa, które w mniejszym lub większym stopniu determinują zasobność naszych portfeli, i po drugie, jakim krajem byłaby dziś Polska, gdybyśmy w 2004 roku stwierdzili, że lepiej będzie nam poza Wspólnotą. Dla lepszego zobrazowania pierwszej grupy spraw wyobraźmy sobie taki scenariusz - idziemy spać w Polsce, która od prawie 13 lat jest członkiem Unii, a budzimy w Polsce, która w 2004 roku stwierdziła, że lepiej będzie jej na własną rękę. Co się zmieni? W największym skrócie: w kraju nagle pojawia się przytłaczająca większość z ponad dwóch milionów Polaków, którzy wyjechali do pracy do państw członkowskich; bezrobocie wzrasta o około 4 punkty procentowe; wraca kontrola na granicach, a z nią paszporty i wizy; znikają wszystkie inwestycje powstałe przy udziale funduszy europejskich; drożeją wyjazdy zagraniczne; wracają wysokie ceny połączeń roamingowych; 240 tysięcy osób nie może skorzystać z programu Erasmus; wracają bariery związane z usługami online. To tylko część zmian, które zauważylibyśmy natychmiast. Mało? To dodajmy jeszcze te, które dotarłyby do naszych kieszeni z lekkim opóźnieniem - powrót ceł (w efekcie spadek konkurencyjności polskich towarów i eksportu); ograniczenie inwestycji zagranicznych (co przekłada się na zmniejszenie liczby miejsc pracy); odcięcie od funduszy europejskich (natychmiast odbija się to m.in. na badaniach naukowych czy działaniach na rynku pracy); pogorszenie sytuacji rolników; zastopowanie współpracy zagranicznej na poziomie samorządów lokalnych. Myśleliście, że to już koniec? Otóż nie. Pamiętajmy jeszcze choćby o członkostwie w Europejskim Banku Inwestycyjnym (co pozwala nam zaciągać kredyty na preferencyjnych warunkach) oraz Europejskim Trybunale Sprawiedliwości. Razem w obliczu Rosji To oczywiście dopiero wierzchołek góry lodowej. Im bowiem głębiej wejdziemy w temat, tym więcej nitek unijnej pajęczyny widać. To także sprawy głównie gospodarcze, bezpośrednio wpływające na zasobność naszych kieszeni. Unia Europejska to jednak nie tylko to, co w portfelu, ale także wymiar polityczny i bezpieczeństwa - rzeczy nie tak oczywiste w codziennym życiu, ale nie mniej ważne. - Dzięki członkostwu w UE nie jesteśmy sami. Nie tylko w kontekście naszych relacji z Rosją, ale ogólnie rozumianej polityki światowej - mówi prof. Jan Tkaczyński z Uniwersytetu Jagiellońskiego. I tłumaczy: - Gdybyśmy w 2004 roku nie weszli do UE, Polska byłaby dzisiaj - według mojej oceny - dużo mniej znaczącym podmiotem gospodarczym i politycznym. A to przekłada się przecież na bezpieczeństwo militarne naszego kraju. - Wejście do UE zapewnia nam stabilność na wielu poziomach, tj. instytucjonalnym, politycznym, ekonomicznym - wtóruje profesorowi dr Karolina Borońska-Hryniewiecka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. - W dodatku - jak zauważa - jest to proces ewolucyjny, ponieważ nie weszliśmy jeszcze do wszystkich struktur integracyjnych, np. do strefy euro. A to zapewniłoby nam kolejny poziom bezpieczeństwa. Dlaczego? Zwróćmy uwagę, jak zachowywały się państwa strefy euro w stosunku do Grecji, Irlandii czy Hiszpanii. Ratowały je za wszelką cenę, mimo że państwa te były zadłużone i popełniły błędy w polityce finansowej. A to dlatego, że bankructwo jednego filaru mogłoby uruchomić reakcję łańcuchową - mówi ekspertka. Podobny mechanizm zadziałał w przypadku państw bałtyckich. Dlaczego tak szybko weszły do strefy euro? - Właśnie dla tej "otoczki systemowej". Jako państwa flankowe mają wysokie poczucie zagrożenia ekonomicznego ze strony Rosji, a przyjęcie euro dało im poczucie bycia w centrum jednej z najważniejszych polityk unijnych - tłumaczy Borońska-Hryniewiecka. W rozmowach z ekspertami temat Rosji wraca wielokrotnie, zwłaszcza w kontekście bezpieczeństwa energetycznego. - Cierpnie mi skóra na myśl, gdybyśmy byli w położeniu Ukrainy, której Rosjanie dwukrotnie zakręcili kurek z gazem w najmniej dogodnym, bo zimowym czasie. Unijna polityka energetyczna, nawet jeśli ułomna, jest lepsza, niż pozostanie sam na sam z Rosją - ocenia prof. Tkaczyński. Po 2004 roku Polska stała się nie tylko bezpieczniejsza, ale też "ważniejsza". - Zdobyliśmy już umiejętność oddziaływania i kształtowania polityki europejskiej zgodnie z naszymi interesami. Jesteśmy krajem, z którym się dyskutuje, którego racje bierze się pod uwagę - podkreśla Borońska-Hryniewiecka. Europejska Polska Ten wymiar polityczny wejścia do Unii ma przynajmniej jeszcze jeden aspekt - tym razem wewnętrzny. - Unia pomogła nam w stworzeniu warunków do rozwoju instytucji demokratycznych. Ułatwiła wymianę dobrych praktyk i ustanowienie ram instytucjonalnych, które gwarantują rządy prawa - dodaje ekspertka PISM. Lakonicznemu terminowi "dobre praktyki" warto poświęcić trochę więcej miejsca, ponieważ oprócz przejmowania wzorców na poziomie państwowym, zaczęliśmy je przyjmować także na poziomie społecznym. - Po wejściu do UE wprowadzono w Polsce normy prawne odpowiadające obowiązującym w Unii aktom prawnym - mówi Beata Przybylska-Maszner z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. - Ale oprócz zmiany prawa doszło także do standaryzacji, tzn. zaczęliśmy się porównywać z państwami członkowskimi i przejmować ich sposób działania, mimo że nie wymagał tego żaden akt prawny. Dodatkowo sami zaczęliśmy przyjmować "europejskie" standardy zachowań. Wzrosła choćby kultura polityczna - tłumaczy ekspertka. To wszystko, w połączeniu z wymienionymi wcześniej aspektami gospodarczymi, sprawia, że UE przez 13 lat zdążyła zauważalnie zmienić nasz światopogląd. - Dzięki ułatwieniom w podróży, wzrostowi zarobków i programom wymiany międzynarodowej zwiększa się liczba Polaków, którzy wyjeżdżają za granicę. Osobiste spotkanie z "obcym" sprawia, że mniej ulegamy stereotypom, stajemy się bardziej tolerancyjni i otwarci na odmienność kulturową - zauważa Przybylska-Maszner. Trzy (przynajmniej) wady Unii Oczywiście, Unia Europejska nie jest krainą mlekiem i miodem płynącą. Eksperci są zgodni, że nasze członkostwo we Wspólnocie ma zdecydowanie korzystny bilans, jednak nie ukrywają, że ma również wady. Pierwszą, o której przekonaliśmy się dokładnie w momencie wstąpienia do UE, jest "utrata możliwości arbitralnego decydowania o swoim losie i kierunkach naszych polityk". - Dobrowolnie pozbyliśmy się pewnych aspektów naszej suwerenności w zamian za korzyści z członkostwa. Dowodem tego ograniczenia jest choćby głosowanie w Radzie UE nad niektórymi kwestiami większością kwalifikowaną. Musieliśmy nauczyć się działać w większej grupie i wypracowywać kompromisy - wylicza Borońska-Hryniewiecka. Kolejnym minusem, który dopiero z czasem pokazał cały swój negatywny wymiar, są wyjazdy młodych i wykształconych Polaków na Zachód. - Znaczna ich część nie wróci - ocenia Przybylska-Maszner - W efekcie mamy dziurę pokoleniową na rynku pracy - którą na razie po części zapełniają Ukraińcy - i nasze społeczeństwo szybciej się starzeje. Eksperci wskazują też na jeszcze jedną wadę, która wydaje się zyskiwać na wyrazistości wraz z rosnącym stażem państwa członkowskiego. - UE staje się organizacją, która chcąc dobrze, czasem przedobrza. Z wysokości Brukseli traci często potrzebny dystans i zapomina, że my - z pozycji narodowych - niekiedy jednak wiemy lepiej - zauważa Tkaczyński - Problem swoistej arogancji brukselskiej i nieliczenia się z opinią publiczną państw członkowskich, jest niewątpliwie szalenie irytujący. - Ten sposób zachowania brukselskich elit już się zresztą mści, czego dowodem choćby spadek frekwencji w wyborach do Parlamentu Europejskiego, czy wzrost ocen negatywnych wśród Europejczyków na temat transparentności działania instytucji unijnych - zaznacza ekspert. Czy warto wyjść? Pomimo tych wad eksperci nie wątpią, że członkostwo w Unii zapewniło Polsce skok gospodarczy, cywilizacyjny i polityczny. Warto o tym pamiętać zwłaszcza teraz - gdy w 60. rocznicę położenia kamienia węgielnego pod projekt europejski, Wspólnota trzęsie się w posadach. Zresztą już 29 marca, z chwilą złożenia przez Wielką Brytanię oficjalnego wniosku o wystąpienie ze struktur unijnych, zobaczymy na żywo, czy lepiej być "w" czy "poza". *** Obserwuj autorkę na Twitterze