Agnieszka Waś-Turecka, Interia: Po szczycie Rady Europejskiej kanclerz Niemiec Angela Merkel i prezydent Francji Emmanuel Macron demonstracyjnie podkreślali ścisłą współpracę i zgodność poglądów na przyszłość Unii Europejskiej. Upatrujemy w tym zagrożenie czy szansę dla Polski? Konrad Szymański, Sekretarz Stanu ds. europejskich w Ministerstwie Spraw Zagranicznych: - Odbudowa przywództwa w Unii Europejskiej to rzecz konieczna. Natomiast przy każdej takiej wzmocnionej współpracy trzeba pamiętać, że UE z tego kryzysu wyjdzie albo razem albo nie wyjdzie wcale. Uważnie słuchamy tego, co dociera do nas z Berlina i Paryża. Plan wspólnych działań ma zostać ogłoszony 14 lipca. Spodziewamy się czegoś konkretnego? - Na razie mamy jedynie bardzo ogólne założenia, które znamy od lat - Francuzi chcą większych transferów pieniędzy z powodu zadłużenia gospodarek Południa. Niemcy natomiast nie chcą się na to zgodzić. To bardzo duża sprzeczność strefy euro. Z deklaracji wynika, że Berlin i Paryż chcą tę sprzeczność przezwyciężyć. - To byłoby dobre, tylko by to zrobić, trzeba dokonać olbrzymich zmian strukturalnych w kilku gospodarkach krajów południowych, na co politycznie się nie zanosi. Trzeba mieć także gotowość do wyasygnowania pieniędzy i gwarancji w sumach, które wielokrotnie przekraczają budżet unijny. Szacuje się, że składka do ewentualnego budżetu strefy euro musiałby być od 3 do 5 razy większa niż składka do budżetu unijnego. Jeśli mamy tak poważne problemy z załataniem dziury po Wielkiej Brytanii, to jak - w tych samych parlamentach - załatwić problem budżetu strefy euro? Skoro ta rozbieżność jest tak duża, to może to eksponowane zbliżenie Francji i Niemiec ma podporządkować mniejsze kraje unijne - w domyśle Polskę? - Mam nadzieję, że nikt w Berlinie i Paryżu nie myśli w kategoriach "podporządkowywania". Czyli nie odczytujemy tego jako wspólny front nacisku na Polskę w kwestii migracji, praworządności czy dyrektywy o pracownikach delegowanych? - Nie zgodzę się na język nacisku i subordynacji. Jesteśmy otwarci na rozmowę o wspólnych rozwiązaniach. Mamy swoje oczekiwania i mamy czerwone linie. Te rozwiązania, które proponujemy są po pierwsze, skuteczne, pod drugie, mogą przynieść polityczną odwilż w UE. Tego oddechu bardzo potrzebujemy, bo jeśli napięcia będą trwały latami, to w końcu tę organizację - w najlepszym wypadku - nadwątlą. Mamy inny pomysł na UE i chcemy, by ta korekta została dokonana. UE nie może być dyktowana przez dwie, nawet największe, stolice. W sojuszu francusko-niemieckim widać miejsce dla Polski? Jest szansa na odbudowę Trójkąta Weimarskiego? - To nie my zamroziliśmy Trójkąt Weimarski. To francuski wybór. Możemy w Unii z powodzeniem funkcjonować na zasadzie relacji bilateralnych. Myślę natomiast, że sensownym byłoby otwieranie innych formatów rozmowy. Tego jednak trzeba chcieć. Nikogo nie będziemy do tego zmuszać ani o to prosić. Egoistyczna logika Macrona W najbliższych miesiącach poznamy nowy kształt dyrektywy o pracownikach delegowanych. Pod koniec stycznia w Paryżu zawiązał się sojusz dziewięciu państw domagających się walki z tzw. dumpingiem socjalnym. Należą do niego m.in. Niemcy, Francja, Włochy, państwa skandynawskie. Czy z tym sojuszem mamy jakiekolwiek szanse? - Dziewięć krajów to za mało by przepchnąć jakikolwiek akt prawny. Polska zorganizowała obóz państw, które w czerwcu uniemożliwiły przyjęcie podejścia ogólnego w tej sprawie, więc siły są wyrównane. Żeby było zabawniej, w tej sprawie to Polska broni wartości europejskich, a prezydent Macron, który lubi powiewać unijną flagą, stoi na straży interesów egoistycznych. Francuski prezydent tłumaczy, że przyczyną brexitu był napływ pracowników z Europy Wschodniej. A teraz we Francji zamykane są fabryki, ponieważ produkcja jest przenoszona do Europy Wschodniej i zatrudniani są tańsi pracownicy ze wschodu Unii. Może zatem Macron broni Europę przed frexitem? - To by oznaczało, że w UE można uzyskać więcej, gdy się ten projekt podważa. Byłoby to niezwykle demoralizujące politycznie. Umówiliśmy się na UE, w której wszystkie cztery elementy wspólnego rynku są tak samo ważne. Wyobrażam sobie taką samą dyskusję w Polsce czy na Słowacji, w której ktoś by podniósł, że reguły otwarcia rynku jeszcze przed akcesją spowodowały całkowicie niezrównoważoną dominację sektora bankowego czy detalicznego przez Francję czy Niemcy. Czy to wystarczający powód by podważyć wolność przepływu kapitału? Jeśli wejdziemy w logikę Macrona, to po wspólnym rynku zostaną zgliszcza. Komisja Europejska uznała w piątek, że polski podatek handlowy narusza unijne zasady pomocy państwa. Czyli my też stosujemy praktyki protekcjonistyczne? - Nie przyjmowaliśmy tego podatku, by chronić kogokolwiek. Ale tak został on odczytany - jako ochrona przedsiębiorstw o mniejszym obrocie. - Trzeba bardzo niewiele wiedzieć na temat struktury polskiego handlu, by twierdzić, że to jest obrona polskiego kapitału. Tym podatkiem były obłożone także polskie sieci handlowe. Progresja podatkowa jest dominującą zasadą systemu podatkowego w Europie. Dlatego podważanie progresji akurat w tym konkretnym wypadku jest bardzo specyficznym pojmowaniem zasad pomocy publicznej. Będziemy się odwoływać od decyzji KE? - Odniesiemy się do niej, gdy będziemy mieli szczegóły na piśmie. Sam kościec rozumowania Komisji jest znany od dawna, bo został wyrażony, gdy KE podważyła stosowanie tego podatku. Natomiast spór trwa, bo racje nie są oczywiste. Nie można wykluczyć zerwania negocjacji ws. brexitu Po zakończeniu wyborczej gorączki w Wielkiej Brytanii na dobre rozpoczęły się już negocjacje brexitowe. Jaka panuje atmosfera? - Jest duża niepewność. Wybory tylko ją powiększyły. Tymczasem potrzebujemy stabilnego partnera, bo musimy szybko przeprowadzić skomplikowany proces i obronić go w parlamentach narodowych. Ruszyła kwestia praw obywateli. Kolejna na agendzie jest sprawa tzw. rachunku za brexit. Czy są już konkretne wyliczenia, ile Wielka Brytania miałaby zwrócić do unijnej kasy? - Nie zgadzam się z pojęciem "rachunku za brexit" - ono nie ułatwia negocjacji. Zobowiązania finansowe Wielkiej Brytanii wynikają z wieloletniego członkostwa. Można powiedzieć, że brexit jest za darmo, natomiast członkostwo rodzi określone zobowiązania finansowe z których trzeba się wywiązać. Zatem ile te zobowiązania wynoszą? - Umówiliśmy się w Unii, że najpierw będzie mowa o regułach, tzn. co należy traktować jako zobowiązania prawne, polityczne, budżetowe... Dopiero z tych reguł będą wynikały kwoty. Rozpoczęcie od sumy - tak jak stało się to w tym przypadku - utrudnia negocjacje, a wszystkim nam powinno zależeć na ich powodzeniu. W weekend media doniosły, że brytyjski rząd uprzedził biznesmanów, że negocjacje mogą zostać zerwane właśnie podczas rozmów o zobowiązaniach finansowych. To realny scenariusz? - Nie możemy tego wykluczyć, bo finanse są bardzo trudnym tematem do przedstawienia Izbie Gmin. Myślę, że bardzo wielu polityków, a już na pewno znaczna część opinii publicznej jest wciąż przekonana, że z UE można po prostu wyjść. Co jest oczywiście nieprawdą. Dużym problemem może okazać się także kwestia granicy z Irlandią. - To temat dużo bardziej politycznie wybuchowy, zwłaszcza teraz gdy brytyjski rząd mniejszościowy jest wspierany przez Demokratyczna Partię Unionistyczną z Irlandii Północnej. Czy powstanie "miękkiej" granicy jest w ogóle możliwe? Zwłaszcza w kontekście nacisku, jaki Unia kładzie ostatnio na kwestie bezpieczeństwa i obrony. - To duży problem, ale pamiętajmy, że Wielka Brytania powinna być po brexicie istotnym partnerem w dziedzinie bezpieczeństwa. Nawet jako kraj trzeci. Wszystkie nasze zagrożenia są wspólne i nie znają tej granicy, dlatego musimy znaleźć rozwiązanie. Czytaj pierwszą część rozmowy z Konradem Szymańskim o polskich czerwonych liniach w sprawie unijnego budżetu i migracji *** Obserwuj autorkę na Twitterze