Agnieszka Maj, Interia: Ustawa reprywatyzacyjna miała wejść w życie 1 stycznia tego roku - tak zapowiadał PiS na jesieni. Tymczasem rzeczniczka rządu Joanna Kopcińska niespodziewanie oświadczyła w poniedziałek, że projekt został skierowany do dalszych analiz. Czy to oznacza, że trafił do kosza? Boguslaw Sonik, poseł PO: - Na to wygląda. Na pewno jego wprowadzenie zostało odsunięte w czasie. Wydaje mi się, że PiS nie wróci już do tego projektu w tej kadencji. Dlaczego? - Wpłynęły na to dwie sprawy. Na pewno sytuacja międzynarodowa Polski po nowelizacji ustawy o IPN. Rządowi byłoby nie na rękę przyjmować drugą ustawę, która wzbudziłaby silne emocje. Poza tym wygląda na to, że decyzja o tym, aby realizować ustawę reprywatyzacyjną była indywidualnie podjęta przez wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego, który buduje swoją pozycję polityczną na kwestii reprywatyzacji. To on ogłaszał założenia ustawy, nie rząd. Była raczej wehikułem politycznym wiceministra Jakiego. Rząd jednak też chciał uregulować problem dzikiej reprywatyzacji, a premier Morawiecki jeszcze na jesieni zapewniał, że znajdzie się 15 mld zł na wprowadzenie w życie ustawy. - Nie wiem, czy rząd chciał to uregulować. Kiedy wybuchła afera warszawska, to PO złożyła projekt ustawy reprywatyzacyjnej, ale nie nadano mu żadnego biegu. Pewnie dlatego, że to projekt PO, a PiS chciał mieć swój sukces. Ale jednak się nie udało. - Ten projekt wzbudziłby międzynarodową awanturę. Poza tym rząd stwierdził, że Patryk Jaki nie jest najlepszym legislatorem oraz negocjatorem w sprawach tak delikatnych, które dotyczą polityki międzynarodowej. Już raz wsadził rząd na minę ze swoim projektem o IPN. Powiedział przecież, że skonsultował wszystko ze stroną izraelską. Według pana, ta sytuacja osłabi pozycję polityczną wiceministra Jakiego? - Takie harcowanie sprawdza się na rynku wewnętrznym. Wiceminister Jaki jest tu szeryfem, który chce wprowadzać sprawiedliwość w bezwzględny sposób. Okazuje się jednak, że tak nie można działać w sferze międzynarodowej, bo to prowadzi do konfliktów, których można było uniknąć. Niedoświadczenie Jakiego dało o sobie znać. Projekt reprywatyzacji ograniczał liczbę osób, które mogłyby otrzymać odszkodowanie do tych, którzy nadal mają obywatelstwo polskie, a oprócz tego byli w Polsce w momencie przejmowania ich majątków przez komunistyczne władze. To nie mogło się spodobać. Poza tym, zgodnie z ustawą amerykańską, majątki opuszczone w czasie wojny nie powinny przechodzić na rzecz Skarbu Państwa tylko miałyby zostać zwrócone międzynarodowym organizacjom żydowskim. Tymczasem projekt ustawy Jakiego przewidywał, że trafią one na rzecz Skarbu Państwa, jeśli w ciągu rok nikt się po nie nie zgłosi. Szkoda panu tej ustawy, zagłosowałby pan za nią? - AWS już kiedyś przygotował taką ustawę, weto do niej złożył prezydent Aleksander Kwaśniewski. I ta sprawa padła. Należało ten problem rozwiązać na początku lat 90., zwrócić np. 20 proc. wartości byłym właścicielom. Na cały zwrot nas nie stać? - Po pierwsze nie stać, a po drugie w wyniku wojny wszyscy w Polsce ponieśli ogromne straty, jedni materialne, inni niematerialne. Nie da się wyrównać wszystkich krzywd okupanta. Poparłby pan te ustawę, mimo tego, że przygotował ją PiS? - Generalnie zagłosowałbym za ustawą reprywatyzacyjną. Kwestia własności społeczności żydowskiej była jednak sporna. Na pewno nad tym należało jeszcze popracować, zastanowić się, w jaki sposób to rozwiązać, bez wywoływania konfliktu międzynarodowego. A nie wystarczy układ indemnizacyjny, na podstawie którego ustalono, że to USA lub inne kraje będą oddawać pieniądze za majątek zostawiony w Polsce? - Na pewno jest to argument, nie można wypłacać dwa razy za to samo mienie. To problem dla prawników. Muszą przejrzeć, jak wyglądały umowy z poszczególnymi krajami. Polska nie wypłaciła pieniędzy za każdą nieruchomość, tylko jedno odszkodowanie dla każdego kraju. Osoby, które nie dostały pieniędzy za utracone mienie, powinny więc zwrócić się do rządu amerykańskiego, czy francuskiego lub innego, który ma zawarty z Polską układ indemnizacyjny. Nie sądzę jednak, aby te rządy kwapiły się teraz do wypłaty odszkodowania. Układy indemnizacyjne nie były nawet publikowane w Dzienniku Ustaw. Wynikało to z tego, że gdyby polscy obywatele, którym także zabrano majątek, dowiedzieli się, że Polacy, którzy wyjechali do innego kraju, dostaną odszkodowanie, narosłoby wzburzenie społeczne. Dlatego to było utajnione. Według mnie, należałoby przyjąć zasadę, że dajemy jeszcze pięć lub 10 lat na zgłaszanie prawa do kamienic, a potem powinny one przejść na własność Skarbu Państwa. Ustawa reprywatyzacyjna uporządkowałaby także sprawy krakowskich kamienic. W dalszym ciągu ok. 500 z nich nie ma właściciela, podejmowane są próby ich nielegalnego przejęcia. Pan zgłaszał w tej sprawie interpelacje. Dowiedział się pan, na jakim etapie znajduje śledztwo krakowskiej prokuratury? - Sytuacja w Krakowie jest dziwna. Zdarzały się spektakularne oszustwa, jak podrobienie we Lwowie dokumentów poświadczających prawo do spadku. Tego typu spraw było mnóstwo. Kiedy wybuchła afera reprywatyzacyjna w Warszawie, mieszkańcy Krakowa zmobilizowali się na nowo. Dostałem od nich kilkadziesiąt adresów kamienic, w przypadku których kwestionowali prawo do spadku nowych właścicieli. Wielu lokatorów chciało się dowiedzieć, czy za ich kamienice zostało wypłacone odszkodowanie, ale takich informacji nie dostawali z Ministerstwa Finansów przez lata. W czerwcu ubiegłego roku przekazałem te sprawy do prokuratury krakowskiej. Działał już tam zespół, który miał przyjrzeć się sprawom dzikiej reprywatyzacji. Po trzech miesiącach nie było jednak wyników tych pracy. Minister Ziobro obwieścił tylko, że w Krakowie dzika reprywatyzacja odbywała się na dużą skalę. Od tej pory jest cisza. Może jeszcze analizują te sprawy? - No nie wiem. Kiedy porównać szybkość, z jaką działała komisja reprywatyzacyjna w Warszawie, to trudno w to uwierzyć. Są dwie hipotezy na temat tego, dlaczego ujawnienie tych informacji jest wstrzymywane. Być może rozmiar domniemanych oszustw w Krakowie był przeszacowany albo też czeka się na moment rozpoczęcia kampanii wyborczej. Nie widzę innego powodu rozdźwięku pomiędzy anonsowaniem tego z wielką pompą, a potem odmawiania informacji na ten temat. Jak pan ocenia komisję reprywatyzacyjną Patryka Jakiego i jej efekty? - To spektakl, który pokazał ogromną skalę zaniedbań urzędu miasta Warszawy, z podejrzeniem o korupcję. Unaocznił także ogrom nieszczęść ludzkich. Trudno na razie jednak mówić o skutkach działania komisji, bo poza chwilą euforii, kiedy okazuje się, że kamienica wraca do miasta, okazuje się, że jest jeszcze sądowa droga odwołań. Daje się ludziom złudną nadzieję, że wrócą do tych mieszkań, ale na razie jest to nierealne. W Krakowie przydałaby się taka komisja reprywatyzacyjna? - W Warszawie można to przeanalizować dość prosto, ponieważ zajmował się tym urząd. W Krakowie o zwrocie kamienicy decyduje sąd. Jednak pozytywnym skutkiem tego zamieszania jest decyzja prezydenta Krakowa, który postanowił, że opublikowana zostanie biała księga krakowskiej reprywatyzacji, o co postulowałem półtora roku temu. Będzie można się dowiedzieć, jakie kamienice, w jaki sposób zostały przekazane byłym właścicielom oraz w jaki sposób miasto broniło swoich praw. A ma pan wrażenie, że nie broniło? - Nie wiem, mamy za mało informacji w tej sprawie. Głównie są to relacje lokatorów, którzy przedstawiają to w sposób bardzo emocjonalny. Dlaczego PO nie uchwaliła przez osiem lat rządów ustawy reprywatyzacyjnej? - Myślę, że powód był finansowy. To była epoka kryzysu. Rząd stwierdził, że nie ma pieniędzy na wypłacanie odszkodowań. Szkoda, że tak długo zwlekano. Rozmawiała Agnieszka Maj