Agnieszka Maj, Interia: Minęły trzy lata od śmierci Julii. Pani życie rozsypało się wtedy na kawałki. Czy w pani przypadku można powiedzieć, że czas leczy rany? Małgorzata Żmijowska-Szwajda, mama Julki: - Nie, absolutnie nie. Mam nawet wrażenie, że jest wręcz przeciwnie, z każdym dniem jest coraz gorzej. Każdy dzień zaczyna się od płaczu i kończy płaczem. Nie potrafię się z tym pogodzić. To jest niesamowity ból, którego nie jest w stanie wyobrazić sobie ktoś, kto tego nie przeżył. Jak udało się pani przetrwać te lata? - Dzięki ludziom, którzy uwierzyli, że mój problem nie jest wyimaginowany. Dzięki nim sprawa, która została wcześniej umorzona, znów wróciła do sądu. Przez cały ten czas wspierała mnie bardzo najbliższa rodzina i rodzice z klasy, do której chodziła Julka. Zdaje sobie pani pytanie: dlaczego mnie się to zdarzyło? - My Julii nigdy nie zostawialiśmy samej, bez opieki. Kiedy zapisywaliśmy ją do tej szkoły językowej, były na jej temat pozytywne opinie w internecie. Teraz jednak okazuje się, że prawdopodobnie były pisane przez osoby ściśle związane z tą szkołą. Julia była tam tylko cztery razy na zajęciach. Gdyby ktoś z tej placówki do mnie zadzwonił, po tym jak Julka wyszła ze szkoły, to podjechałabym tam i być może ją uratowała. Tymczasem dopiero 12 minut przed zakończeniem zajęć poinformowali męża przez telefon, że Julia nie wróciła z przerwy. Dla mnie to było niewiarygodne. Czy po tym wypadku zmienił się pani stosunek do wiary? - Dawniej byłam osobą głęboko wierzącą, często chodziłam do kościoła, teraz w nic nie wierzę. Czuję ogromny ból, jestem jak obdarta ze skóry. Wie pani, że pani rozmawia z żywym trupem? Ja tylko powłóczę nogami i żyję po to, aby coś udowodnić. Powiedziała pani, że teraz ma tylko jeden cel: żeby śmierć pani dziecka nie poszła na marne. - Nie chcę dopuścić do tego, aby o mojej córce mówiono w ten sposób, że jest głupim bachorem, które wpadło pod TIR-a i wszyscy mają z tego powodu kłopoty. Takie opinie słyszałam. Tymczasem jej wypadek jest konsekwencją pozostawiania dzieci bez opieki podczas zajęć. Nauczycielka w prywatnej szkole językowej Leader School pozwoliła im wyjść na przerwę poza budynek. Brak odpowiedzialności ludzi z prywatnych szkół, do których dzieci chodzą na dodatkowe zajęcia, to jest nadal nierozwiązany problem. Dla Julii skończyło się to śmiercią. Wszyscy posyłamy dzieci na zajęcia dodatkowe i nie zdajemy sobie sprawy, że nie ma żadnych przepisów, które nakazują osobom, które tam pracują mieć wykształcenie pedagogiczne, jakiekolwiek przygotowanie do tej pracy. Przez pierwszy rok wydawało się, że nie uda się pani nic zmienić. Chciała pani, aby dyrektor szkoły językowej i nauczycielska zostali oskarżeni, ale sprawa została umorzona. - Za czasów, kiedy rządziła PO, nie udało nam się zainteresować władz tym problemem. Pisaliśmy do premier Kopacz, do posłów, nie dostaliśmy nawet żadnej odpowiedzi. Natomiast w prokuraturze sprawa została umorzona. Pani się jednak nie poddała. Protestowała pani z transparentem pod Sejmem i w końcu ktoś się zainteresował. - Podeszła do nas wtedy Anita Czerwińska, posłanka PiS, która zaoferowała pomoc. Zajęło się tym także Biuro Interwencyjnej Pomocy Prawnej w Kancelarii Prezydenta. Oni interweniowali w MEN i w prokuraturze. Odezwał się także Rzecznik Praw Dziecka, przedstawicielka tej instytucji monitoruje teraz sprawę karną przeciwko nauczycielce i dyrektorowi szkoły językowej. Sprawą zainteresował się także Rzecznik Praw Obywatelskich. Przyjął nas i okazał wielkie serce Michał Wójcik, wiceminister sprawiedliwości. Zaniepokoiło ich to, jak zostaliśmy w Krakowie potraktowani i dlaczego sprawa, która wydawała się banalnie prosta, została umorzona. Nowe śledztwo trwało 1,5 roku, pojawiły się kolejne dowody, w rezultacie prokuratura postawiła w stan oskarżenia nauczycielkę i dyrektora. Od tego czasu przepisy zostały także bardziej uszczegółowione. - Teraz każdy przedsiębiorca, który prowadzi zajęcia dla dzieci, ma obowiązek poinformować, że nie podlega kuratorium, i że bierze odpowiedzialność za bezpieczeństwo dzieci. Żeby już nikt nie miał żadnych wątpliwości. Poza tym, bez względu na przepisy oświatowe, wszystkich obowiązuje prawo karne. Każdy, kto ma zajmować się dzieckiem, a zostawi je bez opieki i wtedy zdarzy się wypadek, ponosi konsekwencje. Tymczasem mnie próbowano wmawiać, że wypadek Julii to moja wina. Art. 171 prawa oświatowego mówi o tym, że podmiot prowadzący działalność oświatową jest zobowiązany zapewnić bezpieczne i higieniczne warunki nauki, wychowania i opieki osobom korzystającym z tej działalności, dotyczy to w szczególności opieki nad osobami niepełnoletnimi. Po zapoznaniu się z historią Julki, wybitny karnista prof. Andrzej Zoll powiedział, że szkoła językowa, nawet jeśli to prywatna placówka, pełni funkcję gwaranta bezpieczeństwa. I to jej właściciele mają obowiązek zapewnić opiekę podczas lekcji 11-letniemu dziecku, które nie jest jeszcze zdolne do podejmowania samodzielnych decyzji. Jednak sąd umorzył pierwszą sprawę. - Nie wiem, czym się wtedy sąd kierował, dla mnie jest to niezrozumiałe. Wiem, że z Ministerstwa Sprawiedliwości trafiło pismo do krakowskiej prokuratury w tej sprawie. Zresztą w prokuraturze interweniował nie tylko wiceminister Wójcik, ale także Rzecznik Praw Dziecka, Rzecznik Praw Obywatelskich. Nie ma przepisów w prawie polskim, które powodowałyby to, że osoby uczące dzieci w prywatnych szkołach są zwolnione z odpowiedzialności za ich bezpieczeństwo. Każdy przedsiębiorca jest nie tylko odpowiedzialny za uczniów, ale także za ich rzeczy na terenie szkoły. Był nawet wyrok sądu administracyjnego w tej sprawie. 3,5 roku temu opinia publiczna została wprowadzona w błąd, pojawiła się informacja, że jest luka w przepisach dotyczących odpowiedzialności szkół prywatnych. Tymczasem nie ma luki, prawo karne obowiązuje wszystkich. Będziemy się starać, aby zaostrzyć wymagania dla placówek organizujących zajęcia dodatkowe, aby w przepisach pojawiła się jasna informacja, że każdy, kto uczy dzieci poniżej 13. roku życia, musi mieć chociaż podstawowe kwalifikacje. Teraz może tam uczyć każdy z ulicy, nawet psychopata, narkoman i nikt tego nie kontroluje. Do tej pory nie zostało to uregulowane, a przecież prawie każde dziecko chodzi na jakieś zajęcia poza szkołą. - Rzecznik Praw Dziecka przeprowadził kontrolę placów zabaw dla dzieci nazywanych "kulkowo". Tam też zdarzali się przedsiębiorcy, którzy przerzucali odpowiedzialność na rodziców. Musieli podpisywać oświadczenie, że biorą odpowiedzialność za bezpieczeństwo dzieci na siebie, mimo że ich nie ma razem z dzieckiem. To jednak nie jest zgodne z polskim prawem, więc taki zapis nie jest ważny. Jeśli więc rodzic dostanie do podpisania takie oświadczenie, powinien to zgłosić do prokuratury i Rzecznika Praw Dziecka. To jest bezprawne. My straciliśmy Julię tylko dlatego, że powierzyliśmy ją na dwie godziny osobom skrajnie nieodpowiedzialnym. Oni dalej organizują zajęcia dla dzieci. Nie wiem, czy powinni to robić, może przy takiej postawie powinni zajmować się tylko nauczaniem dorosłych. Klauzule niedozwolone są zresztą powszechnie używane w podpisywaniu umów z rodzicami. Na przykład zdarzają się zapisy, że rodzic ponosi odpowiedzialność za szkody wyrządzone przez dziecko np. podczas wycieczki do Anglii. To jest łamanie prawa.