Agnieszka Maj, Interia: Jako nowy szef krakowskiego PiS dostał Pan zadanie doprowadzenia do wygrania wyborów samorządowych w Krakowie w 2018 roku. Ma pan pomysł, jak obalić prezydenta Jacka Majchrowskiego, który rządzi pod Wawelem od 15 lat? - Wybory prezydenckie w Krakowie są może najbardziej medialne, ale muszę popatrzeć na to szerzej. Jestem od niedawna szefem struktur krakowskich, ale od kilku miesięcy pełnię już funkcję koordynatora ds. wyborów samorządowych w okręgu 13, obejmującym m.in. Kraków. Dla mnie priorytetowa jest więc także kwestia wyborów do sejmiku. To instytucja, w której są największe możliwości finansowe i polityczne, aby skutecznie zmieniać całe województwo, ale także Kraków. Natomiast wybory prezydenckie w Krakowie nie będą łatwe, wiadomo, że prezydent Jacek Majchrowski ma tutaj bardzo silną pozycję od wielu lat. Na początku więc będę doradzał swoim kolegom radnym i działaczom PiS w Krakowie, aby dobrze podsumowali prezydenturę Jacka Majchrowskiego. Podsumowali, czyli wypunktowali słabości? - Przede wszystkim prezydentowi Majchrowskiemu brakuje wizji rozwoju Krakowa. Miał wiele lat na to, aby ją stworzyć i zrealizować. Jednak wydaje mi się, że nigdy nie była to prezydentura z rozmachem, nowoczesna. Kraków ciągle boryka się z tymi samymi problemami: smogiem, korkami, chaotyczną zabudową. Przez kolejne lata nie było wyraźnej poprawy w tych dziedzinach. Nadal w sposób opieszały opracowywane są plany zagospodarowania przestrzennego. To wszystko sprawia, że istnieje wolna amerykanka, jeśli chodzi o zabudowę. Dzielnice, które do niedawna miały zabudowę willową przekształciły się w blokowiska. Krakowianie znają te problemy od wielu lat, a jednak za każdym razem głosują na prezydenta Majchrowskiego. - No właśnie, to jest wielki paradoks. Być może brakuje porządnej informacji, jakie są owoce działalności pana prezydenta i jego otoczenia. Brakuje też poważnej alternatywy, czyli kandydata. PiS ma tę przewagę, że idziemy do kampanii samorządowej z pozycji partii, która rządzi w kraju. Ta kampania będzie się tym różniła od poprzedniej: nie będziemy partią opozycyjną, tylko chcemy pokazać krakowianom i mieszkańcom Małopolski, że rządzenie przez PiS w Polsce dobrze służy krajowi, ale także Krakowowi. W Krakowie jednak jeszcze nigdy PiS nie wygrał wyborów. Nawet prezydent Andrzej Duda przegrał tu wybory na prezydenta miasta. Myśli Pan, że teraz się uda? - W dużo mniej korzystnej sytuacji politycznej trzy lata temu mieliśmy najlepszy wynik w sejmiku, jednak nie na tyle duży, aby udało się samodzielnie rządzić. W przyszłym roku myślę, że ten wynik poprawimy. Celem jest uzyskanie samodzielnej większości w sejmiku. Wtedy uda się połączyć działania z poziomu krajowego i wojewódzkiego. To bardzo ważne, bo dzisiaj obserwuję napięcie pomiędzy obecną władzą województwa (PO w koalicji z PSL) z rządem, zwłaszcza jeśli chodzi o decyzje ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka, i marszałka Jacka Krupy. Spory są o to, kiedy realizować poszczególne inwestycje. Teraz sejmik wiele z nich przekłada na okres przed wyborami. Podobna jest zresztą strategia prof. Majchrowskiego. Myślę, że na tym Kraków i Małopolska tracą, bo na pewno z większym rozmachem moglibyśmy realizować np. inwestycje drogowe, czy kolejowe. Nasi poprzednicy niewiele zrobili w tej dziedzinie, szczególnie w zakresie kolei. Za to rząd PiS przeznacza gigantyczne kwoty na rozwój infrastruktury w całej Małopolsce, np. na "zakopiankę" czy kolej, np. ostatnio otwieraliśmy z ministrem Adamczykiem odnowiony dworzec w Miechowie, jako pierwszy z 200 planowanych takich gruntownych remontów w Polsce. A wracając do Krakowa: czy macie Państwo jakieś haki na prezydenta Majchrowskiego, które chcecie ujawnić w czasie kampanii wyborczej? - Nie chodzi o to, aby szukać na siebie haków, oszczerstw, ale o to, aby dokonać gruntownej oceny tej prezydentury. Natomiast na pewno gorącym tematem, który wiąże się z magistratem, a któremu trzeba by było się jeszcze bardzo gruntownie przyjrzeć, są kwestie związane z reprywatyzacją w Krakowie. Mamy komisję reprywatyzacyjną w Warszawie, być może poszerzy ona swoją działalność o inne duże miasta. Wiadomo, że Kraków należy do czołówki tych miast, w których te problemy są. Zajmuje się też tym tematem specjalna grupa w prokuraturze powołana przez ministra Ziobrę kilka miesięcy temu. Wyniki tych prac w prokuraturze mają być zaprezentowane przed wyborami? - Mam nadzieję, że to będzie pokazanie pewnych mechanizmów. Tylko że w Krakowie to nie magistrat podejmował decyzje w sprawie prywatyzacji, jak w Warszawie, zajmował się tym sąd. Trudno więc będzie więc obciążyć odpowiedzialnością prezydenta. - Sąd podejmował decyzje ostateczne, natomiast urzędnicy krakowskiego magistratu mogli się od nich odwoływać, zaskarżać je. Trzeba sprawdzić, czy to robili. Wiele zależy od staranności. Można działać po najmniejszej linii oporu, pasywnie, a można aktywnie. Poza tym prezydent Majchrowski nie wypowiedział się do tej pory, że czy chce startować. Widać, że ma z tym problem. Ma za sobą wiele kadencji, nie jest już osobą młodą. W polityce obecny jest także syndrom wypalenia, zwolnienia tempa. To też wyraźnie widać u prezydenta Majchrowskiego w sprawowaniu przez niego urzędu. W takiej sytuacji coraz większa staje się rola otoczenia, "dworu", który rządzi w imieniu prezydenta. Wydaje się, że jeśli Kraków chce być miejscem nowoczesnym to powinien wreszcie zrobić miejsce dla kogoś młodszego, pełnego zapału, aktywnego. Czyli na przykład dla Pana? - Wiem, że w przestrzeni publicznej pojawiła się informacja, że jestem jedną z osób, które są brane pod uwagę w naszych wewnętrznych sondażach. To jest na razie sprawa otwarta. Na pewno jednak pojawi się nasz kandydat, który będzie poważną alternatywą dla prezydenta Majchrowskiego. Prezydent będzie musiał się bardzo zmobilizować, jeśli chce wygrać. A kto byłby lepszym kandydatem: Małgorzata Wassermann czy Mariusz Andrzejewski? - Jeśli mówimy o takiej alternatywie, to ja od początku mówiłem, że najbardziej znanym, rozpoznawalnym politycznie kandydatem jest Małgorzata Wassermann. To świetny prawnik, osoba młoda, dynamiczna, a do tego kobieta, co w dzisiejszej polityce też jest mocnym atutem. Jest tylko taki problem, że nie chce za bardzo startować. - To nie jest sprawa chcenia, tylko pewnej odpowiedzialności, której się podjęła. W parlamencie zajmuje się komisją Amber Gold, więc pewnie chciałaby to doprowadzić do końca. Ostateczne decyzje w sprawie kandydata i tak podejmie ścisłe kierownictwo PiS. Ja na razie skupiam się na pracy koncepcyjnej, programowej i organizacyjnej. Mamy powołane zespoły, które budują porządny program wyborczy na te wybory. My, parlamentarzyści, radni, musimy być awangardą w tej kampanii, musimy do ludzi wyjść, przekonać ich. Jak nowy premier Mateusz Morawiecki jest odbierany przez szeregowych działaczy PiS? - Ta rekonstrukcja jest teraz odbierana pozytywnie. To ważnym element zmian, których większość jest jeszcze przed nami. Natomiast kluczową sprawą dla mnie jest to, że pani premier Beata Szydło, która cieszy się ogromną estymą wśród zwolenników PiS, nadal zostaje w tej drużynie na stanowisku bardzo eksponowanym - wicepremiera. To pokazuje, że nadal jest to biało-czerwona drużyna PiS. Oczywiście zmieniają się pewne akcenty, ale to nadal kontynuacja, tylko z naciskiem na politykę zagraniczną, gospodarczą, finanse, ekonomię. W tym zakresie kompetencje premiera Morawieckiego są bardzo wysokie. Działacze PiS widzą, że najważniejszy jest cel, który się nie zmienił: to realizacja naszego programu, rozwój Polski. Reszta to są wszystko środki prowadzące do celu. To nowe otwarcie w połowie kadencji. Niedawno wydział prawa UJ, na którym pan studiował, napisał do prezydenta Andrzeja Dudy apel w sprawie ustaw o KRS i SN, aby ich nie podpisywał. Zdaniem naukowców UJ te ustawy upolitycznią zawód sędziego. Co pan na to, że krakowska elita prawnicza protestuje przeciwko ustawom, za którymi pan też głosował? - Odbieram to jako kolejną wypowiedź tego środowiska o charakterze politycznym. Zresztą pod adresem pana prezydenta Andrzeja Dudy padało wiele słów z ust profesorów Wydziału Prawa UJ, które go obrażały, traktowały lekceważąco, jeszcze zanim powstały ustawy sądowe. My jesteśmy suwerennym parlamentem polskim, zmiany w sądownictwie akcentowaliśmy bardzo mocno w naszym programie wyborczym. Społeczeństwo o tym wiedziało, a teraz akceptuje zmiany, dalej nasze poparcie nie słabnie. Mamy więc silny mandat demokratyczny, aby te projekty przyjmować. Środowisko sędziowskie jednak jest stroną w tym sporze. Wielu z profesorów uczelni jest sędziami, prowadzi praktykę adwokacką, radcowską i za wszelką cenę próbują nam - ustawodawcy - przedstawić swoją wizję funkcjonowania państwa tych obszarach. Mają prawo protestować, ale decyzja należy do suwerennego parlamentu. Mnie się nie podoba jednostronność tego stanowiska. Rozwiązania dotyczące Sądu Najwyższego, czy odpowiedników KRS w Europie są bardzo różne. Wcale nie jest tak, że polski model, który do tej pory obowiązywał jest standardem. Komisja Wenecka w ogóle nie protestuje wobec rozwiązań daleko bardziej poddających kontroli wymiar sprawiedliwości władzy wykonawczej i ustawodawczej w innych krajach. Ale czy takie upolitycznianie sądów jest dobrą zmianą? Przecież za kilka lat może dojść do władzy np. PO i wtedy powymienia sędziów na swoich. Takie sądy będą się Panu podobały? - Liczymy się z tym, że wcześniej czy później władzę oddamy, dlatego uważamy, że system pewnego kontrolowania jest lepszy niż takie systemy, w których władza sądownicza sama się kontroluje, wybiera, awansuje, dyscyplinuje. To jest system typowo korporacyjny, kastowy, zamknięty. Trójpodział władzy polega także na tym, że te władze nawzajem się kontrolują i hamują. Ważne jest, aby sądy nie znajdowały się poza wszelką kontrolą, a tak de facto jest dzisiaj. Kiedyś władza się zmieni i właśnie na tym polega pewna równowaga w kontroli sądownictwa. Nie będzie już tak, że ciągle ci sami ludzie, przez wiele, wiele lat, będą wpływać na sądownictwo. Politycy się zmieniają co cztery lata, po wyborach, podlegamy weryfikacji publicznej. W sądownictwie tego nie ma. W Krakowie jest pan znany także jako osoba, która sprzeciwiła się decyzji kurator oświaty z PiS Barbary Nowak, bliskiej współpracowniczki Ryszarda Terleckiego. Wraz z rodzicami zaprotestował pan przeciwko odwołaniu dyrektorki jednego z przedszkoli. Dostał Pan za to reprymendę? - Może jest to dobra okazja, aby wyjaśnić tę sytuację, bo ona została przerysowana w mediach. A było tak. Grupa rodziców z przedszkola, w którym mam dwójkę dzieci, prosiła mnie o interwencję jako senatora. Moja rola w tej sprawie ograniczyła się tylko i wyłącznie do przekazania pisma wraz z podpisami do pani kurator i do prezydenta Krakowa z prośbą o uważne zapoznanie się z głosem rodziców. Starałem się zachować z jednej strony neutralność, a z drugiej odpowiedzieć na prośbę obywateli, nie zajmując swojego stanowiska. Pani kurator podjęła decyzję zgodnie ze swoimi kompetencjami. Kiedy przychodzą do mnie obywatele, to staram się im pomóc, na tym m.in. polega rola senatora. A wracając do pani kurator to mam o niej bardzo dobre zdanie, współpracujemy blisko, podobnie jak z panem marszałkiem Terleckim, którego jestem przecież następcą w Krakowie. Rozmawiała Agnieszka Maj