Podwodny, zdalnie sterowany dron może pracować nawet na głębokości czterech i pół tysiąca metrów. Malezyjski rząd użyje go do przeszukania morskich głębin, by odnaleźć najważniejsze dowody. - Dwa najważniejsze przedmioty to urządzenie monitorujące lot oraz nagrywające głosy w kokpicie - tłumaczy Steven Wallace z Urzędu Badania Wypadków Lotniczych Maszyna o wartości kilku milionów dolarów połączona jest ze statkiem stalową liną. Wyszkoleni technicy na statku sprowadzają ją na dno morza. Dron wyposażony jest w kamery. - Są dwie dla pierwszego i drugiego pilota - informuje Martin Stitt, technik pracujący przy dronie. Dzięki temu dron pierwszy ujrzy wrak MH370. - Wrak przekaże nam wiele informacji. Między innymi o tym, jak uderzył w wodę, ile części odpadło i czy samolot się palił. Opowie nam całą historię katastrofy - wyjaśnia Steven Wallace z Urzędu Badania Wypadków Lotniczych. - Ramiona i szczypce drona kontrolowane są przy pomocy joysticków. - Mogę zacisnąć chwytaki. Podniesienie i włożenie do pojemnika takiego przedmiotu jak czarna skrzynka nie będzie żadnym problemem - tłumaczy Martin Stitt, technik pracujący przy dronie. Dron był już wykorzystywany Zanim jednak cokolwiek zostanie wydobyte, wrak musi zostać znaleziony. W głębinach Oceanu Indyjskiego będzie to bardzo trudne. Dron wykorzystywany był już w 2009 roku podczas poszukiwania czarnych skrzynek samolotu linii Air France, który zaginął nad Oceanem Atlantyckim. Urządzenie należące do USA zostanie teraz użyte w Australii. Jednorazowo może ono pracować około 24 godzin. Skutecznie może jednak działać na zawężonym obszarze poszukiwań. Dron przetransportowany jest właśnie drogą lotniczą z Nowego Jorku do australijskiego Pearth, skąd trafi na statek pływający pod banderą tego kraju. Łącznie przy obsłudze drona pracuje ośmiu specjalistów. Przypomnijmy, że poszukiwania wraku boeinga Malaysia Airlines w głębinach Oceanu Indyjskiego będą prowadzone na zachód od Perth w Australii. Na podstawie zebranych danych z pierwszej fazy lotu opracowano symulację, która potwierdza, że zaginiona maszyna mogła zakończyć lot właśnie w tym rejonie. Operację ma prowadzić m.in. grupa okrętów chińskich, samoloty koreańskie, okręt amerykański, a wkrótce dołączyć mają dwa okręty australijskie. Jednocześnie zdecydowano o przerwaniu akcji poszukiwawczej na innych obszarach. Na razie akcję wstrzymano ze względu na złą pogodę: silny wiatr, niski pułap chmur i wysokie fale. Nie odnaleziono dotychczas żadnego fragmentu zaginionego boeinga, mimo, że satelity kilku państw lokalizowały obiekty unoszące się na powierzchni oceanu, które mogły być szczątkami samolotu. Za każdym razem kierowano w to miejsce okręty i samoloty. Nic jednak z wody nie wyłowiono. Pasażerów lotu MH 370 uznano za zmarłych Obszar, na którym mogą znajdować się fragmenty Boeinga, położony jest w odległości 2500 km na zachód od miasta Perth w Australii. To właśnie tam w najbliższych dniach mają zostać przetransportowani członkowie rodzin pasażerów. Linie Malaysia Airlines zapowiedziały wcześniej, że specjalna ceremonia dla rodzin odbędzie się w miejscu katastrofy. Wczoraj premier Malezji poinformował oficjalnie, że samolot "zakończył lot w wodach Oceanu Indyjskiego, daleko od możliwych lądowisk". Dziś malezyjskie władze tłumaczyły, że uznały za zmarłych pasażerów lotu MH 370, gdyż samolot miał zbyt mało paliwa, aby móc wylądować bezpiecznie na jakimkolwiek lotnisku. Przeżycie w tych warunkach w wodzie jest niemożliwe. Od zniknięcia samolotu minęło już 17 dni. Na konferencji prasowej w Kuala Lumpur szefowie linii Malaysia Airlines złożyli kondolencje bliskim pasażerów Boeinga 777. Kluczowe jest odnalezienie czarnych skrzynek W tej chwili członków rodzin pasażerów wspiera grupa ponad 700 opiekunów. Linie lotnicze ogłosiły, że będą kontynuowały pomoc finansową dla bliskich ofiar. Tłumaczyły się też z wpadki przy informowaniu rodzin o katastrofie. Część bliskich pasażerów informację o ich śmierci dostała sms-em. Maszyna linii Malaysia Airlines z 239 osobami na pokładzie zniknęła z radarów 8 marca. Leciała z Kuala Lumpur do Pekinu. Poszukiwania samolotu trwały ponad dwa tygodnie. Początkowo prowadzono je w zupełnie w innym rejonie, choć brano też pod uwagę to, że samolot zboczył z kursu, co ostatecznie potwierdzono. Gdyby udało się zlokalizować wrak, to byłby jednak dopiero początek żmudnego procesu wydobywania go z dna oceanu. Kluczowe jest odnalezienie czarnych skrzynek.