Rzecznik prasowy NEC Dim Sovannarom poinformował, że na partię PPC głosowało 4,8 mln osób spośród 6,9 mln uprawnionych do głosowania. Dodał, że frekwencja wyborcza wyniosła 83 procent. Po lipcowych wyborach w poniedziałek kambodżańska opozycja zaapelowała o odrzucenie wyników. "29 lipca 2018, smutny dzień w najnowszej historii, przyniósł kres demokracji w Kambodży" - mówił Mu Sochua, wiceszef opozycyjnej Partii Narodowego Ocalenia Kambodży (CNRP), która nie stanęła do wyborów, gdyż w listopadzie 2017 roku została rozwiązana przez kambodżański <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-sad-najwyzszy,gsbi,28" title="Sąd Najwyższy" target="_blank">Sąd Najwyższy</a>, a jej przywódca Kem Sokha przebywa w areszcie, podejrzewany o zdradę stanu, co jego sympatycy określają jako zarzut motywowany politycznie. Po delegalizacji CNRP zachodnie rządy, w tym szczególnie USA i krajów UE, zwiększyły naciski na władze Kambodży, by zaprzestały kampanii tłumienia społecznego sprzeciwu. W odpowiedzi premier Hun Sen przyjął postawę antyzachodnią i zwrócił się w stronę Chin, które stały się najbliższym partnerem jego kraju. Premiera Hun Sena czeka kolejna pięcioletnia kadencja. Stoi on na czele rządu od 33 lat. Wygrana PPC w wyborach, które według organizacji broniących praw człowieka nie były ani uczciwe, ani wolne, była w zasadzie pewna, bo w ciągu ostatniego roku - jak wskazywali komentatorzy - rząd skutecznie usunął wszelką znaczącą opozycję, zmienił konstytucję i tłumił wolność prasy oraz społeczeństwo obywatelskie.