Manifestacja była planowana od piątku, kiedy to było już jasne, że Wiktor Janukowycz nie podpisał w Wilnie umowy stowarzyszeniowej. Po tym jednak, gdy w sobotę przed świtem doszło do brutalnego rozpędzenia pokojowej demonstracji, niedzielny protest nabrał nowego wymiaru. Manifestanci mają nie tylko wyrazić swój sprzeciw wobec polityki zagranicznej Kijowa, ale także pokazać, że nie boją się panującego w Kijowie reżimu. O udział w demonstracji apelują przywódcy opozycji, w tym Julia Tymoszenko, a także działacze pozarządowi: na ulicach stolicy rozdawano ulotki, a nawet zachęcano do przyjścia występując w wagonach metra. Protesty na Ukrainie rozpoczęły się 21 listopada, kiedy to rząd ogłosił, że wstrzymuje przygotowania do podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Codziennie na placu Niepodległości zbierało się od kilku do kilkunastu tysięcy osób. Najwięcej przyszło jednak w zeszłą niedzielę, kiedy to sto tysięcy ludzi wypełniło niemal całą główną ulicę stolicy - Chreszczatyk. Wczoraj tuż przed świtem na plac wtargnęły oddziały specjalne Berkut, które rzuciły się na około tysiąc manifestantów, którzy pozostali tam na noc. Funkcjonariusze bili pałkami i kopali wszystkich, nawet leżących i nie stawiających oporu.