Erdogan powiadomił opinię publiczną o wprowadzeniu stanu wyjątkowego występując przed kamerami telewizji, w obecności członków gabinetu ministrów - podaje agencja Reutera. Turecki prezydent zaznaczył, że ogłoszenie stanu wyjątkowego w żaden sposób nie narusza konstytucji i nie pociągnie za sobą ograniczenia rządów prawa czy wolności podstawowych obywateli Turcji. Stan wyjątkowy stworzy szersze ramy dla represji Komentatorzy zwracają jednakże uwagę na fakt, że w warunkach stanu wyjątkowego zarówno prezydent, jak i rząd będą mogli wydawać dekrety i rozporządzenia bez konieczności uzyskania aprobaty władzy ustawodawczej - parlamentu, a także zawieszać lub ograniczać możliwość korzystania z pełni praw przez obywateli. Stan wyjątkowy stworzy też szersze ramy dla represjonowania przeciwników politycznych obecnych władz - zauważa Reuters. Do tej pory po piątkowym puczu zawieszono w obowiązkach, zwolniono, zatrzymano, poddano przesłuchaniom lub oskarżono ok. 60 tys. osób - głównie wojskowych, policjantów, sędziów, urzędników i nauczycieli. Erdogan ostrzega: To jeszcze nie koniec Erdogan zapowiedział zaś w środę dalsze zatrzymania. - To jeszcze nie koniec - powiedział w telewizji Al-Dżazira, podkreślając, że za przewrotem mogły stać inne kraje - ale nie sprecyzował, które. Przypomnijmy, że 99 generałów, czyli jedna trzecia tureckiej generalicji otrzymało formalne zarzuty w związku ze spiskiem. W sumie władze zatrzymały ponad 6 tysięcy żołnierzy. Aresztowano też dwóch sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Z pracy zwolniono 8 tysięcy policjantów, 21 tysięcy nauczycieli, kilkuset sędziów, czterech rektorów wyższych uczelni oraz kilka tysięcy urzędników ministerstwa spraw wewnętrznych, finansów, edukacji a nawet sportu. Nauczycielom akademickim zabroniono wyjeżdżać za granicę, a trzem milionom pracowników budżetówki cofnięto urlopy. Zamknięto też 626 instytucji edukacyjnych. "Służby dopuściły się zaniedbań" Wszyscy zatrzymywani bądź zwalniani z pracy mają według władz być zwolennikami Fethullaha Gullena, mieszkającego w Stanach Zjednoczonych największego wroga prezydenta Erdogana. Dziennikarz tureckiej gazety Hurriyet Serkan Demirtas podkreśla, że tak szerokie czystki to zaplanowane działanie władz. - Prezydent Erdogan jasno pokazuje, że jest to walka z ogromną organizacją terrorystyczną i będzie ona trwała tygodniem, miesiące a może nawet lata. Właśnie dlatego starają się znaleźć swego rodzaju ramy prawne, aby w ten sposób wspomóc instytucje państwowe w walce z gulenistami - dodaje dziennikarz. Sam prezydent Erdogan mówił w telewizji Al-Jazeera, że służby dopuściły się zaniedbań. Media informowały wcześniej, że wywiad wiedział o spisku na pięć godzin przed jego rozpoczęciem jednak nie zapobiegł wybuchowi puczu. Prezydent nie wykluczył, że udział w spisku mogły potajemnie brać inne kraje. - Choć nie wiadomo, ile osób wzięło udział w próbie puczu z 15 lipca, to stała za nim mniejszość w siłach zbrojnych, która chciała przejąć kontrolę nad większością - zaznaczył. Prezydent nazwał ją "organizacją terrorystyczną". Co stało się z dwoma tureckimi okrętami wojennymi? Tureckie władze zablokowały dostęp do portalu WikiLeaks. Opublikował on właśnie treść 300 tysięcy maili wysyłanych przez członków rządzącej Turcją partii AKP od 2000 roku. WikiLeaks tłumaczy, że publikacja nie ma związku z puczem, choć ostatnie wydarzenia ją przyspieszyły. Jak informuje ze Stambułu specjalny wysłannik Polskiego Radia Wojciech Cegielski, nie wiadomo natomiast, co stało się z dwoma tureckimi okrętami wojennymi. Według mediów, po wybuchu puczu maszyny nie wróciły do portów. Władze w Ankarze zaprzeczają, ale wojsko wysłało na poszukiwania myśliwce F-16. Wartość tureckiej liry spadła dzisiaj do najniższej od 10 miesięcy. Za jednego dolara trzeba było zapłacić zaledwie 3 liry. Z kolei obroty na giełdzie w Stambule spadły od początku tygodnia o 8 procent.