"Pod pretekstem walki z tymi, którzy podają się za dziennikarzy, a w rzeczywistości są obserwatorami z ramienia organizacji znajdujących się w konflikcie z władzami, wprowadzono wymóg obowiązkowej akredytacji dziennikarzy w komisjach wyborczych" - relacjonuje dziennik w artykule redakcyjnym. Przypomina, że według uchwalonej ustawy media muszą akredytować swoich dziennikarzy w komisjach nie później niż na trzy dni przed głosowaniem. Kolejny wymóg polega na tym, że akredytację taką może dostać tylko dziennikarz, z którym redakcja zawarła umowę o pracę nie później niż dwa miesiące przed ogłoszeniem daty wyborów. "To znaczy, że nasi parlamentarzyści ze spokojem ingerują w redakcyjną kuchnię, decydując z góry za redakcje, kogo z pracowników i gdzie będą mogły wysyłać" - podkreśla dziennik. "Niezawisimaja Gazieta" zauważa, że nawet "zaostrzając zasady pracy mediów w dniu głosowania", deputowani określali zmiany jako techniczne. Komentuje też inną zaakceptowaną w środę ustawę, która nakłada obowiązek udziału w telewizyjnych debatach przedwyborczych na samych kandydatów. "Niby że w ten sposób wybory staną się naprawdę konkurencyjne. Ale jeśli spojrzeć z drugiej strony, to taka ustawa ogranicza partiom prawo do angażowania po swojej stronie ludzi z autorytetem, którzy występują z poparciem dla programu partii" - argumentuje "NG". Dziennik przypomina, że wcześniej, w lutym, uchwalona została ustawa ograniczająca do dwóch liczbę obserwatorów z ramienia jednego kandydata lub partii w lokalach wyborczych. Zaś jeszcze przed wyborami wyższa izba parlamentu ma przyjąć przepisy, które zakazują wykorzystywania w agitacji wyborczej wizerunków i wypowiedzi osób nieuczestniczących w wyborach. "Pod stosownym pretekstem, że niby Jedna Rosja nie może zasłaniać się (prezydentem) Władimirem Putinem, ogranicza się możliwości jej konkurentów. Przecież partia władzy a priori dysponuje większą liczbą VIP-ów wśród kandydatów" - podkreśla "NG". Gazeta wyraża opinię, że "w dopasowywaniu reguł wyborczych do swoich potrzeb w zasadzie nie ma nic strasznego - tak robi się i w innych krajach". Podaje tu przykład USA i zastrzega: "Jednak i Republikanie, i Demokraci robią to jednocześnie, w tych stanach, gdzie mają większość". Zaś w krajach europejskich partie mają przewagę dopóty, dopóki są u władzy - wskazuje gazeta. "Ale ani jedna z nich nie miała takiego statusu na zawsze" - dodaje. Zdaniem dziennika "problem nie polega na tym, czy można nowelizować ustawy na swoją korzyść, ale na tym, by wszyscy mieli do tej możliwości równy dostęp - nieważne, czy wszyscy jednocześnie, czy po kolei. W Rosji na razie taka realna równoprawność wciąż jest odległa". "Jak wiemy, mamy w kraju dyktaturę prawa - i w tym połączeniu słów pierwsze zawsze jest ważniejsze od drugiego" - konkluduje gazeta. We wrześniu odbędą się w Rosji wybory do niższej izby parlamentu, Dumy Państwowej.