Tajwańska prezydent przypomniała własne wypowiedzi sprzed kilku miesięcy, że wśród ludzi na Tajwanie widuje się mieszkańców kontynentalnych Chin, a także specjalnych chińskich regionów, Hongkongu i Makau. "Ci liczni przyjaciele, doświadczywszy demokracji na własnej skórze, widzą, że tak naprawdę w demokracji nie ma nic strasznego. Demokracja to dobra i wspaniała rzecz" - podkreśliła Caj na swoim Facebooku. Napisała, że nie można kwestionować gospodarczych zdobyczy osiągniętych przez <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-chiny,gsbi,4231" title="Chiny" target="_blank">Chiny</a> pod rządami partii komunistycznej. Zaznaczyła jednak, że Państwo Środka zdobyłoby jeszcze większy szacunek na arenie międzynarodowej, gdyby przyznało więcej praw swym obywatelom. Caj zaznaczyła, że jej kraj rozumie ból spowodowany w Chinach przez wydarzenia z placu Bramy Niebiańskiego Spokoju, ponieważ w historii jego walki o demokrację nie brakowało podobnych doświadczeń. Jak pisze Reuters, polityk odniosła się w ten sposób do represji stosowanych na wyspie w stanie wojennym, wprowadzonym przez rządzących nacjonalistów i obowiązującym w latach 1949-1987. "Nie chodzi mi o dawanie porad w sprawie systemu politycznego po drugiej stronie Cieśniny Tajwańskiej. Jestem jednak chętna do szczerego podzielenia się demokratycznymi doświadczeniami <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-tajwan,gsbi,4345" title="Tajwanu" target="_blank">Tajwanu</a>" - napisała Caj. Prezydent Tajwanu - jak zauważa Reuters, jedynej części chińskojęzycznego świata, gdzie odbywają się wolne wybory - swoją wypowiedzią o wydarzeniach na placu Tiananmen ryzykuje gniew Pekinu, który odmawia oficjalnego rozliczenia się z tym epizodem własnej historii. W sobotę przypada 27. rocznica krwawej pacyfikacji prodemokratycznych protestów na pekińskim placu Tiananmen. Władze nasiliły środki bezpieczeństwa wokół placu, a w dniach poprzedzających rocznicę zatrzymały kilku obrońców człowieka. W większości państwowych mediów na próżno szukać w sobotę wzmianki o rocznicy, jednak anglojęzyczna wersja popularnego pekińskiego tabloidu "Global Times" zamieściła komentarz, w którym napisano, że Chińczycy pogodzili się z tamtymi wydarzeniami, a "coroczne zamieszanie wokół incydentu z 4 czerwca to tylko bańki, które pękną". W Hongkongu, które jest jedynym regionem w ChRL, gdzie obchody spacyfikowania protestów na placu Tiananmen są tolerowane, wiele tysięcy mieszkańców zgromadziło się na wspólnym czuwaniu. Według organizatorów uczestników było 125 tys., według policji - ok. 22 tys. Wydarzenia z nocy z 3 na 4 czerwca 1989 r. pozostają w Chinach "praktycznie tematem tabu" - pisze AP. Władze w Pekinie zakazują publicznych obchodów masakry na placu Tiananmen i nie zezwalają na otwartą debatę o tamtych wydarzeniach. Od lat ignorują apele o pociągnięcie do odpowiedzialności autorów krwawej pacyfikacji, odmawiają też podania oficjalnego bilansu ofiar brutalnych represji (nieoficjalne szacunki mówią o dwóch tysiącach zabitych).