"Protesty potrwają do odejścia tych, którzy mają odejść" - dodał Radew, który kilkakrotnie wzywał rząd premiera Bojko Borisowa do złożenia dymisji i rozpisania przedterminowych wyborów parlamentarnych. Głowa państwa chce też odejścia prokuratora generalnego. Niedziela była kolejnym dniem antyrządowych demonstracji w Bułgarii. Uczestniczą w nich głównie młodzi ludzie manifestujący pod hasłami "Dymisja" i "Precz z mafią". Policja ostrzegła demonstrantów, by nie utrudniali ludziom dojścia do pracy lub domu. Na niedzielnej (19 lipca) konferencji prasowej wiceszef stołecznego urzędu spraw wewnętrznych Anton Złatanow powiedział, że policja jest "dobrze poinformowana" o planach protestujących. Plany te nie są jednak tajemnicą - w poniedziałek rano ma się odbyć blokada parlamentu, w którym będzie prowadzona debata nad wnioskiem o wotum nieufności dla rządu Borisowa złożonym przez lewicową Bułgarską Partię Socjalistyczną. Protestujący planują także inne blokady przed ważnymi obiektami rządowymi. Organizatorzy protestów domagają się m.in. dymisji rządu i rozpisania przedterminowych wyborów oraz zmian w konstytucji, które ograniczyłyby uprawnienia prokuratora generalnego, który - ich zdaniem - teraz nie podlega praktycznie żadnej kontroli. Liderzy dwóch największych związków zawodowych, Płamen Dimirtow z Konfederacji Niezależnych Związków Zawodowych oraz Dimitar Manołow z "Podkrepy", ogłosili, że w kraju nie ma warunków dla strajku generalnego, do którego wzywają protestujący. Strajki mogą być organizowane tylko przez związki - przypomniał w publicznym radiu Manołow. Ewgenia Manołowa