Na zakończenie pięciogodzinnego spotkania z przedstawicielami służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo oświadczył, że zwiększona zostanie liczba funkcjonariuszy, którzy będą "bardziej widoczni". Zaapelował do społeczeństwa o to, aby im pomagać. "Organizacje terrorystyczne chcą wywołać szok i chaos w społeczeństwie. Wszyscy musimy pomagać służbom bezpieczeństwa. Żadna koncepcja w kwestii bezpieczeństwa nie powiedzie się bez wsparcia ludzi" - apelował. Davutoglu odrzucił też deklarację organizacji Sokoły Wolności Kurdystanu (TAK), która przyznała się do przeprowadzenia zamachu w Ankarze. Ocenił, że organizacja wzięła na siebie odpowiedzialność, aby chronić kurdyjską zbrojną milicję w Syrii - Ludowe Jednostki Obrony (YPG). Dodał, że postąpiła tak, aby nie ucierpiała "międzynarodowa legitymacja" kurdyjskiej milicji. "Zostało wyraźnie ustalone, że ten zamach terrorystyczny jest dziełem Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) i YPG" - oznajmił. USA udzielają milicji YPG wsparcia wojskowego w walce z Państwem Islamskim w Syrii. Od wielu miesięcy wsparcie to stanowi źródło napięć między Waszyngtonem a Ankarą; USA, w przeciwieństwie do Turcji, nie traktują YPG jako organizacji terrorystycznej. Sokoły Wolności Kurdystanu, grupa zbliżona według Ankary do zakazanej w Turcji PKK, w piątek przyznała się do odpowiedzialności za zamach w Ankarze i ostrzegła przed kolejnymi atakami. W ramach śledztwa dotyczącego zamachu, którego celem były wojskowe pojazdy, zatrzymano 22 podejrzanych - dodał Davutoglu. Wezwał ponadto Waszyngton, który jest sojusznikiem Turcji w NATO, by atak na ten kraj postrzegały jako atak na Stany Zjednoczone. Oświadczył, że USA powinny okazać solidarność z Turcją "bez żadnych zastrzeżeń" i ponownie wezwał, by Waszyngton zaprzestał wspierania kurdyjskiej milicji.