Rosja uparcie doszukuje się podtekstów politycznych w pobiciu dzieci swoich dyplomatów , podczas gdy nasi urzędnicy zapewnia, że podejrzenia te są bezpodstawne. Na linii Warszawa- Mińsk też od kilku dni jest gorąco. Wszystko wskazuje na to, że napad na dzieci rosyjskich dyplomatów był zwykłym wybrykiem chuligańskim, a nie zaplanowaną przez jakieś siły polityczne akcją wymierzoną przeciwko Rosji. - Nie widzę powodu, dla którego Polska jako państwo miałaby oficjalnie za to przepraszać - uważa Bartosz Cichocki, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich . Młodzi ludzie (trzech Rosjan i Kazach w wieku 15-17 lat) zostali napadnięci w niedzielę ok. godz. 18. na warszawskim Mokotowie. Ambasada rosyjska poinformowała policję o zdarzeniu telefonicznie trzy i pół godziny później. Potem Rosja zażądała od Polski oficjalnych przeprosin. - Chuligani są wszędzie - mówią Rosjanie z Obwodu Kaliningradzkiego, których reporterka RMF pytała, co sądzą o warszawskim incydencie. Posłuchaj: - Reakcja rosyjska jest przesadzona i w moim przekonaniu nieprzypadkowo sam prezydent Putin zajął stanowisko w tak błahej sprawie - uważa Cichocki. - Rosyjskie władze na użytek wewnętrzny potrzebują wroga, a Polska się do tego idealnie nadaje - nie jest czołowym państwem UE ani NATO, ale równocześnie jej pozycja na arenie międzynarodowej rośnie. Również w związku z tym budzimy zainteresowanie Kremla, który chce ograniczyć wpływ Polski na politykę wschodnią UE czy USA. Ten wpływ ujawnił się podczas pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Dlatego Rosja usiłuje tworzyć wizerunek Polaków jako rusofobów, kierujących się w stosunku do Rosji wyłącznie emocjami i w związku z tym niewiarygodnych w kontekście polityki wschodniej UE czy NATO - tłumaczy ekspert. Mińsk i Moskwa nie są w zmowie Cichocki uważa, że konfliktu na linii Mińsk-Warszawa nie powinno się rozpatrywać w kontekście sprawy pobicia dzieci rosyjskich dyplomatów. Według niego sam kryzys polsko-białoruski niewątpliwie jest na rękę Moskwie, bo izoluje Białoruś na arenie międzynarodowej, utrudnia prowadzenie ewentualnego dialogu między UE a Białorusią i utwierdza białoruską oraz rosyjską opinię publiczną w przekonaniu, że Polacy są w rzeczywistości agentami USA, którzy dążą do przewrotu i destabilizacji obszaru WNP. - W relacjach Moskwy z Zachodem Łukaszenko niewątpliwie służy jako swego rodzaju groźba, że system polityczny w Rosji może znacznie dalej odejść od norm demokracji niż to jest obecnie - zaznacza Cichocki. Jednak według niego Łukaszenko jest, wbrew pozorom, bardzo trudnym partnerem dla Moskwy. - Stosunki rosyjsko-białoruskie przechodzą różne fazy napięcia od momentu dojścia Putina do władzy. Nie tak dawno Rosja przecież odłączyła dostawy gazu Białorusi i dopiero obawa przed powtórzeniem się scenariusza ukraińskiego w tym kraju skłoniła Moskwę do ocieplenia relacji z Mińskiem, ale to nie jest tak, że w tych relacjach nie brakuje zgrzytów i że są pozbawione problemów - tłumaczy. Co na to Unia? Ostatnie wydarzenia wokół Związku Polaków na Białorusi i odwoływanie dyplomatów mocno nadwerężyły relacje między Polską a Białorusią. Jednak według Cichockiego UE powinna zająć stanowisko wobec represji Łukaszenki w stosunku do Związku Polaków, gdyż w istocie rzeczy mamy do czynienia nie tyle z problemem dwustronnym, polsko-białoruskim, co z jaskrawym przejawem dyktatury. - A to jest wymierzone w fundamentalne dla całej UE wartości - zauważa ekspert. - Łukaszenko bardzo nerwowo reagował na wydarzenia na Ukrainie. Dostrzegł rolę Polski i Litwy w przebiegu pomarańczowej rewolucji. Publicznie zresztą stwierdził, że dopatruje się w działaniach Polski i ogólnie Zachodu próby powtórzenia na Białorusi scenariusza ukraińskiego - tłumaczy Cichocki. Bartosz Cichocki był gościem czata INTERIA.PL - przeczytaj relację