Francuzka stwierdziła, że kiedy kontaktowała się z ludźmi organizującymi akcją ratunkową, powiedziano jej: "Jeżeli zejdziesz na wysokość 6000 tysięcy metrów, to możemy cię stamtąd zabrać, a Tomka możemy zabrać z wysokości 7200 metrów". Podkreśliła, że to nie ona podjęła tę decyzję, tylko że “została ona jej narzucona". W skróconej wersji wywiadu zabrakło jednak dalszej części jej wypowiedzi, a ściślej mówiąc słów: “To zostało narzucone przez pakistański rząd. Powiedziano: możemy zabrać Tomka z wysokości 7200, ale ty musisz zejść w dół". Revol nie mówi, jak było to argumentowane. Dodaje tylko, w nie do końca jasny sposób, że decyzja ta podjęta została “z powodu helikopterów". Przypomnijmy, że przed opuszczeniem szpitala w Islamabadzie, Elisabeth Revol podziękowała za akcję ratunkową polskim himalaistom, pakistańskiej armii oraz lokalnym władzom i organizacjom alpinistów. Przylecą helikoptery, zabiorą cię! "Pod koniec popołudnia przylecą helikoptery, zabiorą cię - ja muszę schodzić". Tak Elisabeth Revol pożegnała się z Tomaszem Mackiewiczem. Himalaistka podkreśla, że chce teraz odzyskać siły i spotkać się z trojgiem dzieci Mackiewicza. "Krew nie przestawała wyciekać mu z ust. Symptomy ogólnej opuchlizny - będącej ostatnią fazą choroby wysokościowej - wskazywały, że szanse Tomka na przeżycie były niewielkie" - tak Revol opisuje stan Tomasza Mackiewicza, pozostawionego na wysokości ponad siedmiu tysięcy metrów na stoku Nanga Parbat w Himalajach. Francuska alpinistka twierdzi, że przed zdobyciem szczytu oboje czuli się dobrze. Ale radość z wyczynu była krótka. "Tomek powiedział mi: "nic nie widzę!". Kiedy zapadał zmrok, zaczął cierpieć na śnieżną ślepotę. Nie pozostaliśmy na szczycie ani sekundy. To była ucieczka w dół" - twierdzi Revol w wywiadzie dla francuskiej agencji prasowej Agence France Presse (AFP). Opowiada, że Tomasz Mackiewicz trzymał się jej ramienia i tak razem rozpoczęli długie i bardzo trudne schodzenie. "W pewnym momencie nie mógł już oddychać, zdjął osłonę, którą miał na ustach i zaczął zamarzać. Jego nos stał się niemal natychmiast biały, podobnie ręce i stopy" - mówiła Revol - jak podkreśla AFP - "z rozpaczą w głosie". Zatrzymali się na dnie zagłębienia, w którym próbowali znaleźć osłonę od morderczego wiatru. Mackiewicz nie miał już sił, by wydostać się z tej szczeliny i zejść do obozu. O świcie sytuacja stała się tragiczna. "Schodziłam z myślą, że wszystko się dobrze skończy" Elisabeth Revol podkreśla, że kiedy zdała sobie sprawę, że Tomasz Mackiewicz nie jest już w stanie schodzić, podniosła alarm, wysyłając współrzędne GPS. "Zawiadomiłam kogo tylko mogłam, w tym Ludo (zaprzyjaźnionego z nią francuskiego wspinacza Ludovica Giambiasi’ego) i mojego męża" - mówiła Revol. Z jej słów wynika, że wysłała dokładną lokalizację Mackiewicza z użyciem GPS, a następnie postarała się go "opatulić, jak tylko mogła". "Schodziłam z myślą, że wszystko się dobrze skończy. Niczego nie zabrałam - ani śpiwora, ani namiotu. Niczego. Śmigłowce miały dotrzeć po południu" - wyznała. Ale śmigłowce nie przybyły - napisała w komentarzu AFP. Revol zaczęła mieć w nocy halucynacje. Noc w skalnej szczelinie Kolejną noc spędziła w skalnej szczelinie, podobnie jak Mackiewicz, na dodatek bez żadnego wyposażenia. "Kryłam się w tej jamie i cała się trzęsłam z zimna, ale moja sytuacja nie była beznadziejna. Bardziej obawiałam się o Tomka, który był o wiele bardziej osłabiony niż ja" - powiedziała. Revol podkreśliła, że po raz pierwszy w życiu miała halucynacje, których do tej pory udawało się jej w górach uniknąć. "Ratownicy nie przybywali, a więc musiałem spędzić noc na śniegu - bez śpiwora, namiotu ani żywności. Zaczęłam majaczyć. Wydawało mi się, że jacyś ludzie przynoszą mi gorącą herbatę. Nieznana mi kobieta poprosiła, bym w zamian za herbatę dała jej jeden z moich butów, co zrobiłam. Kiedy rano się obudziłam - zobaczyłam, że mój but leży w śnieżnej szczelinie. Nie wiedziałam, co się dzieje" - opowiada Elisabeth Revol. Teraz z powodu odmrożenia grozi jej amputacja palców lewej stopy. Revol postanowiła pozostać na wysokości 6800 m, by nie tracić sił i chronić resztki ciepła. "Słyszałam z daleka lot śmigłowca poniżej lodowca, ale był zbyt daleko, a poza tym zaczął wiać silny wiatr" - nadmieniła. "To stało się kwestią przeżycia" Gdy dotarła do niej wiadomość, że helikopter nie przybędzie wcześniej niż nazajutrz i że będzie musiała spędzić trzecią noc pod gołym niebem, postanowiła rozpocząć schodzenie. To stało się kwestią przeżycia - powiedziała. Revol podkreśliła, że wiadomość o tym, iż Denis Urubko i Adam Bielecki wyruszyli z akcją ratunkową, nigdy do niej nie dotarła. Swoje zejście opisała jako "ostrożne, spokojne" i to "mimo kompletnie przemoczonych rękawic i przenikliwego zimna". Około godz. 3 nad ranem zobaczyła światło w ciemnościach i zaczęła krzyczeć. To było niesamowite uczucie - przyznała Revol. Zapytana, czy powróci w góry odpowiedziała, że tak. "Bo jest to mi potrzebne do życia" - podsumowała z kliniki w Sallanches w Alpach francuskich, gdzie przechodzi leczenie w związku z poważnymi odmrożeniami obu rąk i lewej stopy. Do Francuzki, znajdującej się na wysokości 6000-6100 m, w nocy z soboty na niedzielę czasu miejscowego dotarli Bielecki i Urubko. W akcji ratunkowej brali też udział dwaj inni uczestnicy wyprawy na K2 - Jarosław Botor i Piotr Tomala. Na wysokości około 7200 m pozostał Mackiewicz. Ze względu na pogarszające się warunki atmosferyczne nie było możliwości, by kontynuować akcję. "Niezwykła przygoda, która zamieniła się w dramat" - tak określiła wydarzenia na Nanga Parbat Elisabeth Revol. Jak przypomniała, była to już jej czwarta, Mackiewicza - siódma, a ich wspólna trzecia próba zimowego wejścia na "zabójczą górę". O Polaku mówiła wciąż w czasie teraźniejszym, określiła go jako himalaistę-pasjonata, doskonale zaznajomionego z tą górą. Spotkali się 20 stycznia, a kilka dni później dotarli na wysokość ponad 7000 m. "Byliśmy wtedy w dobrej kondycji" - zaznaczyła. Twierdzi, że mimo wahań nie potrafili opanować ogromnej chęci, by zdobyć szczyt jeszcze tego samego dnia i zdecydowali się kontynuować podejście. Po 45 minutach byli już na nim. (ł) Marek Gładysz