Sklepy pozostawały zamknięte, nie kursowała komunikacja miejska. Władze miejskie zakazały także publicznych zgromadzeń, przekraczających pięć osób. - Miasto ogarnął całkowity paraliż. Ludzie się boją - powiedział komendant policji w Karaczi, Azhar Farooqi. Dodał jednak, że sytuacja jest pod kontrolą i choć panuje bardzo duże napięcie, nie doszło do żadnych poważniejszych incydentów. Tymczasem pakistańska opozycja wezwała w poniedziałek do organizowania strajków w całym kraju. Pojawiły się doniesienia, że uczestniczą w nich zarówno miasta prowincji Sindh, której stolicą jest Karaczi, jaki i w innych części Pakistanu, w tym Lahaur, Peszawar i Kweta. - Dzisiejszy strajk to referendum przeciw Musharrafowi. Uważamy, że powinien ustąpić tak szybko, jak to możliwe - powiedział Ameerul Azeem, rzecznik Zjednoczonego Frontu Działania, sojuszu sześciu parlamentarnych ugrupowań fundamentalistów muzułmańskich. Sobotnie starcia wybuchły przed zaplanowanymi demonstracjami związanymi z przybyciem do miasta zdymisjonowanego przez prezydenta przewodniczącego sądu najwyższego Iftikhaara Chaudry'ego. Jego odejście 9 marca stało się dla Musharrafa największym wyzwaniem od czasu dojścia do władzy w 1999 roku. Po dymisji prezes sądu najwyższego stał się bowiem symbolem opozycji wobec rządzących krajem od ośmiu lat wojskowych władz. W starcia w Karaczi zaangażowali się członkowie największego ugrupowania proprezydenckiego, Zjednoczonego Ruchu Narodowego (MQM) i Pakistańskiej Partii Ludowej (PPP) przebywającej na emigracji byłej premier Benazir Bhutto. Nie ma pewności, jaka była bezpośrednia przyczyna zajść. Według niektórych świadków, strzelający w powietrze z karabinów działacze MQM przypadkiem zabili dwóch stojących na moście ludzi. To pociągnęło za sobą odwet PPP. Analitycy spodziewają się, że przemoc ogarnie także inne miasta Pakistanu. - W rzeczywistości zaogni protest, który wydaje się kampanią antyrządową - twierdzi specjalista ds. bezpieczeństwa narodowego Hasan Askari Rizvi. Były ambasador Indii w Pakistanie Gopalaswami Parthasarathy zauważył, że "jeśli do walk doszłoby na ulicach Lahauru, wstrząsnęłoby to lojalnością armii względem Musharrafa". - Armia nie waha się strzelać do Sindhów, lecz nie do Pendżabczyków - dodał. Sindhowie, mieszkający w prowincji Sindh, to około 12 proc. ludności Pakistanu, podczas gdy Pendżabczycy stanowią ponad 50 proc. populacji kraju. Generał Musharraf zdecydował się nie wprowadzać stanu wyjątkowego. Zdaniem ekspertów, podważyłoby to pozory konstytucyjności jego władzy, których wymagają USA i Wielka Brytania, wspierające jego władzę w zamian za sojusz w walce z terroryzmem.