Szokująca historia choroby Kacpra zaczyna się 2 listopada 2013 roku. To wtedy chłopak został przywieziony do szpitala we Włocławku ze złamaną kością podudzia. Zanim ktoś mu pomógł, musiał czekać kilka godzin. Po tym czasie zrobiono prześwietlenie i zaplanowano operację. Jeszcze wtedy nikt nie wiedział, że w nodze chłopaka rozwija się nowotwór. Według matki chłopaka, lekarze z Włocławka nie dopatrzyli się tego, że na zdjęciach z prześwietlenia widoczny jest guz. Zaplanowaną operację zrobiono, a chłopak z gwoździem w nodze nie mógł przejść specjalistycznych badań z użyciem rezonansu magnetycznego, które mogłyby potwierdzić, że guz jest zmianą nowotworową. Skończyło się na tomografie komputerowym. Po trzech miesiącach okazało się, że podczas operacji we Włocławku Kacprowi skrócono nogę o 6-7 cm. Już wtedy guz zaczął się uaktywniać z wielkości jednego centymetra urósł do kilkudziesięciu. Był wielkości pięści. W tej sytuacji diagnoza lekarzy była jedna - amputacja nogi. Termin wyznaczono na 6 stycznia - Kacper jednak nie mógł pogodzić się z taką decyzją i odmówił lekarzom. W końcu 18-latek początkiem lutego trafił do kliniki w Niemczech. Tam Kacprowi guz wycięto i wstawiono mu sztuczną kość od miednicy do kolana, a mięśnie pobrano z brzucha. Operacja zajęła lekarzom 9 godzin i kosztowała ponad 67 tys. euro. Pieniądze udało się zebrać dzięki fundacji i znajomym. NFZ nie zgodził się bowiem na refundację. Teraz Kacpra czeka chemioterapia i rehabilitacja - informuje dziennik.pl.