To kolejne zatrzymanie działaczki ZPB w ciągu ostatnich dni. W zeszłym tygodniu sąd w Grodnie skazał ją na karę grzywny za to samo przewinienie. Dziemiańczuk powiedziała PAP, że tak jak w zeszłym tygodniu zatrzymano ją za to, że wraz z innymi działaczami ZPB stała pod sądem w Grodnie w trakcie procesu jednego z liderów organizacji Andrzeja Poczobuta. Wyjaśniła, że koło godz. 20 na ulicy podszedł do niej milicjant, wylegitymował się i polecił jej wsiąść do samochodu milicyjnego. "Zapytałam, w jakiej sprawie, powiedział: Jak zawsze, pani wie, o co chodzi". Milicjanci przewieźli Dziemiańczuk na komisariat i sporządzili protokół. "Powiedzieli, że będzie wezwanie do sądu, nie wiem, kiedy" - mówiła działaczka ZPB. Według protokołu milicyjnego "brałam udział w pikiecie odbywającej bez zezwolenia. To wyglądało w ten sposób, że trzymałam w rękach gazetę 'Głos znad Niemna na uchodźstwie' w języku polskim, z napisem 'Andrzej Poczobut z więzienia: nie złamią mnie', zwracając uwagę obywateli" - wyjaśniła Dziemiańczuk. W miniony czwartek sąd skazał działaczkę ZPB na grzywnę w wys. 1 mln 50 tys. rubli białoruskich (ok. 600 zł). Działacze ZPB przychodzą pod sąd w czasie każdej, odbywającej się przy drzwiach zamkniętych, rozprawy w procesie Poczobuta. Działacz ZPB i korespondent "Gazety Wyborczej" oskarżony jest o zniesławienie prezydenta <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-alaksandr-lukaszenka,gsbi,1060" title="Alaksandra Łukaszenki" target="_blank">Alaksandra Łukaszenki</a>. Prokurator żąda dla niego trzech lat pozbawienia wolności.