73-letni Rudy Giuliani dołączył do zespołu prawników Donalda Trumpa 19 kwietnia. Były burmistrz Nowego Jorku (1994-2001), ceniony za rolę, jaką odegrał po zamachach z 11 września, były człowiek roku magazynu "Time", gwiazdor Partii Republikańskiej, słynący z bezwzględnej walki z przestępczością natychmiast po nominacji ruszył bronić dobrego imienia prezydenta i równie szybko wpakował swojego szefa w jeszcze większe kłopoty. Z neofickim zapałem Giuliani umówił wywiady we wszystkich największych stacjach telewizyjnych i cóż to były za wywiady... Miało być lekko, łatwo i przyjemnie Spodziewano się, że pierwszy z nich - rozmowa z Seanem Hannitym z Fox News, najbardziej zaufanym dziennikarzem Trumpa, będzie nudną ustawką, podczas której Giuliani wyprostuje wszystkie najnowsze historie uderzające w prezydenta. Jeśli na to właśnie liczono w Białym Domu - jakże złudne były to nadzieje. Giuliani już od pierwszych minut zaczął wsypywać prezydenta, wywołując zdumienie na twarzy Hannity’ego. Sam najprawdopodobniej nie zdawał sobie sprawy, co robi. Pytany o przelanie 130 tys. dolarów przez prawnika Donalda Trumpa Michaela Cohena na konto gwiazdy porno Stormy Daniels, Giuliani wypalił: "Podam ci teraz fakt, którego nie znasz. To nie były pieniądze z kampanii wyborczej. Nie złamano prawa wyborczego. Przelano je poprzez firmę adwokacką, a prezydent im zwrócił" - stwierdził beztrosko Giuliani. Hannity zaniemówił, po czym wydusił: "Tego nie wiedziałem". Skąd to zdziwienie? Wedle doniesień medialnych kwota 130 tys. dolarów miała zamknąć Stormy Daniel usta na temat rzekomego romansu z Donaldem Trumpem. Prezydent cały czas utrzymywał, że żadnego romansu nie było, a o przelewie nic nie wiedział. Ze słów Giulianiego wynika jednak, że Trump wiedział i uczestniczył w całej operacji. Z kolei pytany przez Hannity’ego o powód zwolnienia byłego szefa FBI Jamesa Comeya Giuliani oznajmił: "Zwolnił go, ponieważ Comey nie chciał ogłosić, że prezydent nie jest celem śledztwa w sprawie rosyjskiej ingerencji". Tyle że sam prezydent oświadczył z całą mocą w kwietniu, że nie wyrzucił Comeya z powodu "rosyjskiego" śledztwa. Co więcej, słowa Giulianiego wprost narażają Trumpa na zarzut obstrukcji wymiaru sprawiedliwości. Giuliani i Trump ustalają fakty Giuliani miał być strażakiem, ale to Trump musiał gasić pożar wywołany wywiadem. "Rudy to świetny facet, ale zaczął dopiero wczoraj. Wkłada w to całe serce. Ciężko pracuje. Uczy się tej materii" - wyjaśniał. "Wkrótce będzie pamiętał wszystkie fakty" - dodał. Tydzień później Giuliani też mówił o porządkowaniu faktów, tym razem u George’a Stephanopoulosa z ABC News. "Kiedy prezydent dowiedział się o przelewie dla Stormy Daniels? Nie mogę powiedzieć. Mogło to być niedawno, mogło być już jakiś czas temu. Wciąż pracujemy nad tymi faktami, wciąż o nich dyskutujemy. Na razie to są tylko plotki" - wywodził Giuliani. Stephanopoulos dociskał, czy Trump na pewno wiedział o tym przelewie. "Informował pan, że prezydent miał taką świadomość, podawał pan to jako fakt" - dokręcał śrubę prezenter. Giuliani: "Może i tak mówiłem. Ale teraz jestem w momencie uczenia się. I nie mogę niczego udowodnić. Mogę powiedzieć, że to plotki. Mogę udowodnić, że to plotki. Ale nie mogę udowodnić, że to fakt". "Jak oddzielić fakt od opinii?" - pytał dziennikarza. Trudno nawet skonstatować, że Giuliani się miotał, gdyż nie oddawałoby to pewności, z jaką wygłaszał kolejne zdania. Zdania, które satyryk Jimmy Kimmel bezskutecznie próbował rozłożyć na części pierwsze: A Giuliani dopiero się rozkręcał. W ferworze bronienia prezydenta zakwestionował znajomość Trumpa ze wspomnianą gwiazdą porno. "Trump nigdy nie spotkał Stormy Daniels? Mamy ich wspólne zdjęcie" - pokazywał Stephanopoulos. "Zależy co rozumieć pod pojęciem 'spotkał'" - ripostował Giuliani. Najnowszy nabytek prezydenckiego dream teamu prawników dziwił się, że tyle hałasu o taki mały przelew: "Nigdy nie sądziłem, że 130 tys. dolarów to poważne pieniądze. 130 tys. dolarów to nie jest dużo. 1,3 mln - to byłoby dużo". W innym wywiadzie były burmistrz Nowego Jorku przekonywał, że gdyby w wyniku "rosyjskiego" śledztwa służby dobrały się do zięcia prezydenta, Jareda Kushnera, nic wielkiego by się nie stało: "Jared to dobry facet. Ale faceci są jednorazowego użytku. Co innego Ivanka". "Zawsze taki był" Im więcej głupot plótł Giuliani, tym większe było jego pragnienie, by jeszcze częściej występować w telewizji w obronie prezydenta. Komentatorzy dziwią się, że ktoś z takim dorobkiem jak Giuliani zachowuje się w tak niestabilny sposób, inni np. John Oliver przekonują, że Giuliani "zawsze taki był". Pojawiają się nawet interpretacje, że w tym szaleństwie jest metoda, że latający cyrk Rudy’ego Giulianiego ma na celu skupienie uwagi mediów na jego błazeństwach i, co za tym idzie, odciążenie prezydenta. Tymczasem serwis Politico donosi, że Donald Trump jest coraz bardziej sfrustrowany wyczynami Giulianiego. Stoi to jednak w sprzeczności z doniesieniami, że Giuliani ma w ostatnim czasie nieograniczony dostęp do prezydenckiego ucha. "Gdyby prezydent miał do mnie jakieś zastrzeżenia, toby mi powiedział o tym w niedzielę, kiedy graliśmy w golfa" - oznajmił dziennikarzom. Rudy znów na świeczniku Jak podaje CNN, pracownicy Białego Domu mają już Giulianiego po dziurki w nosie. W nieoficjalnych rozmowach podkreślają, że od lat nie praktykował prawa i że rozwala strategię komunikacyjną administracji. Podnoszone są też wątpliwości dotyczące jego zdrowia psychicznego. Tymczasem Giuliani chętnie komentuje nie tylko zagadnienia prawne, ale i politykę zagraniczną USA, co również nie jest dobrze przyjmowane w Białym Domu. Ostatnio sugerował, że Trump chciałby doprowadzić do zmiany reżimu w Iranie. "Pan Giuliani wypowiada się wyłącznie w swoim imieniu i nie reprezentuje stanowiska administracji w zakresie polityki zagranicznej" - komentowała chłodno rzeczniczka Departamentu Stanu. Nie zniechęciło to jednak charyzmatycznego republikanina i w środę (9 maja) znów udzielał kolejnych szalonych wywiadów. O Rudym Giulianim nie było tak głośno od dobrych 10 lat, kiedy to z kretesem przegrał prezydenckie prawybory Partii Republikańskiej.