"Mamy ponad milion głosów. To wystarczy, aby wygrać w pierwszej turze" - ogłosił sztab wyborczy premiera Atambajewa. Według wyników ogłoszonych przez Centralną Komisję Wyborczą jego dwaj główni nacjonalistyczni adwersarze: lider partii Ata Żurt, były bokser Kamczybek Taszijew, i były przewodniczący parlamentu Adachan Madumarow zdobyli odpowiednio 14,03 procent i 13,63 procent głosów. Mają oni głównie poparcie wśród większości kirgiskiej na południu kraju, co budzi zaniepokojenie mniejszości uzbeckiej, głównych ofiar zamieszek etnicznych, które w ubiegłym roku kosztowały życie 470 ludzi. Taszijew już po ogłoszeniu zwycięstwa Atambajewa oświadczył, że nie uznaje wyników wyborów, gdyż są one sfałszowane. - Centralna Komisja Wyborcza wymyśla bezwstydnie cyfry, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Nie mamy zamiaru uznać tych wyborów - powiedział jego rzecznik Nurgazy Anarkułow. Taszijew i Madumarow zapowiedzieli jeszcze przed głosowaniem, że w przypadku fałszerstw wyborczych wyprowadzą swych zwolenników na ulice. Wybory prezydenckie są decydującym testem dla Kirgistanu, która nigdy nie doświadczyła pokojowego przekazania władzy od czasu, gdy w roku 1991 stała się niezależna. Doszło w niej do dwóch krwawych rewolt: w marcu roku 2005 i w kwietniu roku 2010 oraz - w czerwcu tegoż roku - do zamieszek na tle etnicznym Kirgizów z mniejszością uzbecką na południu kraju.